Swojego czasu "recenzowałem" (mało cech recenzji toto miało) inną grę, w której taczało się kulki - Ballance. Gierka bardzo przyjemna w odbiorze, a zarazem niezwykle momentami wkurzająca. Tamten tytuł był w trójwymiarze, Gumboy to już rasowa zręcznościówka 2D. Czyżby cofnięcie się w rozwoju? Nic bardziej mylnego!
Można by rzec, że Gumboy trzyma to samo brzemię co Ballance - wspomniany "czynnik wkurzeniogenny". Ale co z tego, skoro przy tym daje tyle satysfakcji. Zacznijmy jednak od początku.
Chociaż początku tak naprawdę nie ma - po prostu taczamy kolorową kulką po wykręconych (dosłownie i w przenośni) planszach, kolekcjonujemy różne znajdźki, pomagamy niektórym sierotom dotrzeć do celu przeznaczenia, stukamy tyle punktów, ile fabryka daje, skaczemy, kleimy się, latamy, etc. Po co? By wykonać parę głupich zadań, co uaktywnia portal, dzięki któremu dostajemy się na kolejny poziom. Ot, i cała filozofia.
To jednak tylko z pozoru takie proste - osiągnięcie stawianego nam celu nie jest już zwykle tak łatwe. Zazwyczaj trzeba wykonać jedną, jedyną słuszną sekwencję czynności. Szczególnie w pierwszych kilkunastu levelach, zwanych samouczkami. Czego się nauczymy? Ano, np. jakie znajdźki do czego nam się przydadzą. Oprócz standardowych punktowych są także takie (tzw. morfery), które zmieniają postać naszej kulki na przykład w balon albo gumową gwiazdkę. By dotrzeć do niektórych miejsc mapy musimy skorzystać z którejś z tych postaci - niektóre wysoko latają, inne potrafią nurkować pod wodą. Oprócz tego przydatną rzeczą jest coś, co wygląda jak nadgniłe jajo. Sprawia ono, że nasza kulka (lub cokolwiek, w co się przetransformowała) nabiera umiejętności skakania. Dzięki innej - przykleimy się do każdej powierzchni, jaką napotkamy.
Jak już wspomniałem, zazwyczaj do celu prowadzi tylko jedna, słuszna droga. Nasze zadania polegają głównie na poprowadzeniu do mamusi za rączkę biednych istot w postaci fasolek (w dodatku transportujemy je do Jasia, który jest... drzewem!) lub baniek mydlanych. A konkretnie to dzięki doładowaniu, wytwarzającym wokół kulki pole siłowe, za pomocą którego kierujemy odpychane przedmioty w stronę miejsca przeznaczenia. Dzięki niemu możemy też postraszyć pałętające się gdzieniegdzie gąsienice (tak je przynajmniej nazywa gra), które lubują się w przekłuwaniu baniek i zżeraniu naszej piłki.
W takich grach bardzo ważna jest ciekawa konstrukcja poziomów, które nie byłyby ani zbyt proste, ani zbyt trudne. Tutaj udało się osiągnąć kompromis - nie licząc samouczków, trudno którekolwiek z plansz nazwać banalnymi, choć ciężko jest sobie z nimi nie poradzić. Wprawdzie czasem przy rozkminianiu jakiegoś levelu możemy spędzić i bite pół godziny, ale w końcu każdemu się uda.
Od strony wizualnej trasy wyglądają naprawdę świetnie - są poskręcane niczym jelita anorektyka, zróżnicowane i co ważne - niezwykle kolorowe. Grafika w ogóle jest bardzo bajkowa, w onirycznej konwencji. Wystarczy spojrzeć na screeny. Czy nie wygląda to jak sen schizofrenika? I o to chodzi! Gdyby oprawa była inna, Gumboy byłby z pewnością o wiele mniej grywalny, bo oglądanie zmagań kulki w tym ześwirowanym świecie jest właściwie najprzyjemniejszą częścią gry, napędzającą rozgrywkę. Szkoda tylko z parze z grafiką nie idzie oprawa audio - jest ona nijaka i... pusta. Wprawdzie jakaś tam muzyka gra, nasza piłka wydaje dziwne odgłosy (coś jakby połączenie dźwięków wydawanych przez niemowlaka i chorego psychicznie), otoczenie również, ale ma się ciągłe wrażenie ciszy. Domyślam się, że był to celowy zabieg, jednak moim zdaniem - ten element gry wypadł twórcom najgorzej.
Na szczęście całą reszta wyszła znakomicie i możemy cieszyć się rozrywką na najwyższym poziomie. Szkoda tylko, że ta gra to "zaledwie" około 40 poziomów, które kończą się bardzo szybko. Równie szybko kończy się także moja recenzja, bo cóż właściwie więcej mógłbym o niej napisać? Nic, oprócz wspomnienia jeszcze o dobrym, intuicyjnym sterowaniu (wykorzystujemy zaledwie 4 klawisze) i małego zastrzeżenia - to nie jest gra dla niecierpliwych. Chociaż to nie do końca prawda - ja cierpliwością nie grzeszę, a bawiłem się przednio. Czasami tylko waląc pięścią w klawiaturę.