REKLAMA

Wszyscy kłócą się o Emilię Perez. Idźcie do kina i nie dajcie sobie wmówić, że to jakaś propaganda

Można się zżymać, że podstarzały Francuz postanowił wystawić krzywdzącą, powierzchowną ocenę i wygłosić kilka truizmów na temat nieswojego i w istocie obcego mu kraju. Można kręcić nosem na stereotypy, telenowelowe inspiracje, płaskość części wątków czy kulawy akcent Seleny Gomez. Można, ale po co, skoro przy tym wszystkim „Emilia Perez” to prawdziwe bogactwo: świadomości, stylu, tropów, kreatywności i zaraźliwej energii. Najbardziej eklektyczne filmowe wydarzenie roku. Serio - jak można nie dać się temu porwać?

emilia perez recenzja opinie film polska premiera kinowa
REKLAMA

„Emilia Perez” w reżyserii Jacques’a Audiarda to wielowątkowa opowieść łącząca w sobie - między innymi - elementy musicalu, thrillera kryminalnego, psychologicznego dramatu, telenoweli, kina gangsterskiego czy greckiej tragedii. Niezwykły, odświeżający i zaskakujący zarazem kolaż motywów, konwencji, form. Tygiel pełen smaków, brawurowe danie kuchni fusion upichcone według eksperymentalnej, autorskiej receptury.

Sprawy maja się następująco: Juan „Manitas” Del Monte (w tej roli Karla Sofía Gascón, hiszpańska aktorka transpłciowa, która przed tranzycją osiągnęła sukces w meksykańskim kinie i telenowelach), potężny lider meksykańskiego kartelu narkotykowego, decyduje się na korektę płci, aby uciec od przeszłości i rozpocząć nowe życie jako kobieta. By tego dokonać, będzie potrzebować pomocy zdolnej prawniczki, która pomoże urzeczywistnić te marzenia i sprawić, że Del Monte umrze, ustępując miejsca nowonarodzonej Emilii Perez. 

REKLAMA

Emilia Perez - recenzja filmu nominowanego do 13. Oscarów

Nadużywane przez recenzentów kulinarne porównania w kontekście „Emilii Perez” sprawdzają się, niestety, jak nigdy - rzecz w tym, że seans tego obrazu naprawdę przypomina smakowanie niecodziennego połączenia składników, pierwszej tego typu kompozycji, której komponentów dotychczas nikt ze sobą nie zestawił. Najpierw jest trochę dziwnie; trudno stwierdzić, czy ta szokująco nietypowa mieszanka w istocie nam smakuje, ale zaciekawieni kontynuujemy konsumpcję. Potrzeba kilku chwil, by się przekonać, ale wreszcie głodny nowych wrażeń degustator wydaje werdykt. I choć osobiście w pełni rozumiem, dlaczego wielu odbiorcom podobne kinowe szaleństwo może nie podchodzić, tak sam wyszedłem z seansu syty. Wspaniałe to było doświadczenie.

Zabawa kodami gatunkowymi u Audiarda to coś więcej niż zwykła żonglerka - to prawdziwy cyrkowy popis, skok na motocyklu przez pierścień ognia. Facet ze szczerym entuzjazmem podlał emancypacyjną opowieść gangsterskim sosem, uformował ją w telenowelę i jeszcze dorzucił do tego kilka piosenek czy choreografii tanecznych. Wszystko to, podkreślę, wyreżyserowane z pomysłem i werwą, prowadzone z prawdziwą pasją. Obłędnie zagrane (prawdziwą gwiazdą jest tu jednak oszałamiająca Zoe Saldaña), atrakcyjnie brzmiące, szalone, momentami (świadomie!) absurdalne, przesuwające granice. Niepozbawione potknięć - jak nieco zagubiony fabularnie 2. akt czy problematyczne spłaszczenie niektórych motywów - ale jeśli chcesz łamać zasady, musisz zaliczyć parę wpadek. Przy takim efekcie końcowym: przebaczam z automatu.

Emilia Perez

Tym bardziej, że z największymi oskarżeniami raczej się nie zgadzam, jakkolwiek dopuszczam do siebie myśl, że wykazuję się w tej kwestii ignorancją. Cóż mogę jednak poradzić na to, że cały ten ekranowy obłęd mi się udzielił i przez ponad dwie godziny nie miałem ochoty mrugać, by nie przegapić choć skrawka tego fascynującego obrazu?

Audiardowi zarzuca się między innymi powierzchowne i stereotypowe przedstawienie meksykańskiej kultury. Rzecz w tym, że „Emilia Perez” wcale nie jest opowieścią o Meksyku - twórcy chodzi przede wszystkim o niespokojny krajobraz, który miał stać się scenografią dla jego historii. Taki, którego bolączki nie są przecież wyssane z palca, a odzwierciedlają pewien wycinek rzeczywistości, nie tylko meksykańskiej. Cały film przeplata zresztą pstrokatą sztuczność z prawdą, ale nie chodzi tu o prawdę miejsca - twórca dystansuje się zresztą od niego dość wyraźnie, stylizując paryskie plany i przekształcając je w ulice Mexico City, zatrudniając międzynarodową obsadę, posilając się rozdziałem z powieści francuskiego pochodzenia. Bo ta opowieść, pamiętajmy, traktuje o czymś innym.

Między innymi: o tożsamości, poszukiwaniu siebie w świecie pełnym przemocy i uprzedzeń; o tym, że każdy ma prawo do bycia sobą i dążenia do autentycznego życia, niezależnie od przeszłości czy społecznych oczekiwań. O prawdzie i akceptacji. O tym, że zmiana tożsamości nie jest ucieczką od odpowiedzialności za wcześniejsze czyny, ale próbą zawarcia pokoju z samym sobą, odnalezienia go w sobie; że prawdziwa transformacja wymaga nie tylko zmiany zewnętrznej, ale przede wszystkim wewnętrznej konfrontacji z własnymi demonami i przeszłością. Dlatego też za niedorzeczne uważam zarówno wycelowane w film, płynące z obu stron politycznej barykady oskarżenia o transfobię, jak i wokeizm. Z jednej strony reżyser kreuje bowiem w pełni ludzką, porażającą charyzmą bohaterkę trans, z drugiej: bohaterka ta, choć pragnie odkupienia, ostatecznie pozostaje moralnie wypaczona.

Audiard nie chce tutaj bawić się w męczący dydaktyzm, nie snuje kolejnej nużąco moralizatorskiej przypowieści o akceptacji ze strony innych, a o akceptacji samego czy samej siebie, o żądzach, bolesnych marzeniach, żarliwych pasjach.

Czytaj więcej o filmach w Spider's Web:

REKLAMA

Przybranie nowej tożsamości łączy się z próbą odpokutowania grzechów, których Perez dopuściła się „w poprzednim życiu”. Oprawca desperacko usiłuje stać się wybawcą, ale dawne zbrodnie wcale nie giną razem z jego przeszłą wersją. Bohaterka ucieka przed odpowiedzialnością za wszelką cenę, a to z kolei zatruwa jej upragnioną wolność. Choć w końcu żyje w zgodzie z własnym „ja”, nadal bezwzględnie wykorzystuje władzę, by zapewnić sobie bezwarunkową akceptację, której tak pragnie.

Jeśli chodzi o płaszczyznę musicalową - okazuje się ona doskonale współgrać z charakterem opowieści. Co więcej: nie rozwadnia jej, nie rujnuje tempa. Musicalowe numery pojawiają się jeden po drugim, często w obłędnym wykonaniu Saldañy, której choreografia wciąga cały świat wokół w hipnotyzujący wir. Chyba każda z tych sekwencji - niespecjalnie pchających fabułę do przodu, ale doskonale sprawdzających się jako poruszające wyznania - ma w sobie coś urzekającego.

„Emilia Perez” to film inny, bezwstydnie przerysowany, moralnie niejednoznaczny, melodramatyczny, pełen wyolbrzymień, ale niepozbawiony autentycznych emocji i introspekcji, dla których tak silnie ekspresyjny język kina jest doskonałym nośnikiem. Nie umiem go nie docenić. Ba, chciałbym więcej takiego kina - budzącego to pożądane, a coraz rzadsze poczucie obcowania z czymś wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju. 

Emilia Perez: premiera już 28 lutego.

  • Tytuł filmu: Emilia Perez
  • Rok produkcji: 2024
  • Czas trwania: 2 godz. 10 min
  • Reżyseria: Jacques Audiard
  • Obsada: Zoe Saldana, Karla Sofía Gascón, Selena Gomez
  • Nasza ocena: 8/10
  • Ocena IMDb: 5,7/10
REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA