Dlaczego boję się kinowego Assassin's Creed? Wcale nie chodzi tylko o to, że filmy na podstawie gier to zwykle szmiry
Assassin's Creed to jedna z moich ulubionych serii gier wideo, ale jej ekranizacji się niezmiernie obawiam i to nie tylko dlatego, że większość tego typu produkcji to szmiry. Straciłem też zaufanie do aktora.
Już dziś wieczorem będę uczestniczył w seansie najnowszej adaptacji filmowej gry wideo. Tym razem będzie to powstający od lat kinowy Assassin's Creed. Fani są wygłodniali, bo w 2016 roku po raz pierwszy od lat na sklepowe półki nie trafiła żadna nowa odsłona gier z głównej serii.
Nie zapowiada się niestety na to, by mający premierę dziś film to fanom wynagrodził.
Assassin's Creed w reżyserii Justina Kurzela, który nie ma w swoim dorobku jak dotąd nic znaczącego, powstawał od 2011 roku. Już wtedy rozpoczęły się pierwsze negocjacje pomiędzy Sony Pictures i Ubisoft Motion Pictures by przenieść uniwersum kasowej serii gier wideo na srebrny ekran.
Rok później do projektu został zaangażowany Michael Fassbender, jako odtwórca głównej roli - zarówno współczesnego bohatera, jak i jego przodka. Fabuła filmu luźno bazuje na serii gier i przedstawia po raz kolejny od zera konflikt Bractwa Asasynów i Templariuszy. W międzyczasie zmieniła się wytwórnia, a film robił Fox.
Jeszcze kilka lat temu oczekiwałem na tę produkcję z wypiekami na twarzy, ale mój entuzjazm opadł.
Przez lata twórcy nie dawali znaku życia, a dopiero pod koniec 2015 prace tak naprawdę ruszyły. Podczas produkcji nie prowadzono ani specjalnie agresywnej kampanii marketingowej, a przez długie miesiące - chociaż jestem fanem serii gier, na których film bazuje - nie trafiałem na żadne doniesienia z planu. O filmie było dziwnie... cicho.
Nawet teraz, w dniu premiery, o filmie jest cicho w mediach. Jeśli jednak spojrzeć na recenzje i opinie widzów zza granicy, gdzie Assassin's Creed miał już premierę, to... nieszczególnie się temu dziwię. Owszem, portale online nie zawsze odzwierciedlają jakość filmu, ale jednak 6,5 gwiazdek na IMDb i zaledwie 17 proc. na Rotten Tomatoes nie zachęcają.
Czy Assassin's Creed to będzie kontynuacja złej passy Michaela Fassbendera?
Kilka lat temu, gdy zapowiadano filmowego Assassin's Creeda, aktor był na topie. Na przestrzeni kilku lat jakby jednak wytracił impet, a takim punktem zwrotnym była porażka Jobsa, czyli filmu opowiadającego historię legendarnego już założyciela firmy Apple, w którym Fassbender grał główną rolę.
W 2016 roku aktor nie wystąpił w żadnej głośnej produkcji poza kolejną częścią X-Menów. Niemniej jednak mam nadzieję, że Jobs był wyłącznie potknięciem, a pokaże swoją klasę i kunszt aktorski w tym roku, gdy na ekrany trafi Alien: Covenant oraz The Snowman bazujący na powieściach Jo Nesbo.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nad filmami na bazie gier wideo ciąży jakaś klątwa.
Już dziś zweryfikuję swoje obawy dotyczące Assassin's Creed, ale są one uzasadnione. Nawet pomijając oceny zachodnich widzów i krytyków oraz wrażenia po Jobsie mało który film biorący za materiał źródłowy gry - nawet pomijając produkcje Uwe Bolla - jest hitem. Są wyjątki, są perełki, ale w większości wypadków to po prostu szmira.
Paradoksalnie wręcz najlepsze filmy bazujące na grach robią nie wielkie wytwórnie, a... fani. Przekonali się o tym entuzjaści takich marek jak Fallout oraz uniwersum stworzonego przez Valve, na które składa się Portal i Half-Life. To, co na bazie tych pomysłów zrobili fani, to po prostu istne perełki.
Twórcy z Hollywoodu, którzy najwyraźniej zamiast artystów do tworzenia produkcji na licencji zatrudniają księgowych z Excelem, powinni brać z nich przykład właśnie z fanów...
Czytaj też: