REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. VOD
  3. Netflix

Widzieliśmy „Seks, sieć i kasa: Historia Pornhuba”. Ten film jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażasz - recenzja

Dokument na temat najpopularniejszego serwisu z treściami dla dorosłych - „Seks, sieć i kasa: Historia Pornhuba” - właśnie trafił do oferty Netflixa. Do teraz nie jestem pewny, czego dokładnie się po nim spodziewałem, niemniej jednak - wziąwszy pod uwagę tematykę - podświadomie miałem nadzieję na szczery i odważny portret, interesujący komentarz i bezkompromisowe podejście do złożonej problematyki branży. Niestety: nic z tego.

15.03.2023
13:50
historia pornhuba netflix film recenzja opinie
REKLAMA

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że założony przez Matta Keezera i uruchomiony w maju 2007 roku serwis zrewolucjonizował sposób produkcji i dystrybucji tak zwanych filmów dla dorosłych. 93-minutowy dokument Netflixa pt. „Seks, sieć i kasa: Historia Pornhuba” prezentuje nam kulisy działania portalu - od jego początków, poprzez wstrząśnięcie całą branżą, aż po uwikłanie w serię zarzutów, m.in. dotyczących publikacji materiałów bez zgody uwiecznionych na nich osób czy handel ludźmi.

Twórcy wyprodukowanego przez Jigsaw Productions Alexa Gibneya obrazu zapowiadali zmierzenie się z problematyką władzy w branżowych środowiskach oraz definicji seksualności i zgody. Wyrazili też nadzieję, że film wywoła debatę na ten temat. Obawiam się jednak, że jest na to zbyt zachowawczy.

REKLAMA

Seks, sieć i kasa: Historia Pornhuba - recenzja filmu Netflixa

Rozwój Internetu pociągnął za sobą rozwój witryn, które - wzorując się na YouTube - pozwalała publikować swoim użytkownikom własne treści. Naturalną siłą rzeczy kolejne witryny spychały pełne negliżu filmy kinowe, kasety VHS i czasopisma na margines. Prym wśród nich wiódł portal z charakterystycznym logo.

Właścicielem Pornhuba jest kanadyjska firma MindGeek, która przez lata budowała najbardziej lukratywną dla producentów treści dla dorosłych oraz aktorek i aktorów odnogę rynku. Portal umożliwiał członkom branży ucieczkę od wyzyskującej, paskudniejszej sfery biznesu: pracy w studiu. Twórcy mogli legalnie publikować zrealizowane przez siebie filmy, ciesząc się znacznie, znacznie wyższymi zyskami, o standardach pracy nie wspominając. Oczywiście, większość przesyłających nie zarabiała ani centa - by czerpać zyski, konieczna była weryfikacja - a sam serwis bardzo skorzystał na fali bezpłatnych, niesankcjonowanych materiałów, które generowały potężne przychody z reklam.

Inaczej być nie mogło: do 2011 roku gwiazdy i producenci zdali sobie sprawę, że w związku z masową kradzieżą i udostępnianiem ich filmów nie mają innego wyboru, jak tylko współpracować z witryną. Była to zmiana, która doprowadziła do powstania kanału Modelhub, umożliwiającego czerpanie zarobków po wspomnianej weryfikacji. Modelhub - podobnie jak OnlyFans - oceniany jest jako miejsce wzmacniające niezależność pracownic i pracowników seksualnych. Nie zajęło wiele czasu, zanim Pornhub zaczął przyciągać 3,5 mld odwiedzających miesięcznie, zajmując 10. miejsce na liście najczęściej odwiedzanych witryn na świecie.

Jasne: kontrowersji nie brakowało, ale prawdziwa bomba eksplodowała dopiero kilka lat temu. W 2020 roku zdobywca Pulitzera Nicholas Kristof ujawnił, że oprócz legalnych, zrealizowanych i zuploadowanych za zgodą występujących w nich osób treści, do serwisu trafiały również wideo opublikowane tam w formie kretyńskich dowcipów małolatów (rozbierane nagrania koleżanek ze szkoły, które nieobaczenie zaufały nowym chłopakom) czy też nagrania gwałtu lub wykorzystania nieletnich.

Opinia publiczna zawrzała, a działalność serwisu została mocno ograniczona. Przepisy Fosta-Sesta przeciw handlowi ludźmi w celach seksualnych w sieci z 2018 poważnie obciążały wszystkich pracowników. Wówczas wielu wykonawców emigrowało na OnlyFans, gdzie filmy są lepiej monitorowane, a i zyski bywają większe. 

Czytaj także:

Szkoda, że film „Seks, sieć i kasa: Historia Pornhuba” opowiada historię marki i skandalu, ale uparcie unika zgłębiania wielowarstwowej problematyki serwisu i całej branży.

I tak na przykład nawet nie zahacza o kwestię szkodliwości pornografii samej w sobie - a przynajmniej nie przedstawia bardziej stonowanych opinii na ten temat. Wśród przeciwników Pornhuba wyróżnia skrajną prawicę czy chrześcijańskich ewangelistów, którym zależy na wykorzenieniu materiałów dla dorosłych (i szerzej: seksu pozamałżeńskiego), nie pytając o zdanie tych, którzy mają coś do powiedzenia na temat realnego wpływu takich treści na odbiorców. Nie rozmawia z nikim naprawdę dla obu stron barykady istotnym. Nie zastanawia się nad zagadnieniem, czy serwisy pokroju OF i PH to jedynie platformy, czy może raczej wydawcy. I czy czerpiąc profity z hostowanych treści są za nie również jednoznacznie odpowiedzialni.

REKLAMA
Historia Pornhuba

Skupiony na bijącej rekordy popularności witrynie film w gruncie rzeczy nie wyciąga żadnych wniosków ze zaprezentowanych wątków i przeprowadzonych z przedstawicielami branży pogadanek. Krąży pomiędzy krytykami i obrońcami platformy, ostatecznie niewiele nam mówiąc. Nie pozwala sobie na najmniejszy komentarz, wybrzmiewa bardzo niepewnie, jakby nie mogąc się zdecydować, jak ocenić całe zjawisko. Jasne - można powiedzieć, że to po prostu bezstronny materiał przedstawiający suche fakty dotyczące historii serwisu, na bazie których sami powinniśmy zbudować swoją opinię. Rzecz w tym, że według zapowiedzi aspirował do czegoś więcej. Ostatecznie ten zbiór suchych faktów, które nietrudno wygooglować, raczej trudno określić mianem asumptu do odświeżonej debaty czy chociaż istotnego głosu w trwającym dyskursie. 

Dystans twórców nie sprzyja refleksjom - tym bardziej, że kierowane do rozmówców zapytania nie są zbyt szczegółowe, nie poruszają prawdziwie niewygodnych strun. Producenci i artyści bronią się, wyrażają pragnienie walki o zagrożoną ich zdaniem autonomię; z kolei krytycy atakują całą kulturę, sprzyjającą wykorzystywaniu nieletnich i… to właściwie tyle. Produkcja właściwie nie mówi nam nic ponad fakt, że należy separować "prawdziwe porno" od nielegalnych materiałów, a platformy powinny za wszelką cenę wyeliminować te ostatnie: niekontrolowane, potencjalnie szkodliwe i przemocowe. Cała reszta to bardzo powierzchowne prześlizgiwanie się po wybranych wątkach, unikające cienia opinii twórców, za to prezentujące przeważnie tendencyjne komentarze gości. Brak zajęcia konkretnego stanowiska mógłby wydawać się godny podziwu, gdyby całość istotnie starała się zgłębić trudniejsze kwestie, pokusiła się o szerszą perspektywę, pociągnęła za języki specjalistów.

Ostatecznie film wydaje się wręcz płytki, niedokładny i niespecjalnie wiarygodny. Zupełnie tak, jakby koniec końców nie chciał nikomu podpaść. Niemniej: jako streszczenie historii strony, którą zna każdy, i - nazwijmy to - historyczna ilustracja, sprawdza się całkiem nieźle. Pytanie, czy właśnie tego oczekiwaliśmy.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA