REKLAMA

Juliusz to najlepsza polska komedia od czasu Dnia świra – recenzja

"Juliusz", w którym w główną rolę znakomicie wciela się Wojciech Mecwaldowski, rozbawi was do łez, wprowadzi w zadumę i wzruszy. Dawno już nie było tak dobrej i niegłupiej polskiej komedii.

juliusz recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Juliusz (Wojciech Mecwaldowski) jest poukładanym i spokojnym nauczycielem plastyki, któremu los ciągle pluje w twarz. Czegokolwiek by nie zrobił, zawsze dana sytuacja obróci się przeciwko niemu. A to źle zaparkuje samochód, a to narazi się niechcący sąsiadowi, a to powie coś nie tak, jak trzeba bądź w złym momencie. Juliusz to każdy z nas. Jakby tego było mało, ojciec (Jan Peszek) z którym mieszka, przeszedł właśnie drugi zawał, ale mimo tego nie zamierza rezygnować z nadużywania alkoholu oraz seksualnych eskapad. Życie głównego bohatera rozświetla jednak nowo poznana, urocza Dorota (Anna Smołowik) – lekarz weterynarii.

"Juliusz" to przykład komedii jakiej od dawna brakowało mi na polskim rynku.

Zabawna, ale nie na siłę. Zawarty w tym filmie humor przesiąknięty jest typowo polskim zgorzknieniem, ale jednocześnie takim, które nie przygniata widza, gdyż ma w sobie dużo lekkości. Reżyser, Aleksander Pietrzak (dla którego jest to fabularny debiut pełnometrażowy) z pomocą writers roomu dziennikarzy oraz stand-uperów umiejętnie łączy ze sobą elementy komediowe i dramatyczne, na skalę w polskim kinie chyba dotąd niespotykaną. Znudzony i zmęczony życiem Juliusz jest niczym nadwiślański współczesny Syzyf, który pomimo pozytywnego nastawienia do świata, dostaje ciągle od niego w twarz z liścia.

"Juliusz", na szczęście, nie staje na rzęsach, byleby tylko rozbawić gawiedź najbardziej krzykliwymi, wulgarnymi czy obleśnymi żartami. Ale też nie jest to na tyle wyrafinowany humor, by nazwać go inteligenckim.

Dużą zaletą "Juliusza" jest to, że oglądamy w nim postaci z krwi i kości, a nie plastikowe twory rodem z bajeczek od TVN-u.

Co też jest wcale nie takim oczywistym motywem w (nie tylko polskiej) komedii. Każdy z bohaterów ma dość ciekawe rozrysowaną historię swojego życia oraz nieszablonowy charakter.

Oprócz Juliusza, któremu Wojciech Mecwaldowski nadaje całkiem rozbudowany rys charakterologiczny, duże wrażenie robi jego ojciec. Właściwie w ogólnie nie widzimy go na ekranie w stanie trzeźwym. Ale jego pijaństwo i dekadencki styl życia nie są tylko i wyłącznie motywami, które mają być katalizatorem zabawnych scenek. Za jego stanem kryje się też osobisty dramat.

Obiekt miłosny Juliusza, czyli Dorota też nie jest typową "panną w opałach" czy bezradną białogłową. To samodzielna kobieta, która zna swoje miejsce i wie czego chce. Do tego jest już w ciąży z innym mężczyzną, który niedługo po akcie miłosnym postanowił ją zostawić.

Juliusz film

A gdy dodamy sobie do tego naprawdę solidną gwardię drugiego i trzeciego planu (w tym Rafał Rutkowski, Andrzej Chyra, Krystyna Janda, Maciej Stuhr czy Jerzy Skolimowski), daje nam to niebanalną galerię postaci, które zapiszą się dłużej w naszej pamięci.

Twórcom udało się znaleźć złoty środek, uciekając od głupoty i prymitywnych zagrywek, ale jednocześnie bawiąc do łez humorem z wcale nie najwyższej półki.

Czasem są to też łzy nieporadności, kiedy to na naszego bohatera spadają kolejne nieszczęścia, które i nam przypominają o znoju codziennego życia. Twórcy "Juliusza" śmieją się właściwie ze wszystkiego. Od niepełnosprawnych, przez alkoholików, po niesforną i apatyczną młodzież w szkołach oraz samą śmierć. Udaje im się jednak robić to z wyczuciem, bez epatowania obrzydliwościami. Bez rysowania depresyjnego obrazka Polski. Bez tanich i efekciarskich chwytów.

Gagi są raz lepsze, raz gorsze, ale przeważnie wszystkie robią pozytywne wrażenie i gwarantuję, że nieraz będziecie padać ze śmiechu razem z resztą widowni na sali kinowej.

Film Pietrzaka pod tym względem wyraźnie inspiruje się poetyką opowiadania Marka Koterskiego. "Juliusz" nie jest wprawdzie "Dniem świra 2.0", ale można znaleźć niemało punktów wspólnych pomiędzy tymi dziełami.

Ale Koterski jest chyba mimo wszystko bardziej fatalistyczny. Z "Juliusza" natomiast bije optymistyczny przekaz – mówiący że jednak warto być dobrym człowiekiem. Nawet jeśli po drodze kilka razy znajdziemy się na granicy wytrzymałości i będziemy mieli dość świata i ludzi wokół.

"Juliusz" nie pędzi na złamanie karku niczym teledysk czy spot reklamowy. Jego tempo jest wymierzone idealnie w średnie rejestry, to znaczy, że nie znudzi młodego widza, ale też i nie zostawi w tyle starszego, przyzwyczajonego do zupełnie innego prowadzenia narracji.

REKLAMA

Nie wiem, czy "Juliusz" zapisze się na stałe w historii polskich komedii, bo nie jest to wielkie dzieło, które zmieni tory polskiego kina oraz wychowa nowe pokolenie widzów. Na pewno jednak film Aleksandra Pietrzaka ujął mnie swoją szczerością, finezją żartów, które często mają drugie, trochę smutniejsze, dno i tym, że jest o wiele bliżej rzeczywistości niż przeciętni przedstawiciele tego gatunku. Wywołuje śmiech, a nie rechot, chwilami wręcz potrafi wzruszyć.

Oby więcej takich polskich komedii pojawiało się na naszym rynku. Brakuje mam pomysłów, wyobraźni oraz budżetów na wielkie widowiska oraz filmy akcji, natomiast na brak utalentowanych aktorów i komików narzekać nie możemy. Szkoda więc by było nie wykorzystywać tego potencjału. "Juliusz" udowadnia, że może on dać życie świetnej produkcji.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA