REKLAMA

"Cisza nocna": recenzja. Widzieliśmy nowy horror twórcy "Ostatniej wieczerzy" - czy jest równie udany?

Naczelny polski twórca horrorów powraca z nowym filmem. "Cisza nocna" może i nie jest tak dobra jak "Ostatnia wieczerza", która w czasie premiery cieszyła się zasłużoną popularnością na Netfliksie. Pokazuje jednak, że Bartosz M. Kowalski wciąż ma nam coś do powiedzenia i potrafi to zrobić w całkiem intrygujący sposób.

cisza nocna polski horror recenzja premiera
REKLAMA

Widzowie, którzy popędzą do kina na "Ciszę nocną", licząc, że dostaną drugą "Ostatnią wieczerzę", mogą poczuć się zawiedzeni. Choć oba tytuły łączy znacznie więcej niż tylko nazwisko reżysera i jego współscenarzystki Mirelli Zaradkiewicz. Mamy w nich do czynienia ze slow burnerami, odkładającymi horrorowe atrakcje na sam koniec. W swoim poprzednim filmie Bartosz M. Kowalski prowadził nas do nich wątkiem kryminalnym, przez co jego opowieść była całkiem dynamiczna. Tym razem spuszcza z tonu, zwalnia tempo i rozpływa się w refleksjach.

W "Ciszy nocnej" Kowalski zmienia mroczne mury klasztoru, na mroczne mury domu starców. Jego nowym pensjonariuszem właśnie zostaje Lucjan. Oczywiście, tylko na chwilę, bo, jak wielu innych mieszkańców przybytku, wierzy, że syn wkrótce go stamtąd zabierze. Na razie uczy się jednak funkcjonować w nowym miejscu. Nie ma większego problemu z asymilacją, bo wszyscy są dla niego nadzwyczaj mili. Współlokator Edward nie ma sobie równych w small talkach, a pielęgniarka za drobną opłatą chętnie pokaże swoje piersi. Czas płynie powoli, aż pewnej nocy główny bohater odkrywa uwięzionego w ukrytym pokoju stwora, który w zamian za pomoc w uwolnieniu obiecuje spełnić jedno jego marzenie.

REKLAMA

Cisza nocna - recenzja polskiego horroru

Kowalski podąża tu fabularnym tropem "Labiryntu Fauna". Fantastyczny świat, jak się okaże, wspomnień o zmarłej ukochanej, staje się dla Lucjana miejscem ucieczki od nieprzyjaznej rzeczywistości. Goni on nadzieję na spotkanie ze zmarłą żoną, podczas gdy coraz bardziej gubi się w otaczających go realiach. Trzeba mimo wszystko przyznać, że horror okazuje się w "Ciszy nocnej" raczej wymuszony. Jakby reżyser na siłę próbował narzucić na nią płaszcz kina grozy. Co prawda potwory, jakie główny bohater spotyka na swej drodze, wyglądają całkiem przyzwoicie, ale bez nich film funkcjonowałby równie dobrze. A może nawet lepiej.

Cisza nocna - polski horror - recenzja

"Cisza nocna" to przede wszystkim kameralny dramat o przemijaniu. Opowiada o starości, kiedy to psychika zaczyna płatać człowiekowi figle, a organizm odmawia posłuszeństwa. Nie bez powodu Edward na dzień dobry zdradza Lucjanowi, że najchętniej uprawiałby seks z kobietą, ale teraz wydymać to on może co najwyżej kogoś na pieniądze. Dostajemy film bardzo fizyczny. Kamera Cezarego Stoleckiego bacznie przygląda się ciałom rezydentów pensjonatu. Eksponuje nieporadność ich ruchów, kiedy tańczą na przaśnej imprezie czy ćwiczą z instruktorką aerobiku. Brakuje tu co prawda odwagi "Miłości", ale Kowalski subtelniejszymi środkami wyrazu i mniej wyrobionym artystycznym językiem o nędzy ludzkiego losu, całkiem zresztą skutecznie, mówi nam to samo, co Michael Haneke: jedynego sensu można się doszukiwać w bliskiej relacji z drugą osobą.

Opowieść składa się z kolejnych momentów nic-nie-dziania się, z których Kowalski potrafi wycisnąć całą ich osobliwość. Wchodzimy w ten sposób do rzeczywistości niewygodnie dla widza obcej. Reżyser lubuje się w szerokich kadrach, uwydatniających zagubienie Lucjana w otaczającym go świecie. Ta pusta przestrzeń na ekranie służy wzbudzaniu niepokoju. Bo "Cisza nocna" sprowadza się do stylu. Nie warto jej po seansie analizować, bo rozpadnie się jak domek z kart. W trakcie oglądania potrafi jednak osiągać swoje cele. Należy płynąć z jej prądem, gdyż wtedy idzie się w niej zatracić.

Więcej o horrorach poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

Premiera "Ciszy nocnej" 31 października w kinach.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA