REKLAMA

Miałam dość oglądania filmów. I wtedy poszłam do kina

Miałam dość oglądania filmów. Czułam, że widziałam już wszystko, co powinnam. Że kolejne tytuły nie wnoszą do mojego doświadczenia niczego nowego. Że nie będę już miałam frajdy z oglądania nowych dzieł kinematografii. Wszystko się zmieniło, gdy w końcu mogłam pójść do kina.

Miałam dość oglądania filmów. I wtedy poszłam do kina
REKLAMA
REKLAMA

Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o mediach, filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.

Na początku lutego premier Mateusz Morawiecki podał, że 12 lutego kina w końcu mogą wznowić działalność. Mogą, ale czy są w stanie? Rząd dał operatorom placówek zaledwie kilka dni na przygotowanie, w efekcie działalności mogły wdrożyć się tylko kina studyjne. Dla sieci multipleksów było to zdecydowanie za mało czasu.

Stęsknione za kinem osoby mogły zatem udać się na seans tuż przed walentynkami, czyli w teoretycznie jednym z najgorętszych okresów dla kin. Oferta kin studyjnych na początku było oczywiście skromna, ale i tak bilety na pierwsze seanse poszły szybko. Tym bardziej że sprzedawano tylko 50 proc. miejsc w salach. Nie zaliczałam się do tych osób, które po usłyszeniu pierwszego gwizdka ruszyły na seanse. Do otwarcia kin podeszłam na początku z rezerwą, nie chciałem pchać się na mimo wszystko oblegane pokazy, pamiętając cały czas o panującej sytuacji pandemicznej. Ale gdy w końcu odważyłam się na pójście do kina, zrozumiałam, że przez te długie miesiące bardzo mi tego brakowało.

Po pierwszym seansie, na który poszłam po bardzo długiej przerwie („Jeźdźcy sprawiedliwości” z Madsem Mikkelsenem), byłam zachwycona.

Czułam się tak, jakbym przed chwilą obejrzała najlepszy film od bardzo wielu miesięcy. A muszę zaznaczyć, że przez pandemiczne miesiące zamknięcia kin nie próżnowałam – byłam na bieżąco z najważniejszymi filmowymi nowościami w serwisach streamingowych, wykorzystałam ten czas na nadrobienie zaległości, również za pomocą VOD. Po dziesiątkach filmów i seriali oglądanych w ogromnych liczbach przez ostatnie miesiące w domu czułam przesyt. Zapewne głównie z powodu ogromnej ilości oglądanych dzieł. To poczucie zniknęło, gdy w końcu obejrzałam coś w kinie. Żaden z tych domowych seansów nie dał mi tego, co zwykły seans w kinie. Oczywiście duża w tym zasługa filmu, z całym jego czarnym humorem naładowanym aż po sufit. Ale to nie tylko film.

I nie tylko to, że przypomniałam sobie, jak dobrze jest oglądać film z dobrze wyeksponowanym całym bogactwem dźwiękowym. W kinie przede wszystkim absolutnie nic mnie nie rozpraszało. Nie było dookoła mnie wielu dodatkowych bodźców, które towarzyszą mi w domu. Dzwoniący domofon, pralka oznajmiająca zakończenie swojej pracy, nagła myśl, że oto miałam zrobić coś pilnego, a film nie zając, więc wciskam pauzę i odrywam się od ekranu. W kinie od seansu nic mnie nie odrywało, a śmiechy innych widzów napędzały także moje rozbawienie. Po seansie wymieniłam się z przyjaciółmi opiniami i refleksjami o filmie i uświadomiłam sobie, że, o zgrozo, podczas wielu domowych seansów na takie rozkminki po prostu nie miałam przestrzeni. Wiem, jak banalnie to brzmi. Nigdy nie byłam orędowniczką prawilnego doświadczania filmów tylko w jedynej słusznej formie, czyli w kinie. Ale doświadczenie pójścia do kina po tak długiej przerwie było po prostu niezwykle odświeżające. Tym bardziej boli, że do 9 kwietnia znów nie będzie takiej możliwości.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA