"Zwykła kobieta" w jeden dzień wdrapała się na najniższy stopień podium topki najpopularniejszych filmów dostępnych na Netfliksie. Intrygujący koncept sprawił, że użytkownicy platformy rzucili się na indonezyjski thriller. Po jego obejrzeniu zastanawia mnie tylko jedno: jak szybko przy nim zasnęli?

Co prawda "Zwykła kobieta" znakomicie działa jako lek na bezsenność, ale to nie znaczy, że nie ma jej za co pochwalić. Ba! Zapowiada się wręcz znakomicie, gdy reżyser i współscenarzysta (do pary z Andrim Cungiem) Lucky Kaswandi metodycznie i precyzyjnie wprowadza nas do świata wyższych sfer, gdzie rządzą konwenanse i każdy ma przypisaną rolę do odegrania. Wszystko jest w nim na pokaz, dlatego bohaterowie sztucznie się uśmiechają i gładkimi słówkami karmią tak redakcję kolorowego magazynu dla śmietanki towarzyskiej, jak i followersów w mediach społecznościowych.
Podczas nagrywania wideo w ramach reklamy rodzinnej firmy produkującej suplementy, Jonathan zachwala tabletki na siłę i sprawność umysłową, podczas gdy jego żona zażywa pigułki na gładszą cerę i ładniejszy wygląd. Kaswandi szybko pokazuje nam w ten sposób, że bohaterowie utknęli w stereotypowych rolach genderowych. Milla musi się ich trzymać, żeby dalej żyć w luksusie i móc zadbać o swoją matkę hazardzistkę. Z tego względu zapomniała - jak się później okaże - że w dzieciństwie marzyła tylko o wolności. Zaraz desperacko zacznie szukać wyjścia ze złotej klatki, w której się znalazła, dzielnie walcząc o swoją podmiotowość.
Zwykła kobieta - recenzja hitowego thrillera Netfliksa
Punktem zapalnym staje się rozmowa z córką, która z powodu hejterskich komentarzy na temat swojego wyglądu, chciałaby przejść operację plastyczną. Niedługo po niej na szyi Milli pojawia się dziwna wysypka, rozdrapywana do krwi podczas eleganckiej kolacji. Bo tak jak w "Niedosycie", gdzie podczas ciąży Hunter odczuwa nieodpartą potrzebę połykania niebezpiecznych przedmiotów, w "Zwykłej kobiecie" uprzedmiotowienie przekłada się na autoagresywne zachowania. Dzięki temu Kaswandi odważnie wchodzi na tereny body horroru - główna bohaterka chodzi z połuszczoną skórą na twarzy i wymiotuje krwią wymieszaną szkłem.
Kaswandi serwuje nam sporo mocnego materiału i nawet prowadzi swoją opowieść z pomysłem. Gdy Millę zaczynają prześladować wizje małej dziewczynki z zakrwawioną twarzą imieniem Grace, pojawia się obsesja filmu na punkcie luster - jakby spod wątłego odbicia samej siebie główna bohaterka dostrzegała swoją prawdziwą osobowość. Korytarze rozległej posiadłości stają się klaustrofobiczne, a zaburzanie perspektywy dobrze oddaje stan zwichrowanego umysłu. Pod względem wizualnym produkcja jest przemyślana i dopieszczona w każdym szczególe. Co z tego, skoro spod klimatycznych obrazków bije coraz większa pustka?
Nawet jak na slow burner "Zwykła kobieta" jest za bardzo slow. Cały drugi akt można by spokojnie wyrzucić i nic byśmy nie stracili. Bo Kaswandi pokazuje zmiany na ciele Milli jako skazę w świecie, w którym obowiązuje dyktat piękna. Ta krytyka kultu idealnego wyglądu nie umywa się do komentarza społecznego "Grafted", a koło "Substancji" to nie stała. Reżyser pływa po płyciźnie, przez co produkcja coraz bardziej oddala się od pełnokrwistego thrillera, skręcając w stronę brazylijskiej telenoweli.
Kaswandi z uporem maniaka rozciąga swoją opowieść w czasie, co chwilę gubiąc jej sens. Usilnie go poszukuje, przez co "Zwykła kobieta" popada w irytującą potrzebę tłumaczenia samej siebie. Ogrodnik wprost zrzuca winę za problemy Milli na rodzinę jej męża, tłumacząc, że rośliny w pokoju głównej bohaterki nie więdną z jej powodu, tylko przez otoczenie. Jakby wciąż było zbyt enigmatycznie, usłyszymy jeszcze, jak to choroba zmieniła się w błogosławieństwo. Innymi słowy: reżyser traktuje nas jak półgłówków, próbując nadać fabule jakiejkolwiek głębi.
Starając się wpisać w aktualne kinowe trendy "Zwykła kobieta" nieudolnie robi to, co wielu filmom przed nią wychodziło znacznie lepiej. Korzysta bowiem z utartych schematów fabularnych, jakby nie do końca je rozumiała. Reżyser szybko więc traci uwagę widzów, prowadząc nas prosto do rozwiązań, które dużo wcześniej zdążyliśmy już przewidzieć. Nie ma przy tym odwagi, aby chociaż na koniec przycisnąć pedał gazu do dechy, dzięki czemu finałowe atrakcje nie są w stanie wynagrodzić nam wcześniejszej nudy. Gdy tylko produkcja łapie senny rytm, zmienia się w kołysankę i pozostaje nią do samego końca. Słodkich snów.
Więcej o thrillerach na Netfliksie poczytasz na Spider's Web:
- Użytkownicy Netfliksa domagają się więcej uzależniającego thrillera
- W nowym thrillerze Netfliksa mieszkanie zamienia się w koszmar. Brzmi znajomo?
- Widzowie twierdzą, że nowy thriller Netfliksa to wielkie osiągnięcie
- Nowy thriller jest hitem Netfliksa, ale nazywa się go babcią złych filmów
- Użytkownicy jak szaleni oglądają hit Netfliksa, a potem na niego narzekają