REKLAMA

Belle Epoque, czyli jaki widz, taki hicior - recenzja Spider's Web

Polski telewidz nie zasługuje na dobry serial. Tak mógłbym jednym zdaniem podsumować pierwszy odcinek "wielkiego hitu" TVN-u, Belle Epoque.

Belle Epoque, czyli dużo hałasu o nic.
REKLAMA
REKLAMA

Marketingowa machina odpalona na potrzeby promocji nowego serialu TVN rozbudziła ogromne oczekiwania. Belle Epoque miał być serialem, jakiego jeszcze w polskiej telewizji nie było. Tymczasem po obejrzeniu pierwszego odcinka tego "hiciora" odnoszę wrażenie, że twórcy serialu wyobrazili sobie wielką, złożoną produkcję godną Netfliksa, a potem... przypomnieli sobie, dla kogo tworzą. I zabrakło im pary.

Dawno nie widziałem tak nierównego dzieła, jak Belle Epoque.

Pierwsze dwa odcinki zrecenzowała już dla was Asia Tracewicz, więc postaram się nie powtarzać. Pokuszę się za to o zrobienie małego porównania w stylu "oczekiwania vs rzeczywistość".

Oczekiwanie: Hollywoodzka kinematografia

Rzeczywistość: "Na wspólnej" w realiach XX wieku.

 class="wp-image-80010"

Nie zrozumcie mnie źle, Belle Epoque ma swoje momenty i wiele bardzo dobrych scen, które przy odpowiedniej zabawie gradingiem robiłyby kosmiczne wrażenie (jak choćby sekcja głowy w laboratorium). Przez większość czasu jednak obserwujemy rasową, serialową kinematografię polskiej telewizji. Mnóstwo steadycamu, brak nowatorskich ujęć, kadry bijące po twarzy swoją oczywistością (jak chamskie w swej prostocie najazdy na cmentarne napisy).

A przecież nie jest tak, że Polacy nie potrafią robić ładnych produkcji. Jest wręcz odwrotnie. Jednak przy Belle Epoque twórcy nie mogli zapomnieć, że ich odbiorcą nie jest przyzwyczajony do kinematografii rodem z Breaking Bad koneser, a spędzająca całe dnie przed telewizorem pani domu. Której w sumie jest obojętne, pod jakim kątem kamera pokaże twarz Pawła Małaszyńskiego.

Oczekiwanie: Mroczny klimat rodem z wiktoriańskich powieści grozy

Rzeczywistość: Przaśny Kraków z odciętą głową w tle

 class="wp-image-80009"

Belle Epoque, przynajmniej w pierwszym odcinku, jest totalnie wyprany z napięcia. Nie buduje go ani kinematografia, ani muzyka, ani otoczka. I tu znów widać, że twórcy chyba powstrzymywali się, aby przypadkiem nie dać telewidzowi dzieła zbyt dobrej jakości.

Muzyka jest niesamowicie nierówna - bywają momenty, w których niemal czuć budowany przez nią nastrój, a na pewno kompozycyjnie słychać majstersztyk. A potem klimat nagle przechodzi w wesołe nuty a'la Ojciec Mateusz (bo przecież nie można widza przed telewizorem zbyt długo katować głębią).

W połączeniu z bardzo naturalną gradacją kolorów i poszatkowaną historią (o czym za chwilę), zamiast mrocznej, niemalże wiktoriańskiej opowieści kryminalnej dostajemy osadzone w Krakowie "Ranczo" z zagadką w tle.

Oczekiwania: Pasjonująca historia z tajemniczym głównym bohaterem

Rzeczywistość: Poszatkowana fabuła z nijakim protagonistą i całym mnóstwem Deus Ex Machina

 class="wp-image-80008"

Po przeczytaniu "Najdłuższej nocy", która inspirowana jest scenariuszem pierwszego odcinka, myślałem, że gorzej być nie może. A jednak! Jeśli historia w książce była płytka i losowa, to naprawdę nie wiem, jak nazwać to, co wyrabia się w Belle Epoque.

Zacznijmy od samej zagadki kryminalnej. Tak naprawdę... w ogóle mogłoby jej nie być, bo nie wnosi ona absolutnie nic do całości odcinka. Zagadka pojawia się sama, rozwiązuje się sama, a Jan Edigey-Korycki swoją genialną dedukcją opiera o roślinę, monetę i spojrzenie na obraz w zachrystii. Wybaczcie, że się powtórzę, ale podążając za wątkiem kryminalnym naprawdę miałem wrażenie, jakbym oglądał osadzony w XX-wiecznym Krakowie odcinek Ojca Matusza (minus sutanna i rower).

Podobieństwa są uderzające! Bezradne, pokraczne działania policji? Są. Główny bohater o IQ przewyższającym stróżów prawa o co najmniej 50 punktów? Jest. Oczywiste rozwiązanie zagadki, które nie wzbudza żadnych emocji? Na miejscu.

Jakby tego było mało, nawet wątek personalny głównego bohatera, przynajmniej w pierwszym odcinku, jest zwyczajnie nijaki. Serial otwiera fatalnie zrealizowana scena pojedynku sprzed lat, później gdzieś tam, mimochodem, kilka dialogów wyjaśnia, o co w zasadzie chodziło.

Korycki niby jest rozdarty emocjonalnie, ale w sumie w ogóle tego po nim nie widać, widz nie jest w stanie zrozumieć jego motywów. Niby jest marynarzem, ale nie ma ani słowa o tym, co robił po wyjeździe z Krakowa... długo by wymieniać. A szkoda, bo dodatkowe 15 minut odcinka i kilka sensownych scen przedakcji mogłyby świetnie wprowadzić widza w opowieść. Tylko po co się starać, skoro docelowa widownia i tak będzie miała to w nosie, albo nie zrozumie zbyt rozbudowanych aluzji? No właśnie.

Oczekiwania: Serial, jakiego jeszcze w polskiej telewizji nie było

Rzeczywistość: Serial, jakich widzieliśmy już dziesiątki

 class="wp-image-80007"

Nazwanie Belle Epoque hitem to potwarz dla prawdziwych rodzimych, serialowych hitów, jak Belfer, Prokurator czy Pakt.

Już po pierwszym odcinku widać, że to tylko kolejna telenowela, jakich przez polskie stacje telewizyjne przewinęło się już dziesiątki. Jedyna różnica jest taka, że zamiast bloków na Ursynowie czy uroczej wsi miejscem akcji jest XX-wieczny Kraków. To kolejna płytka opowiastka, która zadowoli co najwyżej swoją docelową grupę odbiorców, na co dzień zapatrzonych w Na Wspólnej i Trudne sprawy.

Jeśli TVN chciał tą produkcją przekonać do siebie miłośników nieco bardziej wyrafinowanej rozrywki, to poniósł sromotną klęskę.

Pozostaje tylko jedno pytanie. Na co komu "Najdłuższa noc"?

Po obejrzeniu pierwszego odcinka Belle Epoque jeszcze bardziej zastanawia mnie, po co tak naprawdę napisana została "Najdłuższa noc", skoro położenie obok siebie książki i serialu jeszcze bardziej pogarsza odbiór i jednego, i drugiego?

REKLAMA

Historie przedstawione w dwóch mediach są bardzo podobne, ale motywy kierujące postaciami i ogólna "zaprawa" opowieści tak różne, że nie sposób nazwać tego inaczej jak pomieszanie z poplątaniem. Zamiast więc zalać rynek jednym, przeciętnym wytworem kultury, autorzy postanowili wypuścić dwa fatalne.

Pierwszy odcinek Belle Epoque to jak na razie nic więcej, jak tylko kolejny serial. Ale z pewnością prędko nie zapomnimy o tej produkcji, z prostego powodu. Jeśli "Najdłuższa noc" to lekcja, jak NIE PISAĆ książek, to Belle Epoque idealnie uczy, jak nie reklamować serialu, żeby nie strzelić sobie w stopę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA