"Klątwa Jenny Pen" przypadła do gustu krytykom i zapowiadała się bardzo dobrze. W naszym kraju do niedawna była dostępna tylko na platformach VOD. Ale teraz bez dodatkowych opłat mogą się z nią zapoznać użytkownicy Prime Video. Czy powinni?

Parę miesięcy po obiegu festiwalowym pod koniec 2024 roku "Klątwa Jenny Pen" trafiła do ograniczonej dystrybucji kinowej w paru krajach na świecie, po czym wpadła na platformy VOD (Shudder w USA). Krytycy przyjęli ją całkiem ciepło (71 proc. pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes), a nawet polecał ją sam mistrz literackiej grozy Stephen King. Czy zasłużenie możecie się przekonać na Prime Video, gdzie film właśnie się pojawił. Ale cudów się nie spodziewajcie.
"Klątwa Jenny Pen" ma na pewno bardzo ciekawy koncept, który najlepiej oddaje zdanie wypowiadane przez głównego bohatera w jednej z pierwszych scen. Sędzia Stefan Mortensen mówi bowiem, że tam gdzie nie ma lwów, rządzą hieny. I on właśnie do takiego mrocznego miejsca trafia zaraz po wylewie. Jest nim znajdujący się gdzieś na nowozelandzkiej wsi dom opieki. I choć punkt wyjścia przypomina rodzimą "Ciszę nocną" - pacjenci czekają, aż najbliżsi ich odbiorą, a w międzyczasie przytrafiają im się niewyjaśnione wypadki - nie mamy do czynienia z opowieścią o godzeniu się z samotnością i śmiercią. Zagrożenie nie jest metaforyczne, tylko fizyczne. To Dave Crealy z nieodłączną tytułową pacynką na ręce. Znęca się on nad innymi, okazując się tyranem. Wyśmiewa, bije, zabiera jedzenie, chwyta za miejsca intymne, ale żadna z ofiar nie chce mu się przeciwstawić.
Klątwa Jenny Pen - recenzja horroru na Prime Video
Stefan Mortensen nie chce się godzić na taki stan rzeczy. Postanawia więc stać się lwem, który zaprowadzi porządek z hieną. Mamy tym samym do czynienia z opowieścią o przeciwstawianiu się dręczycielowi. Tylko rozgrywającym się nie w szkole wśród nastolatków, tylko w domu opieki wśród seniorów. I z tego właśnie wynika cała groza "Klątwy Jenny Pen". Bo jak główny bohater ma przeciwstawić się oprawcy, skoro jest przykuty do wózka? Dostajemy dzięki temu film bardzo cielesny, z tym że ciało definiowane zostaje przez swe defekty - jest już stare, pomarszczone, wiotkie, odmawia posłuszeństwa.
Stojący za kamerą James Ashcroft trzyma się fizycznej grozy, momentami pozwalając sobie jedynie na odrobinę oniryzmu, chcąc pokazać konfuzję głównego bohatera. Nie stawia bowiem na przestraszenie widza - nie interesują go jumpscare'y ani obrzydliwości. Zamiast tego woli nas niepokoić, przez co "Klątwa Jenny Pen" staje się creepy. Świetnie pod tym względem działają zbliżenia, na których Dave Crealy przykłada pacynkę do twarzy swoich ofiar i wygina rękę, aby mogli polizać jej odbyt, w ramach składania hołdu. Ciarki na plecach wywołuje też taniec dręczyciela do skocznej piosenki, bo to co niewinne film lubi zmieniać w narzędzia tortur. Dochodzi do groteskowej transpozycji znaczeń, co przekłada się na demoniczną atmosferę.
Robi się całkiem duszno, co pozwala płynąć z niespiesznym tempem filmu, który z każdą kolejną sceną traci coraz więcej sensu. Ashcroft flirtuje z elementami nadprzyrodzonymi, gdy sugeruje, że Dave Crealy mógłby być uciekinierem z hotelu Overlook z "Lśnienia" - na ścianach domu opieki wiszą zdjęcia z dręczycielem, liczące sobie ładnych parę dekad. Reżyser niekoniecznie jednak wykorzystuje ten motyw. Przez to porzucanie wątków, mnożą się pytania, na jakie nie należy spodziewać się odpowiedzi. W ten sposób "Klątwa Jenny Pen" zmienia się w nieznośny bałagan.
Podczas gdy scenariusz zawodzi na całej linii, "Klątwa Jenny Pen" staje się interesująca na poziomie meta. Mamy tu przecież do czynienia z aktorskim pojedynkiem dwóch starych wyg. Goeffrey Rush konsekwentnie i metodycznie stopniuje desperację Stefana Mortensena. John Lithgow zmienia się w jego diabelski rewers, bo od samego początku zrywa się ze smyczy. Szaleje na ekranie, wzbudzając lęk, gdy szczerzy żółte zęby. Dave Crealy w jego wykonaniu to postać demonicznie makiaweliczna. Słowem: hipnotyzująca kreacja.
Tylko rywalizacja Rusha i Lithgowa oddziela "Klątwę Jenny Pen" od totalnej katastrofy. Poza nią mamy do czynienia z filmem, którego potencjał ciągle ulatuje. Ashcroftowi nie można odmówić pomysłu na całą opowieść, ale to co w niej najciekawsze reżyser omija albo - w lepszym wypadku - wypowiada szeptem. Z tego powodu rozwlekana w czasie produkcja traci emocjonalną głębię i zamiast jak lew chwytać ją w swoją paszczę, niczym hiena tylko krąży wokół jej padliny.
Więcej o horrorach poczytasz na Spider's Web:
- 13 dni do wakacji - recenzja. Widzieliśmy mocny polski horror
- Koszmar minionego lata - recenzja. Czy tak powinno odkurzać się horrory?
- Gwiazdy Nosferatu łączą siły w nowym filmie Roberta Eggersa
- Stephen King poleca horror, który w Polsce jakoś przegapiliśmy
- Sprawdziłem, czy ten film słusznie porównuje się do najlepszego horroru zeszłego roku
- Tytuł filmu: Klątwa Jenny Pen
- Rok produkcji: 2024
- Czas trwania: 104 minuty
- Reżyser: James Ashcroft
- Aktorzy: Geoffrey Rush, John Lithgow, George Henare
- Nasza ocena: 5/10
- Ocena IMDB: 6,2/10