"How to Have Sex"? Raczej "How Not to Have Sex". Nie dajcie się zwieść zadziornemu tytułowi i rozochocającym zwiastunom. To film elektryzujący, ale w zupełnie inny sposób niż można by się tego spodziewać. Jest wstrząsający.
OCENA
Faktycznie jednak "How to Have Sex" rozpoczyna się niczym kolejna kobieca odpowiedź na "American Pie". Trzy szesnastolatki wyruszają bowiem w wakacyjną podróż na Kretę, aby zatopić się w alkoholu i przygodnym seksie. Tara, Em i Skye chodzą więc po klubach i rozmawiają o ewentualnych partnerach, zastanawiając się jednocześnie, która z nich pierwsza zwymiotuje z nadmiaru procentów. Debiutująca za kamerą pełnego metrażu Molly Manning Walker celebruje tu nic-nie-dzianie-się. Cierpliwie obserwuje ekscesy głównych bohaterek i podsłuchuje ich najbardziej intymne rozmowy.
Frywolne zachowanie przyjaciółek nie jest utrzymane w komediowym tonie. Chociaż świat przedstawiony mieni się od promieni słonecznych i stroboskopowych świateł nocnych klubów, spod tych wszystkich obrazków wyziera niepokój. Kryje się on we wstydliwych spojrzeniach Tary, gdy koleżanki mówią o seksie i wytykają jej, że jest dziewicą. "How to Have Sex" odważnie podejmuje w ten sposób temat presji społecznej, wywieranej na młodych ludziach, aby jak najszybciej przeszli seksualną inicjację. A potem eksploruje jej konsekwencje.
How to Have Sex - recenzja nowego filmu
Zgodnie z tytułem film ogarnięty jest obsesją na punkcie seksu. Zabawy sprowadzają się do wypijania alkoholu spomiędzy miejsc intymnych drugiej osoby, albo publicznego fellatio. Może i w trakcie wszyscy skandują, ale Tara nie jest zadowolona, gdy obserwuje na scenie akt seksu oralnego z udziałem chłopaka, który jej się podoba. Idzie w spokoju przemyśleć wszystko na plaży, a za nią podąża jego przyjaciel. CIĘCIE. Główna bohaterka nie wróciła do hotelu.
"How to Have Sex" nie jest "Przygodą", żeby widzowie pisać po seansie na murach: "gdzie jest Tara?". Walker trzyma nas w niepewności jej losów tylko przez chwilę, aby zaraz zrekonstruować wydarzenia wspomnianej nocy. Wciąż jednak podchodzi do nich ambiwalentnie. Nie chce podawać nam wszystkiego na tacy, przez co mamy do czynienia z filmem, który wymaga skupienia. Dostrzeżenia drobnych gestów i wczytywania się w dwuznaczność danych zachowań. Wtedy jego emocjonalna głębia staje się przytłaczająca.
Ta produkcja to przyrodnia siostra "Aftersun". Z tych pamiętników z wakacji również spogląda na nas potwór, choć tym razem nie pod postacią depresji. Czas beztroski staje się dla Tary momentem nieodwracalnie utraconej niewinności, punktem zwrotnym w jej życiu przedstawionym bez hollywoodzkich fajerwerków. Wcielająca się w główną bohaterkę Mia McKenna-Bruce rozumie, że mniej może znaczyć więcej. Nie szarżuje więc gestykulacją i mimiką, a zamiast tego pozwala kamerze wychwycić delikatne drżenie ciała, czy strach w oczach. Dzięki temu "How to Have Sex" to film, którego szepty zamieniają się w ogłuszające krzyki.
Nawet pomimo finału sprowadzającego się do pozytywnego przesłania o siostrzanej sile, "How to Have Sex" jest filmem, który wywołuje kaca. Daleko mu do kina łatwego i przyjemnego, bo przyzwyczajenia odbiorcze widzów lubi wystawiać na ciężką próbę. Jednych odtrąci, innych zahipnotyzuje. W żadnym wypadku nie pozwoli jednak szybko o sobie zapomnieć.
"How to Have Sex" już w kinach.