REKLAMA

Kiedy dziecko staje się contentem w rękach rodziców. O sharentingu opowiada nam ekspert

Dyskusja na temat sharentingu jest głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej - wszystko za sprawą batalii sądowej Lil Masti i Gimpera. Czym jest sharenting? Jakie niesie za sobą zagrożenia? O niebezpiecznym zjawisku w sieci opowiada nam Łukasz Wojtasik z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

sharenting wywiad lukasz wojtasik dajemy dzieciom sile
REKLAMA

Sprawa Tomasza "Gimpera" Działowego i Anieli "Lil Masti" Woźniakowskiej, która toczy się od lutego 2024 r., jest związana ze zjawiskiem sharentingu i jego negatywnymi skutkami. Niedługo po ogłoszeniu wyroku sądu, Lil Masti poinformowała, że zakłada fundację Dzieci są z nami. Jednym z jej założeń jest "promocja wizerunku dzieci w przestrzeni publicznej", w tym również w internecie.

W związku z tym, że sprawa na nowo wznieciła dyskusję na temat sharentingu i bezpieczeństwa dzieci w sieci, postanowiliśmy porozmawiać o tym zjawisku z Łukaszem Wojtasikiem. Ekspert w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę opowiedział nam, czym tak naprawdę jest sharenting, dlaczego rodzice decydują się na udostępnianie zdjęć swoich pociech w internecie i wypowiedział się na temat fundacji influencerki.

REKLAMA

O sharentingu i jego zagrożeniach rozmawiamy z Łukaszem Wojtasikiem - wywiad

Anna Bortniak: Czym jest sharenting i kiedy właściwie rozpoczęło się to zjawisko?

Łukasz Wojtasik: Zjawisko sharentingu pojawiło się wraz z upowszechnieniem smartfonów i mediów społecznościowych - kiedy każdy mógł natychmiast udostępnić zdjęcie swojego dziecka szerokiej publiczności. Na początku nie było jeszcze nazywane sharentingiem, ale problem już istniał.

Ja zajmuję się tym tematem od 2013 roku, pracując w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Wtedy przeprowadziliśmy pierwsze badania, z których wynikało, że 25 proc. rodziców publikuje zdjęcia dzieci nagich, w bieliźnie lub w ośmieszających sytuacjach. Na ich podstawie powstała kampania "Pomyśl, zanim wrzucisz".

Warto mieć na uwadze, że sharenting to nie tylko publikowanie zdjęć i filmów, ale również udostępnianie informacji o dziecku - o jego zdrowiu, postępach w nauce, wyzwaniach czy codziennym życiu.

Dlaczego rodzice się decydują na to, żeby właśnie takie zdjęcia publikować w sieci? To wynika z ich nieświadomości czy też euforii związanej z urodzeniem dziecka?

Często wynika to z braku świadomości. Kiedy dziecko pojawia się na świecie, rodzice chcą się nim pochwalić i podzielić radością z całym światem. Poza tym coraz częściej liczy się dla nas to, jak jesteśmy postrzegani w sieci - zabiegamy o uwagę i uznanie, mierzone liczbą lajków. I właśnie te rodzinne momenty, a przede wszystkim dziecko, stają się tym, co pokazujemy.

Z czasem wchodzi to w nawyk - zaczynamy regularnie publikować kolejne etapy rozwoju dziecka. Bezpieczeństwo dziecka schodzi wtedy na dalszy plan, albo w ogóle nie jest brane pod uwagę. Coraz częściej też zdarza się, że udostępnianie wizerunku dziecka w sieci wiąże się z zarabianiem pieniędzy.

Czy influencerzy powinni bardziej dbać o ochronę wizerunku swojego dziecka w związku z tym, że trafia on do szerszego grona osób?

Myślę, że od rodziców - niezależnie od tego, czy są influencerami, czy nie - należy oczekiwać, że będą dbać o bezpieczeństwo swoich dzieci. To nie tylko element odpowiedzialnego rodzicielstwa, ale też obowiązek prawny. Dziecko nie jest własnością rodziców, a co za tym idzie – jego wizerunek również nie należy do nich.

W przypadku dzieci osób publicznych zagrożenie jest większe - takie zdjęcia trafiają do szerokiego grona odbiorców, są komentowane, analizowane. Po czasie dziecko może odczuwać dyskomfort, że jego prywatność nie została uszanowana.

Ale niezależnie od tego, czy mówimy o dzieciach influencerów, czy o dzieciach osób niepublicznych, katalog zagrożeń jest bardzo podobny. Jednym z najpoważniejszych jest ryzyko trafienia zdjęć do pedofilskich zbiorów. Z danych Internet Watch Foundation wynika, że połowa materiałów tego typu pochodzi z prywatnych kolekcji - to zdjęcia dzieci w pozornie neutralnych sytuacjach, np. w ogrodzie, w łazience, w piżamie.

Oprócz tego zdjęcia mogą stać się przyczyną wyśmiewania przez rówieśników, być wykorzystywane w hejcie, memach, czy krzywdzących komentarzach. A rozwój narzędzi opartych na sztucznej inteligencji sprawia, że dziś każde zdjęcie dziecka może zostać przerobione w sposób zagrażający jego godności i bezpieczeństwu.

Czy sharenting może nieść za sobą negatywne skutki dla przyszłości dziecka?

Tak, sharenting może mieć poważne konsekwencje dla przyszłości dziecka. Publikowane dziś treści mogą pozostać w internecie na zawsze i wrócić w najmniej oczekiwanym momencie - na przykład w okresie dorastania, kiedy dzieci są szczególnie wrażliwe na ocenę rówieśników. To, co rodzic uznał za zabawne lub urocze, może dla nastolatka być powodem wstydu, hejtu czy odrzucenia społecznego. Dziecko nie ma wpływu na to, co zostało o nim opublikowane, a to może rzutować na jego poczucie prywatności, tożsamości i bezpieczeństwa.

Ale sharenting niesie też skutki tu i teraz. Dzieci tracą przestrzeń na bycie sobą - stają się "contentem" w rękach dorosłych. Zamiast realnych doświadczeń i wspólnego czasu z rodzicem, liczy się dobre ujęcie. Odwiedza się miejsca nie po to, by coś przeżyć, ale żeby coś pokazać. A przecież dzieci potrzebują autentycznej relacji, nie inscenizacji do mediów społecznościowych.

Ten rozdźwięk między tym, co pokazujemy w sieci, a tym, co naprawdę przeżywa dziecko, jest bardzo niebezpieczny. Na zdjęciach - szczęśliwa rodzina, dziecko w centrum uwagi. W rzeczywistości - to raczej dziecko jest środkiem do celu, którym bywa monetyzacja treści, zasięgi, uznanie.

Czy prawo w jakiś sposób reguluje kwestie związane z sharentingiem?

Sharenting nie jest dziś wprost uregulowany w polskim prawie, ale rodzice są zobowiązani do dbania o dobro dziecka - także w internecie. Wynika to z Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Jeśli publikacja narusza prywatność dziecka, ośmiesza je albo naraża na krzywdę, może być uznana za działanie niezgodne z prawem.

Przemysł influencerski z udziałem dzieci wymaga pilnych regulacji - tak jak ma to miejsce w reklamie czy przemyśle filmowym, gdzie obowiązują konkretne zasady chroniące dzieci.

Ważna jest też kontrola społeczna. Kiedy widzimy w sieci treści, które mogą szkodzić dziecku - warto reagować. Można zgłosić je do platformy, organizacji zajmujących się ochroną dzieci, a w poważniejszych przypadkach do sądu rodzinnego albo na policję.

Sądzisz, że niedawna sprawa Lil Masti i Gimpera na nowo wznieci dyskusję na temat sharentingu i ma szansę zmienić coś pod względem prawnym?

To bardzo niepokojąca sytuacja. Do tej pory mieliśmy do czynienia z influencerami, którzy bezkrytycznie wykorzystywali wizerunek dziecka - jednak mocno wybrzmiewały też głosy krytyki i sprzeciwu wobec takiego traktowania dzieci. Teraz pojawia się nowa narracja: że pokazywanie dziecka w sieci to coś dobrego, że to wartość sama w sobie, że tak właśnie powinno być. A to stoi w sprzeczności z doświadczeniem, logiką i wiedzą. Istnieje wiele dowodów na to, że takie działania są dla dziecka szkodliwe.

Z jednej strony medialna wrzawa wokół tej sprawy może pomóc - wywołać dyskusję, uruchomić refleksję, może nawet wpłynąć na zmiany prawne. Ale z drugiej strony może też utwierdzić wielu rodziców w przekonaniu, że to, co robią, jest właściwe. Szczególnie że wszystko dzieje się pod szyldem fundacji - a słowo "fundacja" kojarzy się z czymś pozytywnym, odpowiedzialnym, budzącym zaufanie.

Tymczasem mamy do czynienia z organizacją, która ma "dziecko" w nazwie, a promuje postawy i działania, które są całkowitym zaprzeczeniem dobra i bezpieczeństwa dziecka.

W jaki sposób edukować rodziców, aby zwiększyć ich świadomość na temat upubliczniania wizerunku dziecka w internecie?

Wielu rodziców po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, jak działa internet i jak poważne konsekwencje może mieć publikowanie wizerunku dziecka. Dużą rolę w budowaniu świadomości mogą odegrać organizacje społeczne i media. Ale potrzebne są też systemowe rozwiązania - sharenting powinien być jasno uregulowany prawnie.

Warto pamiętać, że problem nie dotyczy już tylko rodziców publikujących zdjęcia dzieci. Coraz częściej to same dzieci upubliczniają swój wizerunek w sieci - często bez świadomości ryzyka i bez żadnej kontroli ze strony dorosłych.

W ramach diagnozy "Sprawdzian 13+" zapytaliśmy ponad 20 tysięcy dzieci w wieku 7–9 lat o doświadczenia z mediami społecznościowymi. Okazało się, że korzysta z nich ponad połowa - mimo że formalna granica wiekowa to 13 lat. To pokazuje, że oprócz edukacji niezbędne są skuteczne regulacje i egzekwowanie odpowiedzialności po stronie dostawców platform. Dziś mechanizmy weryfikacji wieku po prostu nie działają - a to musi się zmienić.

REKLAMA

O sharentingu czytaj na łamach Spider's Web:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-07-25T13:19:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-25T12:23:14+02:00
Aktualizacja: 2025-07-25T11:24:59+02:00
Aktualizacja: 2025-07-25T09:13:32+02:00
Aktualizacja: 2025-07-24T18:26:45+02:00
Aktualizacja: 2025-07-24T13:48:47+02:00
Aktualizacja: 2025-07-24T09:57:51+02:00
Aktualizacja: 2025-07-23T15:48:02+02:00
Aktualizacja: 2025-07-23T12:30:23+02:00
Aktualizacja: 2025-07-23T09:27:34+02:00
Aktualizacja: 2025-07-22T20:47:28+02:00
Aktualizacja: 2025-07-22T17:11:00+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA