Odpowiedź na to pytanie zaczęło się klarować w mojej głowie już od jakiegoś czasu. Swój egzemplarz kupiłem w dniu premiery, jeszcze w tamte wakacje. Chociaż do teraz nie osiągnąłem maksymalnego poziomu postaci żadnym ze swoich bohaterów, co jakiś czas zaglądam do świata GW. Regularnie, na godzinę czy dwie, dobrze się przy tym bawiąc. Gdzie w takim razie jest klucz do sukcesu?
To pytanie jest o tyle ciekawe, że Guild Wars 2 nie ma wielu elementów, których możemy spodziewać się po klasycznym MMORPG. Ba, w pewnych aspektach gra od ArenaNet jest uwstecznieniem w stosunku do swojej poprzedniczki, która do teraz może cieszyć się śladowym ruchem na serwerach. Fabuła jest tutaj jedynie dodatkiem, chociaż twórcy usilnie starają się mi wmówić, że jest inaczej. Tytułowe gildie mają znacznie marginalne. Nie możemy zbudować im siedzib, nie ma listy rankingowej najlepszych gildii, nie ma turniejów gildii i tym podobne. Kuleje sama walka, znacznie bardziej archaiczna od poprzedniczki. Pierwsze GW było nastawione na dynamizm, korzystanie z osłon, raptowne odejścia na boki i szybką reakcję na to, co dzieje się wokół. W GW2 finezję zastępuje klawisz "V”, za pomocą którego robimy uskok, który daje nam chwilową nietykalność, niezależnie od rodzaju ataku. Dom aukcyjny działa jak chce, nie jak powinien. Możemy wydać dodatkowe, prawdziwe pieniądze na specjalną walutę w grze, ale nawet to nie daje nam doraźnych korzyści. Nie kupimy za nią świetnych mieczy, niesamowicie wyglądających zbroi czy budzących respekt wierzchowców, których po prostu zabrakło w grze.
Więcej, Guild Wars 2 nie pozwala nawet na toczenie potyczek w systemie jeden na jednego. Spotykacie gracza, któremu chcecie utrzeć nosa, przy okazji powiększając swój wynik zwycięstw? Nic z tego, to nie w tej grze. Ogromny brak, który ArenaNet rozwiązał oferując graczom dwa rozbudowane systemy Player vs Player – drużynowe potyczki na małych mapach oraz serwerowe wojny, nie wystarczają. Zarówno pierwszy jak i drugi tryb dzieją się w oddzielnych od naszego serwerowego wymiarach, gdzie zdobyty poziom, ekwipunek i umiejętności nie mają znaczenia. Tam od razu mamy maksymalny level, uniwersalne wyposażenie i możliwość wyboru skilli z listy wszystkich dostępnych, odblokowanych od samego początku. Dlaczego więc, pytam się? Dlaczego więc jestem chory, kiedy przynajmniej raz w tygodniu nie zagłębie się w świecie Tyrii? Powodów jest raptem kilka. Są za to cholernie solidne.
NA ABONAMENT MOGĄ SOBIE POZWOLIĆ TYLKO NAJLEPSI
Jesteśmy świadkiem dogorywającego na naszych oczach trendu, że każde MMORPG, niezależnie jak złe i wtórne by nie było, wymaga od graczy cyklicznego płacenia dodatkowych pieniędzy. Bzdura. Aby zmusić klientów do regularnych wpłat, trzeba być liderem wśród liderów. Na to mogą sobie pozwolić tylko tacy gracze jak World of Warcraft czy EVE Online. W świadomości potencjalnego klienta utarło się kłamstwo, że „przecież muszą utrzymać te wszystkie serwery, to kosztuje”. Nic bardziej mylnego. Oczywiście, są z tym związane dodatkowe, niemałe koszty. Na przykładzie Lord of the Rings Online czy właśnie Guild Wars 2 widać jednak, że zyski ze sprzedaży gry oraz opcjonalne mikropłatności wystarczają na to w zupełności.
ArenaNet od samego początku wyraźnie pokazuje, że nie chce naszych pieniędzy za wszelką cenę. Nie ma żadnych kont premium, nie ma graczy lepszych i gorszych. Co więcej, ekskluzywne przedmioty, które możemy zdobyć płacąc żywą gotówką, nie sprawiają, że jesteśmy potężniejsi. To tylko alternatywne skórki dla broni i odzienia, jeżeli ktoś chce się wyróżniać z tłumu. To dodatkowe miejsce w inwentarzu oraz możliwość korzystania z pewnych opcji, które pozostali gracze mogą wykonywać jedynie w większych miastach Tyrii. Powiecie, że to i tak oszustwo? Nic z tych rzeczy. „Gemy” które kupujemy za realną gotówkę, możemy również zdobyć, wymieniając je za złoto z poległych wrogów i skarbów, jakie znajdziemy. W porównaniu do konkurencji, taryfikator takiej usługi jest BARDZO KORZYSTNY i nie trzeba się napocić, wystarczy trochę przyoszczędzić. Dzięki braku abonamentu mogę wskoczyć do świata GW2 kiedy tylko mam na to ochotę, bez obawy, że nie dokonałem kolejnej wpłaty. Wracając na serwer, nie czuję, że jestem graczem drugiej kategorii. Od samego początku mam wszystkie możliwości, dostęp do wszystkich rozwiązań i całej zawartości. Tak, piję teraz do ciebie EA, ze swoim The Old Republic.
MMORPG JEST ŻYWE TYLKO WTEDY, KIEDY JEST POSZERZANE O NOWĄ ZAWARTOŚĆ
ArenaNet skrupulatnie odrobiła rynkową lekcję i świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego co miesiąc, cyklicznie, bez żadnych dodatkowych opłat i wyłączności dla pewnej puli graczy, dodaje nowy content. Ten jest lepszy i gorszy, niemniej raz w miesiącu serwery Guild Wars 2 przeżywają drugą młodość. Gracze tłumnie wracają z banicji, testując i komentując nowe rozwiązania. Oczywiście nie z każdą aktualizacją jestem usatysfakcjonowany. Nie przepadam za casualowymi, „kalendarzowymi” rozszerzeniami, jakich masa w MMORPG. Halloween czy Wigilia Bożego Narodzenia, nie kręci mnie to, że nagle wszystko przykrywa biały puch bądź mogę kopać dynie, które wyrastają w każdym zakątku Tyrii jak grzyby po deszczu. Z drugiej strony rozumiem współczesne trendy i wiem, że to się po prostu sprzedaje.
Duża część uaktualnień to nowe pomysły, które po prostu muszę sprawdzić i dlatego ponownie loguję się do świata gry. Weźmy dla przykładu lutowy content. ArenaNet dodała szereg misji tylko dla członków gildii, czego brakowało mi od momentu premiery. Sprawiła, że od teraz jest możliwy podgląd przedmiotów, które chcemy kupić w domu aukcyjnym. Twórcy poprawili system wypadania łupów z pokonanych wrogów, który jest teraz bardziej profitowy dla gracza. Nie można przy tym zapomnieć o zmianach w trybie drużynowego PvP i nowej mapie, na której gracze mogą prowadzić batalie. W tle tego wszystkiego prowadzony jest wątek fabularny, który z każdym miesięcznym rozszerzeniem idzie do przodu, kosmetycznie, ale na stałe zmieniając Tyrię. Świetna sprawa. Oczywiście poza cyklicznymi, „dużymi”, ważącymi po gigabajty danych aktualizacjami wydawane są mniejsze łatki, na bieżąco poprawiające błędy i problemy z grą. Zresztą, spójrzcie sami. Za tego typu dodatki konkurencja często życzy sobie dodatkowych pieniędzy, bądź oddaje je tylko tym najbardziej rozrzutnym, z pakietami typu premium. Na całe szczęście ArenaNet nie ma tego problemu.
MMORPG BEZ GRACZY JEST MARTWE, NIEZALEŻNIE JAK DOBRE BY NIE BYŁO
Pierwsze Guild Wars tylko połowicznie było MMO, bardziej skupiając się na członie RPG. Eksploracji terenu dokonywaliśmy samotnie bądź z paczką znajomych, nie napotykając na swojej drodze innych żywych graczy. W kontynuacji jest zupełnie inaczej. Nawet w 7 miesięcy od wydania gry, na serwerze (przynajmniej moim) panuje ruch. Oczywiście nie jest już tak tłoczno, jak w momencie premiery, ale to zrozumiałe. Eksplorując lokacje przeznaczone dla postaci od 40 do 50 poziomu, bałem się, że będę podróżował po martwej pustyni, na której jedyne oznaki życia będą prezentować wiecznie żywi NPC. Tego typu lokacje, umiejscowione w środku stawki często dotyka taka przypadłość. Nie są one ani atrakcyjne dla graczy niskopoziomowych, testujących nowe klasy postaci, ani wysokopoziomowych, którzy nie odnajdują na tych terenach nic godnego uwagi dla swojego herosa. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że poza miastami wciąż panuje życie. Gracze nadal pomagają sobie nawzajem, wypełniają misje, biorą udział w losowych eventach i służą radą, jeżeli mamy jakiś problem. Po takim czasie od premiery, robi to wrażenie.
Oczywiście to już nie te same zapchane postaciami graczy szlaki handlowe, co w pierwszych tygodniach GW2, ale to oczywiste. Nie czujemy się osamotnieni, a to w MMORPG jest przecież najważniejsze. Logując się do gry po dwóch miesiącach banicji oczekiwałem, że będę się czuł jak Will Smith w filmie Jestem Legendą. Założenie zupełnie nietrafione. Jedyne, co świeci pustkami, to największe miasta Tyrii. Nie dlatego, że nie ma tam żadnych graczy, Biorąc pod uwagę wielkość i architekturę aglomeracji, ruch żywych jednostek nie robi już po prostu wrażenia. Co innego miejsca przed wejściami do „dungeonów”. Tam wciąż są kolejki, gracze wymieniają się sprzętem i doświadczeniami, chwalą zdobytymi przedmiotami i pozostawiają sztandary z czasowymi ulepszeniami dla innych śmiałków, którzy lada moment będą odwiedzać najbardziej wymagające lokacje w grze.
TWÓRCY MMORPG NIGDY NIE MOGĄ SPOCZĄĆ NA LAURACH. FANI MUSZĄ CZUĆ, ŻE GRA NIE STOI W MIEJSCU.
Kupując Guild Wars 2 spodziewałem się takiego scenariusza: po około półrocznym graniu pojawią się pierwsze informacje o pudełkowym dodatku, który zaimplementuje wszystko to, czego gracze tak bardzo oczekują. Mowa o siedzibach gildii, walce PvP i tym podobne. Mamy już więcej, niż 6 miesięcy od premiery gry, a jak nie było żadnych plotek o pudełkowym rozszerzeniu, tak nie ma ich dalej. Zamiast tego jest comiesięczna nowa zawartość, zupełnie za darmo. Szczerze mówiąc, chociaż bardzo sobie cenię pracę ArenaNet, nie sądziłem, że panowie i panie w tym studiu będą przywiązywać taką wagę do poprawiania tego, co już zostało wydane, odkładając na bok dodatki czy kolejną część serii. W modelu wydawniczym, jaki obrali sobie twórcy, przecież to właśnie pudełkowe kopie dają największy zastrzyk gotówki, tak potrzebny w kreowaniu kłamstwa „utrzymania drogich serwerów”.
W wywiadzie udzielonym dzisiaj IGN szef prac nad GW2, Colin Johanson przyznał, że dodatki będą, ale prace nad nimi nie zostały jeszcze nawet zaczęte. Ile w tym prawdy, ile marketingowego szumu, ciężko stwierdzić. Dając kredyt zaufania słowom Johansona, twórcy skupiają się aktualnie jedynie na eliminacji błędów oraz dodawaniu darmowych rozszerzeń. Miło, ponieważ kupując Guild Wars 2, nigdy nie zakładałem, że w cenie mojego egzemplarza jest włączony tak długi pakiet darmowych dodatków. Już sam fakt braku abonamentu wydawał się zadowalający, biorąc pod uwagę boom, jaki miała ta gra przy premierze oraz potencjał, jaki drzemie w marce. Spece z ArenaNet sami przyznali, że to dopiero początek, natomiast prawdziwej bomby możemy spodziewać się w przyszłości. Niezależnie od tego, czy ich plany są już sprecyzowane, czy to czcze gadanie, jedno da się stwierdzić bezsprzecznie – taki kontakt z klientem, takie podejście i taka aktywność w związku ze swoim tytułem to coś, co wyznacza jakość na rynku MMORPG. Nie ma tutaj miejsca na butę, jaką przepełnione jest EA, zmuszone do przejścia ich flagowego, obsypanego dolarami The Old Republic na model Free to Play. Jeżeli coś się należy, to tylko graczom, nie wydawcy. Więcej, jeżeli im się należy, to to dostaną, wcześniej czy później.
MMORPG BĘDZIE DOBRE TYLKO WTEDY, KIEDY BĘDZIE PRZYNOSIĆ TWÓRCOM ZYSKI
Biorąc to wszystko do kupy, wychodzi na to, że ArenaNet to prawdziwe anioły, którym zależy jedynie na uśmiechu gracza. Nic bardziej mylnego. Zysk to główny element, dzięki któremu twórcy chcą dalej dopieszczać i poszerzać swój najważniejszy produkt. Mimo tego, można to robić ze smakiem, budując wokół swojej marki renomę, skupiając się na pozytywnym wizerunku i planując wszystko perspektywicznie. Marketingowi spece z ArenaNet dobrze wiedzą, że wyciągną ze mnie kolejne 200 PLN w momencie premiery pierwszego pudełkowego dodatku. Kolejne 200 złociszy wypłynie mi z portfela przy następnym rozszerzeniu. Jeżeli będzie jeszcze jedno, znowu zapłacę. Tak oto wydam niemal tysiąc złotych, które trafi do kieszeni twórców. To znacznie więcej, niż mógłbym oddać na przykład EA, którzy wymachują wielkim bilbordem z napisem „Patrzcie, mamy grę w uniwersum Gwiezdnych Wojen. Teraz płaćcie, płaćcie co miesiąc. Nasza gra może być kiepska, no ale hej! Przecież to Gwiezdne Wojny, nie?”. To więcej, niż 20 miesięcy opłacania średniego abonamentu w topowych grach MMORPG.
Profit? Profit, w dodatku podany mistrzowsko. Ja nie czuję się oszukiwany, mam wrażenie, że producent się stara i dba o to, żebym nie nudził się w świecie gry. ArenaNet wie, że to tylko kwestia czasu, zanim kupię ich kolejny, drogi produkt, zapewniając sobie pokaźny zastrzyk gotówki. Wilk syty i owca cała. Zwłaszcza, że dodatki muszą być na wysokim poziomie. Jeżeli zostaną zmiażdżone przez recenzentów, zawsze mam wybór – nie muszę ich kupować. To nakłada na twórców obowiązek wydania produktu o najwyższej jakości.
WIDOKI NA PRZYSZŁOŚĆ...
Patrząc na powyższe, Guild Wars 2 ma przed sobą ciekawą perspektywę. ANet musi pracować na najwyższych obrotach, żeby utrzymać przy sobie graczy. Ci mają wiele możliwości, aby rozejść się na lewo i prawo. Póki co takiej lojalności klientów konkurencja może tylko pozazdrościć. To jednak dopiero pierwsza część batalii. Czuję w kościach, że ich flagowa gra to projekt rozpisany na lata. Jeżeli w przeciągu tego czasu będę zawsze dostawał ofertę na tym poziomie, co aktualnie, twórcy mają moje serce i mój portfel. Z tego co widzę, nie tylko mój, bowiem w taki czas po premierze aktualny ruch na serwerze to niemałe osiągnięcie. Nie jest co prawda tak spektakularnie, jak w wypadku World of Warcraft, ale nikt tego nie zakładał. Trzy miliony sprzedanych egzemplarzy to bardzo dobry wynik, który na pewno zostanie poszerzony. Licząc wszystkie potencjalne pudełkowe rozszerzenia, 5 milionów sprzedanych kopii to absolutne minimum, na jakie ArenaNet na pewno może liczyć. Wynik satysfakcjonujący dla wydawcy, zapewniający stałą bazę graczy na serwerach, co z kolei cieszy fanów. Jestem pod niekłamanym wrażeniem założeń ArenaNet. Ci ludzie mają głowę na karku i wszystko co robią, zdaje się to potwierdzać.
Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji spróbować swoich sił w świecie Guild Wars 2, znalazłem dla was najtańszą ofertę. Nie powinniście się zawieść.