Netflix nie zawsze trafi na „Romę” czy „Irlandczyka”. „Grzechotnik” to niskobudżetowy thriller klasy C
Netflix w ostatnich dwóch latach systematycznie wzmacnia bibliotekę swoich oryginalnych produkcji. Firmie udało się pozyskać na pokład liczne sławy kina i skutecznie powalczyć o największe nagrody. Ale na każdego „Irlandczyka” od Martina Scorsese musi przypaść kilka niskobudżetowych filmów. Takich jak „Grzechotnik”.
OCENA
Początkowe próby budowania filmowego imperium Netfliksa były, mówiąc wprost, bardzo wyboiste. Wciąż doskonale pamiętam pojawiające się na każdym kroku argumenty, że firma pragnie dorównać największym hollywoodzkich wytwórniom, a prawie nie tworzy godnych uwagi produkcji pełnometrażowych. Zamiast tego zajmuje się skupywaniem słabych filmów, których Warner Bros. czy Paramount nie chcą posyłać do kinowej dystrybucji. Nie brakowało też krytyki, jakoby Netflix operował zbyt niskimi budżetami, co miało poskutkować filmami robionymi w dawnym standardzie „prosto na DVD”.
Od tego czasu wiele się zmieniło. Netflix pobił swój oscarowy rekord dzięki „Romie” Alfonso Cuarona, a od tego czasu głośnych nazwisk współpracujących z platformą tylko przybywało. Nie można też mówić, by firma przesadnie oszczędzała, skoro na „Irlandczyka” Martina Scorsese wydaje setki milionów dolarów. Trzeba sobie jednak powiedzieć szczerze, że podobnych produkcji może być maksymalnie dwie w roku. Oprócz tego Netflix jest w stanie wyprodukować kilka-kilkanaście filmów z mniejszym budżetem, ale z udziałem głośnej gwiazdy lub reżysera. Nie jest to w stanie wystarczyć na dwanaście miesięcy codziennych premier. I wtedy na ratunek przychodzi „Grzechotnik”.
Nowy film Netfliksa to thriller z elementami horroru od reżysera świetnego „1922”.
Fabuła produkcja skupia się niemal wyłącznie na postaci Katriny Ridgeway. Kobieta podróżuje samochodem ze swoją małą córeczką przez pustkowia Teksasu. Wyprawa jest dosyć spokojna aż do momentu, gdy porzucona na drodze przeszkoda przedziurawia jedną z opon. Gdy Katrina jest zajęta zmienianiem jej na zapasową, Clara bawi się w pobliżu. Niestety, przytrafia się jej straszny wypadek - ukryty w zaroślach grzechotnik kąsa ją w nogę. Stan dziewczynki szybko się pogarsza, ale jej matka znajduje ratunek w pobliskim domku. Tajemnicza kobieta zgadza się pomóc Katrinie w zamian za niezidentyfikowaną zapłatę. Wkrótce okazuje się, że Clara umrze, jeśli Ridgeway nie poświęci w zamian duszy innego człowieka.
Rozpoczyna się wyścig z czasem, a raczej powolny, pozbawiony suspensu i przeraźliwie nudny spacerek do finału. Niestety, „Grzechotnik” nie spełnia podstawowego wyróżnika wszystkich thrillerów. Brak tu emocji i wzmacniającego się poczucia zagrożenia. Katrinie w żadnym momencie nic nie grozi, ba, reżyser Zak Hilditch nawet przez moment nie próbuje oszukać widza, że coś może się jednak stać. Od czasu do czasu wykorzystuje co prawda chwyty rodem z horroru, gdy próbuje przestraszyć bohaterkę wizjami wcześniejszych ofiar tego dziwacznego rytuału. Zostają one jednak podane widzom z gracją słonia w składzie porcelany i w tak leniwy, pozbawiony pomysłu sposób, że to aż szokujące.
Naprawdę trudno zrozumieć, jaki był pomysł na „Grzechotnika”. Cała historia niczym się nie wyróżnia i nie próbuje w jakikolwiek sposób zainteresować widza. W trakcie seansu nie dowiadujemy się niczego na temat przeciwników Katriny, ani o otaczającym ją świecie. Kobieta zostaje wrzucona w pewną sytuację jak szmaciana lalka do pudełka. Nie ma w sobie za grosz charakteru, choć grająca ją Carmen Ejogo ze wszystkich sił stara się wykrzesać coś z fatalnego scenariusza. Warto ją za to pochwalić, nawet jeśli to typowa walka z wiatrakami.
„Grzechotnik” przypomina nieudany film studencki robiony za kilkaset dolarów.
Mamy tu do czynienia z bardzo skromną historią, a mimo to po jej zakończeniu nie jesteśmy w żaden sposób bogatsi. Nie wiemy nawet niczego nowego o głównej bohaterce. Teoretycznie tematem filmu jest pytanie, czy zabicie kogoś, żeby ocalić niewinne istnienie jest moralnie uzasadnione. I czy będzie tak łatwe, jak nam się może wydawać. Problem w tym, że główna bohaterka tak naprawdę nie podejmuje samodzielnie żadnej etycznie dwuznacznej decyzji. To występujące okoliczności decydują, czy coś zrobi, czy nie.
Każdy, kto widział dwa ostatnie filmy Zaka Hilditcha po seansie jego nowej produkcji poczuje olbrzymi zawód i zaskoczenie. Australijski reżyser dał wcześniej dowody na to, że dobrze rozumie kino gatunkowe i ma pomysły na jego rozwój. Dlaczego więc „Grzechotnik” jest tak przeraźliwie nijaki i nudny? To już najwyraźniej jedna z tych nierozwiązanych zagadek tego świata.