"Archiwum 81" oszukuje widzów, ale nie dla ich dobra. Istnieją lepsze horrory "found footage"
Netflix zapowiadał "Archiwum 81" jako swój najnowszy horror oparty na technice found footage, którą rozsławiły takie hity jak "Paranormal Activity" czy "Blair Witch Project". Nie jest to jednak wcale nowy pomysł. Swoje opowieści grozy w taki sposób wzmacniali już Edgar Allan Poe i H.P. Lovecraft. Found footage jest też popularne w grach wideo.
Jeszcze przed premierą można było założyć, że nowy horror będzie na Netflix Polska hitem i tak faktycznie się stało. Obecnie trwają jednak gorące dyskusje, czy "Archiwum 81" można uznać za udaną opowieść grozy. Dla jednych nowy projekt producenta wykonawczego Jamesa Wana ("Piła", "Obecność") już jest kandydatem do absolutnej klasyki kina found footage. Inni narzekają na scenariuszowe mielizny i pewną kiczowatość wykonania. Moja opinia znajduje się gdzieś pośrodku tych dwóch skrajności.
Bo "Archwium 81" to z jednej strony horror pełen klimatu i ciekawych pomysłów, a z drugiej serial natrętnie oszukujący widzów. W rzeczywistości bardzo często idzie na skróty i przesuwa granice gatunku aż do przesady. Realne found footage składa się tutaj w rzeczywistości na jakieś kilkanaście procent materiału. Reszta jedynie wykorzystuje ten koncept w mniej lub bardziej sprytny sposób. Nie zdziwi mnie więc, jeśli część widzów uzna takie podejście jako zabawę swoim kosztem sam w pierwszej chwili poczułem się głęboko oszukany. Potem jednak wsiąkłem, bo "Archiwum 81" kilka rzeczy robi naprawdę dobrze.
Technikę found footage rozsławiły "Blair Witch Project" i "Paranormal Activity". Ale "Archiwum 81" nie jest wcale ich następcą.
Tytułem wstępu warto w kilku słowach wyjaśnić, czym właściwie jest ta podkategoria horroru. Przyjęło się, że filmami found footage nazywamy tytuły, które w całości lub w znacznej części zostają przedstawione widzom za pomocą znalezionych lub nagranych przez bohaterów materiałów audiowizualnych. Tworzy to iluzję autentyczności, którą przeważnie wzmacnia decyzja, by to sami aktorzy pełnili jednocześnie rolę operatora kamery. Do najsłynniejszych produkcji tego typu należą m.in. "Cannibal Holocaust", "Paranormal Activity", "Blair Witch Project", "REC", "Cloverfield" czy kultowa youtube'owa seria "Marble Hornets" odpowiedzialna za rozsławienie Slender Mana.
Wbrew pozorom bardzo szybko okazuje się, że "Archiwum 81" nie może być zaliczane do tego grona. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że nowa produkcja Netfliksa będzie się składać z dwóch części: współczesnej i z lat 90. Ta pierwsza powstanie przy użyciu wszelkich technik współczesnego kina, a druga zostanie widzom przedstawiona za pomocą techniki foung footage. Wystarczy kilkanaście minut, żeby się przekonać o nieprawdziwości takiego założenia.
Życie bohaterów zamieszkujących hotel Visser poznajemy w dokładnie w ten sam sposób jak w każdym standardowym serialu. Tak jakbyśmy stali tuż obok nich. Główna bohaterka segmentów umiejscowionych w przeszłości Melody Pendras nagrywa większość zaobserwowanych wydarzeń za pomocą ręcznej kamery, ale tylko czasami śledzimy je w formie zapisanego nagrania. A im dalej idzie serial, tym coraz częściej rezygnuje z tej formy.
"Archiwum 81" używa świadectw przeszłości bardziej jak gry wideo i klasyczne opowieści grozy.
Jeżeli potraktujemy hasło "found footage" nieco szerzej, to odkryjemy, że nie musi się ono wcale odnosić tylko do treści wideo. Każdy skrawek "prawdziwego" dowodu czy ewentualne pozostałości po zmarłych zwiększają wiarygodność fikcyjnej opowieści grozy. Wiedzą o tym autorzy wszystkich paranormalnych podcastów (jeden z nich posłużył za inspirację dla "Archiwum 81"), wiedzą twórcy gier wideo, wiedzieli też tacy pisarze jak Bram Stoker, H.P. Lovecrat czy Edgar Allan Poe.
Scenarzyści nowego serialu Netfliksa też zdają sobie sprawę z tej zależności. Dlatego na przestrzeni wszystkich ośmiu odcinków mnożą kolejne kolejne sposoby, w jaki bohaterowie poznają nowe szczegóły wydarzeń, w których nie brali udziału. Oprócz kaset wideo nagranych przez Melody chodzi m.in. o jej pamiętnik, kasety magnetofonowe z sesji u psychiatry, filmy kręcone przez różnych drugoplanowych bohaterów (by wymienić tylko jednego z członków Towarzystwa Vos, Jess i Thomasa Bellowsa) czy inne pozostałości piśmienne jak sprawozdania czy książki. Każdy odcinek otwiera też fragment innego programu telewizyjnego powiązanego z fabułą tego konkretnego epizodu.
Twórcy "Archiwum 81" potrafią być w bardzo oryginalni w zabawie tego typu elementami. Dlatego nawet jeśli Melody nie nagrywa jakiejś istotnej sceny, to jej znajomość przez bohaterów z teraźniejszości zostaje całkiem nieźle wytłumaczona. A nawet jeśli nie, to widz będzie w stanie dodać od siebie kilka brakujących elementów układanki. Niestety, miejscami są też okropnie leniwi i niechlujni, zwłaszcza w ostatnich dwóch odcinkach. W pewnym momencie narracja odsyła widzów do 1924 roku, ale scenarzyści nawet nie próbują nam wytłumaczyć, jakim cudem widzimy to, co widzimy. Wystarczyłby jeden krótki dialog, lecz nikomu nie chciało się dłużej podtrzymywać iluzji.
H.P. Lovecraft i twórcy horrorów na komputery i konsole nie pozwoliliby sobie na podobne niechlujstwo.
Klasyczni pisarze wykorzystywali swoje "found footage" w kilku celach. Dla Edgara Allana Poego realne prasowe doniesienia często stanowiły bezpośrednią inspirację (jako edytor różnych magazynów miał do nich stały dostęp), ale potrafił je też przenieść bezpośrednio do świata przedstawionego jak np. kryminalnej opowieści "Zabójstwo przy Rue Morgue". Zamieszczał w swoich utworach również fikcyjne fragmenty poezji i prozy tworzonej przez bohaterów.
"Drakula" to z kolei powieść w całości zbudowana z listów, fragmentów dzienników, notki prasowej i jednej wiadomości audio zostawionej na fonografie. H.P. Lovecraft poszedł nawet o krok dalej, bo ustne i pisemne świadectwa często były jedyną pozostałością po jego złamanych przez kosmiczny horror bohaterach. Z lubością mieszał też prawdziwe tytuły literackie z wytworami własnej wyobraźni, z których najczęściej pojawiał się "Necronomicon".
Do dzisiaj Lovecraft stanowi zresztą w tym względzie olbrzymią inspirację dla współczesnego horroru. Jego tropem idą zwłaszcza gry wideo, bo wszelkiego rodzaju notatki pisemne czy nagrania audio/wideo stanowią tam bardzo wygodne narzędzie narracyjne. W produkcjach takich jak "Silent Hill", "Resident Evil", Soma", "Bioshock" czy "Dead Space" samotny bohater natrafia do nieznanego sobie i całkowicie porzuconego otoczenia, gdzie kryją się potwory. Poznanie historii tego miejsca, przyczyn jego upadku i losu wcześniejszych mieszkańców nie jest możliwe bez jakichkolwiek źródeł. A w horrorach nie można dawać zbyt wielu NPC-ów, bo to zaburza poczucie osamotnienia i narastającej grozy.
Opinia o "Archiwum 81", przy całej mojej sympatii do stojącej za serialem idei, musi więc być mieszana. Lepiej to samo robił zresztą "Alan Wake".
W "Archiwum 81" znajdziemy podobieństwa do wszystkich wymienionych powyżej tytułów. Z "Alanem Wakiem" serial Netfliksa łączy jednak coś jeszcze - ich niepodważalna miłość do telewizyjnej antologii "Strefa mroku" Roda Serlinga. W każdym z odcinków tej produkcji prowadzący program przedstawiał inną niepokojącą historię z pogranicza science fiction i horroru. Sposób przedstawienia tamtych fabuł dzisiaj może się wydawać nieco śmieszna, ale za pozorem kiczowatości kryją się często naprawdę przerażające opowieści.
Tak "Alan Wake", jak i "Archiwum 81" mają swoje własne odpowiedniki "Strefy mroku". W grze studia Remedy Entertainment chodzi o "Night Springs", a w serialu o "Krąg". Obie produkcje próbują też połączyć istnienie paranormalnych produkcji z głównym wątkiem i robią to całkiem nieźle. Widać jednak wyraźnie, że w przypadku "Alana Wake'a" włożona znacznie więcej wysiłku i uwagi, by uczynić "Night Springs" czymś więcej niż tylko prostym mrugnięciem do widzów czy graczy.
To po prostu fenomenalny serial w serialu, który nie tylko ma związek fabułą, on wręcz nadaje jej dodatkowe znaczenia. Podobnie zresztą jak równie często wykorzystywane w tym dziele licencjonowane piosenki, oryginalne utwory fikcyjnej metalowej grupy Old Gods of Asgard czy rozmaite programy telewizyjne z udziałem tytułowego bohatera. Wszystko to zostaje tutaj podane w organiczny sposób, a przy tym swoim rozbudowaniem mogłoby zawstydzić największe nawet produkcje. "Archiwum 81" w swoim 1. sezonie nie dorasta do podobnych wyżyn. Co nie znaczy, że w przyszłości Netflix i zatrudnieni przez niego filmowcy nie mogą poradzić sobie lepiej.
*Autorem zdjęcia głównego jest Quantrell D. Colbert/Netflix © 2021.