Przełom 2017 i 2018 roku nie był dla Netfliksa zbyt szczęśliwy, przynajmniej jeśli chodzi o flirt z pełnometrażowymi filmami. Streamingowy tytan miał zagrozić dystrybucji kinowej, tymczasem zdaje się, że w dużej mierze pełni rolę kosza na hollywoodzkie odpadki.
Jeśli chodzi o Netfliksa i jego ofertę filmową, to moja relacja z ową platformą nosi status: "To skomplikowane". Wszyscy wiemy, że obecnie Netflix ma najlepszą na rynku ofertę serialową. W błyskawicznym tempie pod tym względem przegonił i legendę branży, czyli HBO i coraz prężniej rozwijające się AMC.
Z ofertą ich oryginalnych filmów ciągle jednak jest problem. Pierwsze produkcje w pełnym metrażu, dumnie chwalące się mianem "Netflix Originals", były typowymi filmami drugiego sortu, które dekadę wcześniej, ze względu na ich wątpliwą jakość, od razu pojawiały się na rynku DVD/VOD z pominięciem kin. I w tym kontekście oferta Netfliksa była naturalną ewolucją.
Najpopularniejsza platforma streamingowa świata chciała jednak więcej i zaczęła spoglądać w stronę dystrybucji kinowej. Z pewnością przy okazji chcąc zabawić się w małą rywalizację/eksperyment. I tak w maju 2017 "Okja" stał się pierwszym filmem Netfliksa (i jakiejkolwiek platformy streamingowej) pokazywanym na festiwalu w Cannes. A do tegorocznych Oscarów nominowany jest "Mudbound" i to w głównych kategoriach. Sukces!
Przez moment, minionej jesieni, zacząłem z nadzieją patrzeć na ofertą oryginalnych filmów Netfliksa. Wrażenie zrobiły na mnie świetne "Gra Geralda", "1922", "Opowieści o rodzinie Meyerowitz" i wspomniany wcześniej "Mudbound".
I nagle pojawił się "Bright" i zburzył wszystko.
Wiem, była to jedna z najgłośniejszych premier końca 2017 roku, jedna z najchętniej oglądanych produkcji w historii Netfliksa, a do tego widzowie platformy ocenili go nad wyraz pozytywnie. Nie zmienia to jednak faktu, że, obiektywnie rzecz biorąc, jest to słaby film. Ma zły scenariusz, kiepską reżyserię, ubogi świat przedstawiony i nieumiejętnie poprowadzonych aktorów. Netfliksowi to nie przeszkadza, bo w sumie nie musi.
Czy Netflix jest już koszem, w którym poddaje się recyclingowi filmy niechciane przez żadne studio?
Trochę tak to wygląda. Przewaga platformy streamingowej polega na tym, że wypuszczając film online, ma o wiele mniej do stracenia niż wytwórnia, która musi skoordynować globalną (albo choćby tylko krajową) dystrybucję. No i jest też większa szansa, że nawet najgorszy film zostanie w Netfliksie obejrzany i to przez sporą liczbę ludzi. W końcu o wiele łatwiej jest skusić się na nieznany nam wcześniej film, buszując w sieci niż wtedy, gdy planujemy wyprawę do kina i albo chcemy dokonać jak najlepszego wyboru, albo już dawno wiemy, co obejrzymy.
I wszystko wskazuje na to, że takie właśnie podejście przyświecało włodarzom Paramount, która była niezbyt zadowolona z filmu "Paradoks Cloverfield". Wytwórnia szybko pozbyła się filmu ze swoich kalendarzy i przekazała go w ręce Netfliksa, który po mistrzowsku uczynił z jego premiery wydarzenie miesiąca i jedną z najbardziej imponujących marketingowych kampanii w historii filmu.
Wygląda na to, że taki sam los spotkał "Extinction".
Wytwórnia Universal nieoczekiwanie usunęła go ze swojego kalendarza premier (oryginalnie film miał się pojawić w kinach 26 stycznia 2018 roku). Jak donosi portal Deadline, "Extinction", opowiadający o rodzinie uciekającej przed najazdem Obcych na Ziemię, będzie miał swoją premierę w Netfliksie jeszcze w bieżącym roku.
Czemu wytwórnie zaczęły nagle oddawać swoje filmy Netfliksowi? Chcąc poznać prawdziwe powody tych decyzji, musielibyśmy sobie uciąć szczerą pogawędkę z włodarzami Netfliksa i tych wytwórni, jednak wydaje mi się, że Netflix stał się po prostu, jak wspominałem wcześniej, dość wygodną alternatywą na filmy, które i tak nie sprzedałyby się w tradycyjnej dystrybucji.
"Paradoks Cloverfield" nie jest może filmem fatalnym, ale wiem, że to produkcja niezbyt udana i na pewno nie znajdzie się w moim topie filmów rozrywkowych 2018 roku. Obawiam się, że "Extinction" prezentuje podobny poziom, inaczej nikt przy zdrowych zmysłach nie pozbywałby się go ze swojego portfolio.
Zresztą, premiera w styczniu, który jest jednym z gorszych miesięcy dla filmów w całym roku, już od samego początku wskazywała, że wytwórnia nie bardzo wierzy w ten tytuł.
Oczywiście na tym wszystkim wygrywa Netflix.
Geniusz tej platformy polega na tym, że potrafi ona przekuć w sukces wizerunkowy i kasowy produkcje, które gdziekolwiek indziej stałyby się finansowymi wtopami albo wręcz nikt by o nich nie usłyszał. Ich oferta jest tak obszerna i szeroka, że najwidoczniej nie przeszkadza im chwilowe bycie pojemnikiem na odpadki po Hollywood.
Mnie tylko niepokoi to w kontekście filmu "Anihilacja" Alexa Garlanda, który dystrybuowany (poza Ameryką) ma być właśnie przez Netfliksa... Ale cóż, pożyjemy zobaczymy.