Już dziś na antenę TVN-u trafi serial, jakiego jeszcze w polskiej telewizji nie było - "Belle Epoque". Równocześnie do sklepów trafia inspirowana serialem powieść "Najdłuższa noc", którą właśnie skończyłem czytać. I mam szczerą nadzieję, że serial ma z nią niewiele wspólnego.
OCENA
Po przeczytaniu pierwszych stu stron miałem zamiar odmówić recenzji tej książki, powołując się na klauzulę sumienia. Wiedząc jednak, jak zareagowałaby na to Asia Tracewicz, zagryzłem zęby i czytałem do końca.
Straconych godzin nikt mi co prawda nie zwróci, ale "Najdłuższa noc" dobitnie uświadomiła mi, że prawdą jest, iż przeczytanie jednej złej książki uczy pisarza więcej, niż lektura setek dobrych pozycji.
Jako że "Najdłuższa noc" okazuje się być powieścią z silnym motywem religijnym, pozwolę sobie wytknąć jej siedem grzechów głównych.
Grzech pierwszy: Opowieść
W książce, która jest ni mniej, ni więcej jak przepisanym scenariuszem pierwszego odcinka "Belle Epoque", śledzimy równocześnie dwa wątki - serię tajemniczych mordów w Krakowie, oraz wątek personalny Jana Edigey'a-Koryckiego, głównego bohatera zarówno książki, jak i serialu.
Mówiąc wprost, opowieść kompletnie się kupy nie trzyma. Wątek kryminalny jest do bólu płytki i powierzchowny, a wątek personalny przerysowany i niewiarygodny.
Największym osiągnięciem policji dowodzonej przez komisarza Jelinka jest dostarczanie zwłok do sądowego laboratorium, podczas gdy zniszczony wojażami i rozterkami miłosnymi Korycki uwodzi egzotyczne piękności, gruchocze szczęki i zmaga się z bólem istnienia.
Na dodatek, chcąc przydać opowieści choć odrobinę głębi, autorzy uciekli się na ostatnich stronach do bardzo tandetnej retrospekcji i wymuszonego elementu nadnaturalnego.
Grzech drugi: Postaci
Przez blisko 400 stron lektury z żadną nie poczułem nawet zalążka więzi emocjonalnej.
Jedynymi postaciami, które nie wydają się być całkowicie wyciętymi z papieru są Henryk i Weronika Skarżyńscy. Pracujące w laboratorium rodzeństwo jako jedyne z całego portfolio bohaterów ma jakąkolwiek osobowość, charakter, jakikolwiek wyróżnik.
Choć... Weronika momentami sprawia wrażenie naiwnej, zadurzonej w Koryckim dziewczynki (co też nieuchronnie zwiastuje tragikomiczny wątek nieszczęśliwej miłostki w serialu... ech, szkoda).
Co do reszty... brak mi słów. Korycki to kalka. Chodzący ideał, którego jedyną wadą jest rozpamiętywanie się w miłości sprzed lat i dalece posunięta depresja. Sami widzicie, jak karykaturalnie to brzmi.
Komisarz Jelinek, który w domyśle miał być chyba niesympatycznym, irytującym stróżem prawa znanym z polskich telenoweli, powoduje tylko wzruszenie ramion.
Tajemniczy zakonnik, który finalnie (uwaga, spoiler?) okazuje się być wytworem umysłu Koryckiego, od początku zdaje się być w istocie... nierealny.
Grzech trzeci: Język
Język, jakim napisana jest "Najdłuższa noc" mogę określić jako wczesnoszkolny przez pierwsze 100 stron, a potem co najwyżej prostacko poprawny.
Osoby lubujące się w grach słownych, karkołomnych trickach gramatycznych i ogólnej zabawie językowej odsyłam w dowolne inne miejsce. Prawdopodobnie pierwsza z brzegu biografia piłkarza bardziej trafi w wasze gusta.
Grzech czwarty: Forma
"Najdłuższa noc" to książka, której albo w ogóle zabrakło solidnej, redaktorskiej ręki, albo której redaktor był wybitnie opieszały.
Kalki i klisze wylewają się z każdej strony. Porównania i metafory są tak błahe, że u czytelnika z nieco wyższymi oczekiwaniami mogą powodować wyłącznie niecierpliwe prychnięcia.
Nie wspominam tu już nawet o notorycznym nadużywaniu przysłówków, panoszącej się stronie biernej i ustawicznych powtórzeniach. Czyli podstawach podstaw, których a) nie powinni byli się dopuścić autorzy b) nie powinien był przepuścić redaktor.
Panowie Bukowski i Dancewicz najwyraźniej zdążyli też zapomnieć z lekcji scenopisarstwa pojęcia Strzelby Czechowa - jeśli w pierwszym akcie pojawia się strzelba, w trzecim musi wypalić. Po ludzku - jeśli coś pojawia się w powieści, musi czemuś służyć.
Tymczasem książka wprost zalana jest losowymi, nic niewnoszącymi wydarzeniami. Pewnie w domyśle miały one stwarzać wrażenie głębi i dodać nieco tła poczynaniom Koryckiego, ale w praktyce sprawiają wrażenie zbytecznych i wstawianych na siłę.
Grzech piąty: Opisy. Opisy wszędzie
Nie ma chyba elementu, który nie doczekał się rozbudowanego opisu w "Najdłuższej nocy". Od szczegółowych detali tyczki latarnika, przez procedury laboratoryjne, po żywoty świętych - opisów jest w tej książce tak wiele, że jakby je wyciąć, zostałoby może 20% objętości z właściwą historią.
Do tego przez "opisy" rozumiem też wciskane wszędzie i za wszelką cenę ciekawostki. A to o powstaniu bokserów w Chinach (w którym brał udział Korycki), a to o zwyczajach Malgaszów, a to o [tu wstaw dowolny temat oscylujący wokół historii przełomu XIX i XX wieku].
Normalnie nie miałbym nic przeciwko; zazwyczaj jestem wielkim koneserem opisów, zarówno krótkich i trafnych a'la Raymond Chandler, jak i rozwlekłych na kilka stron w stylu Sienkiewicza.
Opisy muszą jednak wnosić coś do opowieści, bądź przynajmniej prezentować wartość literacką. Opisy w "Najdłuższej nocy" po prostu... są. Wypełniają kartki papieru, by przydać przepisanemu scenariuszowi pierwszego odcinka serialu objętości.
Grzech szósty: Niekonsekwencja
Realia historyczne, w których rozgrywa się akcja powieści i serialu, teoretycznie wymuszają na autorach konkretny styl prowadzenia narracji, pisania dialogów i opisów.
W praktyce panuje tu totalna wolna amerykanka. O ile realia historyczne odzwierciedlone są dobrze, o tyle już język, opis stylu bycia ludzi, czy choćby terminologia policyjna są... kompletnie losowe.
Ogólne wrażenie jest takie, jakby autorzy przenieśli współczesny, popularny kryminał i osadzili go w 1904/1905 roku. Postaci wysławiają się niemalże tak samo, jak bohaterowie "Na wspólnej".
Z każdej strony bije wrażenie, jakby opowieść była tworzona pod konkretną formułę, a tzw. setting był wybrany na zasadzie "coś jak wiktoriańska Anglia, tylko w Polsce". Byłbym zapomniał - obowiązkowe nawiązanie do Kuby Rozpruwacza wita nas już na początku książki.
Grzech siódmy: Deus Ex Machina
Wątek kryminalny w powieści właściwie rozwiązuje się sam. Rolą policjantów jest odkrywanie kolejnych zwłok i przytaszczenie ich do laboratorium. Rolą laboratorium - odklepanie kilku wyświechtanych formułek, które powtarza każdy patolog w każdym serialu i każdej powieści z wątkiem kryminalnym. Rolą Koryckiego jest przeczytanie jednej książki i znalezienie zaschniętego, dwumiesięcznego błota w pomieszczeniu, w którym zabito jego matkę.
W intrydze są takie luki, że aż potrzeba było sceny z sędzią na samym końcu powieści, by łopatologicznie wyjaśnić sposoby, jakimi policja i Korycki wpadli na trop sprawcy. Niestety, powiało ojcem Mateuszem tłumaczącym policjantom z komendy swój tok rozumowania.
Naturalnie, jak każdy przybyły z 7 lat wygnania marynarz, syn lekarza, który wykazał się umiejętnością czytania ze zrozumieniem i kojarzenia faktów, Korycki finalnie zostaje przyjęty do policji jako ekspert w wydziale kryminalnym.
Przydałoby się 12 grzechów, ale że mam ich tylko 7 (trzymając się religijnej alegorii), pozostało mi pokrótce podsumować "Najdłuższą noc".
Gdybym miał wyrazić swoje uczucia po przeczytaniu tej książki jedną frazą, byłby to prawdopodobnie "ordynarny skok na kasę".
Książka nie broni się w żadnym aspekcie, nie ma mocnych punktów. W dodatku "Najdłuższa noc" to tylko wstęp do serialu, któremu... jedynie zaszkodziła.
"Najdłuższa noc" miała być zapewne jednym ze skalkulowanych na zimno działań marketingowych promujących serial TVN-u. Przedsmakiem "Belle Epoque".
Niestety, po jej przeczytaniu przeszła mi wszelka ochota, by dać serialowi szansę. Jeśli jest to przedsmak i zapowiedź serialu, jakiego jeszcze w polskiej telewizji nie było, to naprawdę, widocznie jest powód, dla którego taki serial nie powinien był powstać.
A przecież "Belle Epoque" wcale nie musi okazać się klapą. Pierwsze dwa odcinki, które widziała już Asia Tracewicz nie zapowiadają co prawda wybitnego dzieła, ale pozwalają mieć nadzieję na górny pułap rodzimej, telewizyjnej rozrywki.
Tymczasem "Najdłuższa noc" to książka, o której lepiej jak najprędzej zapomnieć i udawać, że nic się nie stało.
PS Muszę przyznać, że lektura "Najdłuższej nocy" naprawdę nauczyła mnie więcej o tym, jak NIE PISAĆ, niż jakiekolwiek inne źródło wiedzy dla pisarzy w ostatnich latach. Za to autorom należą się moje serdeczne podziękowania.