„Jak najdalej stąd” nie ma takiej mocy jak „Cicha noc”, ale to nadal świetne kino. Oceniamy nowy film Piotra Domalewskiego
Dziś do kin trafił najnowszy film Piotra Domalewskiego. Ukazana w „Jak najdalej stąd” historia nie wstrząsa tak mocno jak debiutancka „Cicha noc”, ale reżyser po raz kolejny udowadnia, że ma ogromny talent do poruszania w widzu najczulszych strun.
OCENA
Debiutancka „Cicha noc” Piotra Domalewskiego podbiła w 2017 roku festiwal w Gdyni (pięć statuetek, w tym Złote Lwy dla najlepszego filmu) i ceremonię polskich nagród filmowych (dziewięć Orłów). Nic więc dziwnego, że oczekiwania względem kolejnego filmu Domalewskiego urosły do naprawdę dużych rozmiarów.
Czy „Jak najdalej stąd” robi takie samo piorunujące wrażenie, co „Cicha noc”? Nie do końca. Czy dzięki temu filmowi reżyserowi uda się obronić tytuł jednego z najzdolniejszych polskich filmowców? Zdecydowanie tak.
„Jak najdalej stąd”: o czym jest ta historia?
W swoim drugim filmie Piotr Domalewski opowiada historię siedemnastoletniej Oli (znakomity debiut Zofii Stafiej, którą od paru dni możemy też zobaczyć w filmie „25 lat niewinności”). Dziewczyna mieszka z matką (Kinga Preis) i niepełnosprawnym bratem w bloku z wielkiej płyty na prowincji Polski.
Po szkole dorabia w komisie samochodowym i marzy o własnym aucie. To marzenie ma wkrótce spełnić pracujący za granicą ojciec Oli, który obiecał córce kupno samochodu w zamian za zdany egzamin na prawo jazdy.
Niestety, pewnego dnia z Irlandii nadchodzi wstrząsająca wiadomość. Okazuje się, że ojciec Oli, a zarazem główny żywiciel rodziny, zginął w tragicznym wypadku w miejscu pracy. Oddelegowana do tej roli przez matkę Ola wyrusza samotnie w podróż do Dublina, by dowiedzieć się więcej o kulisach tragedii i przetransportować do Polski ciało zmarłego taty.
Domalewski wie, na których strunach zagrać i wychodzi mu to znakomicie.
Podobnie jak w przypadku „Cichej nocy”, tak i w „Jak najdalej stąd”, reżyser koncentruje się na skomplikowanej sieci relacji rodzinnych. Przedstawioną historię traktuje jedynie jako pretekst do głębszego pochylenia się nad meandrami ludzkiej psychiki i tego, jak wpływają na nią kontakty z bliskimi.
Choć Domalewski bez skrupułów obnaża najciemniejsze strony (a czasami wręcz patologie) życia rodzinnego, robi to zupełnie inaczej, niż sięgający do podobnej tematyki Wojciech Smarzowski. Podczas, gdy twórca „Domu złego” i „Wesela” ignoruje hamulce i „jedzie po bandzie” w swoich społecznych diagnozach (co przecież też ma swój urok), Domalewski przypomina raczej chirurga, który manewrując skalpelem, z doskonałą precyzją wydobywa na wierzch najgłębiej schowane lęki, smutki i tęsknoty bohaterów.
Twórca „Jak najdalej stąd” jest też jak genialny muzyk, który nie tylko dobrze wie, na której strunie zagrać, by do głębi poruszyć i zaangażować widza, ale też świetnie radzi sobie agogiką i dynamiką, idealnie regulując tempo i temperaturę wydarzeń, a zarazem doskonale unikając fałszywie brzmiących nut i fabularnych kiksów.
Godny następca Kieślowskiego?
Choć historia opowiedziana w „Jak najdalej stąd” osobiście nie dotknęła mnie tak mocno jak ta naszkicowana przez Piotra Domalewskiego w „Cichej nocy”, to po raz kolejny oglądając film tego twórcy, towarzyszyło mi skojarzenie z filmografią Krzysztofa Kieślowskiego. Domalewski, oprócz tego, że jest zdolnym reżyserem, przede wszystkim ma talent do obserwowania rzeczywistości, co przekłada się na wybitnie skonstruowaną psychologię postaci. Podobnie jak Kieślowski, Domalewski sięga do zakodowanych w zbiorowej świadomości Polaków toposów i analizuje je krok po kroku na przykładzie konkretnych jednostek.
Ogromną wartością nowego filmu Domalewskiego jest też tematyka emigracji zarobkowej — o ile „Cicha noc” rozkładała na czynniki pierwsze patologie rodziny uwikłanej w problemy finansowe i dziedziczony z pokolenia na pokolenie alkoholizm, o tyle „Jak najdalej stąd” sięga do doświadczeń rodzin skazanych na życie w rozłące przez wyjazd jednego z rodziców na Zachód „za chlebem”.
Oczywiście takich twórców młodego pokolenia mamy więcej — wystarczy tu wymienić chociażby Jana P. Matuszyńskiego („Ostatnia rodzina”), Pawła Maślonę („Atak paniki”), czy Bartosza M. Kowalskiego („Plac zabaw”). Tym, co jednak wyróżnia filmy Domalewskiego, jest niesamowity, wylewający się wręcz z ekranu szacunek do bohaterów, których życie podpatruje reżyser.
Każdy z nich ma własne historię, perspektywę i racje. I każdemu z nich Domalewski daje się wypowiedzieć — zarówno umęczonej wiązaniem końca z końcem żonie i matce, włóczącej się po świecie niczym smutna wariacja na temat Antygony Oli, jak i nieobecnemu i martwemu ojcu, który kreśli swoją równie niełatwą opowieść z zaświatów.
W przeciwieństwie do zero-jedynkowego Smarzowskiego, Domalewski stara się dostrzegać odcienie szarości i niuansuje każdą z postaci, pozwalając, by opowiedziały swoją historię własnymi słowami. Bez ocen, szybkich recept i powierzchownych diagnoz. I ja ten szacunek Domalewskiego bardzo, ale to bardzo szanuję.