„Jeśli 4. sezon Hannibala dostanie zielone światło, to każdy z wielką chęcią powróci na plan”. Mads Mikkelsen – wywiad
Mads Mikkelsen przez lata był jedną z najważniejszych twarzy europejskiego kina artystycznego. Ostatnio szturmem zdobywa także Hollywood, a fani seriali na zawsze zapamiętają go jako Hannibala Lectera.
Mikkelsen opowiada mi o swoim najnowszym filmie „Arktyka” i wyzwaniach związanych z jego powstawaniem. Zdradza także, czy Netflix proponował mu rolę Geralta w serialu „Wiedźmin".
Mads Mikkelsen w wywiadzie dla Rozrywka.Blog
Nie ukrywam, że wyjątkowo cieszę się z tej rozmowy, bo jestem wielkim fanem twojej aktorskiej drogi. Szczególnie potężne wrażenie zrobiły na mnie filmy „Pusher”, „Otwarte serca” i przede wszystkim wybitne „Tuż po weselu”.
Dziękuję. To bardzo miłe co mówisz.
Powiedz, co jest najważniejszą lekcją, którą wyciągnąłeś z doświadczenia pracy z Nicolasem Windingiem Refnem i Susanne Bier?
Najwięcej nauczyłem się od Nicolasa, bo był on pierwszym reżyserem, z którym pracowałem. U niego odbywałem więc podstawowe i najważniejsze lekcje, z których korzystam do dziś. To przede wszystkim skupienie się w 100 proc. na swoim zadaniu i pracy, która masz wykonać. Nie poddawanie się tysiącom głosów, opinii, porad od ludzi wokół, tylko podążanie za swoim głosem. Rób to, co ty chcesz zrobić. Tylko w ten sposób będziesz w pełni zadowolony z wyniku swojej pracy.
Istnieje szansa na to, że połączycie ponownie siły z Nicolasem?
Oczywiście. Spotykamy się kilka razy w roku, często w różnych miejscach na świecie. Ale zawsze, gdy się widzimy rozmawiamy o tym, co moglibyśmy razem zrobić. Na ten moment on tworzy swoje eksperymenty filmowe z innymi ludźmi, a ja robię swoje, ale jest tylko kwestią czasu nim nasze artystyczne ścieżki ponownie się połączą.
Przejdźmy do tematu filmu „Arktyka”, który wchodzi do polskich kin 1 lutego. Miałem przyjemność go już zobaczyć. Jest znakomity. Co przyciągnęło cię do tego projektu, opowiadającego o mężczyźnie, który musi przetrwać na Arktyce po tym, jak jego samolot się tam rozbił?
Przede wszystkim, tak jak chyba w przypadku każdego aktora, podstawowym czynnikiem był scenariusz. Uważam, że to na swój sposób piękny, mocny i bezkompromisowy skrypt. Podczas czytania, za każdym razem gdy przewracałem stronę byłem bardzo zadowolony z tego, że nie wpadał on w tradycyjne schematy i ograne tropy znane z podobnych historii. Nie ma tu żadnych sekwencji wspomnień głównego bohatera sprzed wypadku. Nie doświadczymy tu sentymentalnych flashbacków z przeszłości, pokazujących jego normalne, udane życie. Zamiast tego autorzy skupili się tylko i wyłącznie na świetnie opowiedzianej historii o przetrwaniu. Wskazując przy okazji, jaka jest różnica pomiędzy przetrwaniem, a przeżyciem, bo to niekoniecznie te same pojęcia.
Reżyserem „Arktyki” jest Joe Penna, dotąd znany głównie jako popularny Youtuber. Jest to jego pierwszy pełnometrażowy film. Nie obawiałeś się pracy z debiutantem przy tej produkcji?
Nie. W ogóle. Wracając do twojego pierwszego pytania, Nicolas Winding Refn sam był debiutantem, gdy kręciliśmy razem film „Pusher”. Obaj do dziś jesteśmy z niego dumni, tak więc także i w późniejszych latach nierzadko decydowałem się na podobną współpracę z debiutantami. Poza tym, daje mi to dużo wolności, bo z tego co obserwuję, debiutujący, świadomi twórcy nie martwią się tak bardzo tym, co myślą inni. Jeśli ich pomysł przybrał konkretne kształty i mają historię, którą chcą opowiedzieć światu, to poświęcają jej maksimum uwagi. I tak właśnie było w przypadku Joe.
Kręciliście „Arktykę” na Islandii, prawda?
Tak
Było ciężko?
Oj tak. Ekstremalnie ciężko. Głównie z dość oczywistych powodów. Przebywanie na potężnym mrozie, 24 godziny na dobę, przez kilka tygodni nie należy do najprzyjemniejszych doświadczeń. A musieliśmy się mierzyć nie tylko z samą temperaturą, ale i surowymi warunkami pogodowymi, przede wszystkim z mocnymi śnieżycami i wiatrem. Poza tym, przez większość dni zdjęciowych byłem sam. To znaczy, nie licząc ekipy, nie miałem żadnego partnera w postaci drugiego aktora. Nie przywykłem do takiego stanu.
Zastanawiałeś się kiedyś co byś zrobił, gdybyś naprawdę znalazł się w sytuacji, którą przeżywa twój bohater, samotny pośrodku Arktyki?
Siłą rzeczy, podczas samego kręciania filmu nie dało się o tym nie myśleć. Zdecydowana większość tego, co widzisz na ekranie podczas oglądania „Arktyki” bazuje na tym co ja, Joe, albo scenarzyści, zrobilibyśmy będąc w takiej sytuacji. Wszystkie decyzje i czynności, ktore wykonuje bohater filmu to nasze prywatne przypuszczenia dotyczące tego co my, jako racjonalnie myślący ludzie, zrobilibyśmy, gdyby los rzucił nas na środek lodowego pustkowia. Biorąc pod uwagę oczywiście to, że nie mamy żadnych survivalowych umiejętności, a jedynie nasze podstawowe zmysły i logiczne myślenie.
Ostatnimi czasy można cię było oglądać w wielkich hollywoodzkich superprodukcjach. Zawitałeś do świata „Gwiezdnych wojen” („Łotr 1”) i Marvela („Doktor Strange”). Jak oceniasz te doświadczenia?
To genialna przygoda i przy okazji także praca połączona z zabawą. Z jednej strony próbujesz oddać dramatyczną powagę twoich bohaterów w „Gwiezdnych wojnach” czy „Doktorze Strange”, a z drugiej jesteś otoczony imponującymi planami, wielką scenografią i fruwasz na linach, wokół masa efektów specjalnych, które później dorabiają spece od green screena. Nie znam osobiście aktora, który nie lubiłby mieszać światów tzw. artystycznego kina i rozrywki. Dla mnie fakt, że mogę obecnie grać nie tylko w poważnych dramatach, ale i wielkich widowiskach, które ogląda cały świat, a potem znowu wrócić do bardziej kameralnych produkcji, to spełnienie marzeń. Gdybym był skazany tylko na jedną z tych opcji, to wiele bym stracił w kontekście mojego zawodu.
W „Arktyce” grasz postać pozytywną, natomiast wydaje mi się, że przeważnie Hollywood obsadza cię w rolach czarnych charakterów. Jesteś tym już zmęczony, czy może nadal fascynuje cię ta mroczna strona ludzkiej duszy?
Zdecydowanie bardziej fascynuje mnie mroczna strona. Poza tym, mam to szczęście, że dane mi było zagrać naprawdę różnorodne czarne charaktery. Hannibal Lecter jest kompletnie inny niż Kaecilius z filmu „Doktor Strange”.
A właśnie, skoro już jesteśmy przy postaci Lectera, sądzisz, że są realne szanse na 4. sezon „Hannibala”?
Oczywiście. Tak długo jak fani będą domagać się kontynuacji i głośno o tym mówić, szanse jak najbardziej istnieją. Wiem, że Bryan [Fuller, twórca serialu - przyp.red.] próbuje pracować nad 4. sezonem, ale to czy się on wydarzy, czy nie, to już jest poza moją wiedzą. Wiem natomiast, że jeśli 4. sezon „Hannibala” dostanie zielone światło, to każdy zaangażowany w poprzednie, łącznie ze mną, z wielką chęcią powróci na plan.
Lada moment na Netfliksie zobaczymy twój kolejny film, „Polar”. Możesz coś o nim opowiedzieć?
„Polar” oparty jest na noweli graficznej. To bardzo brutalny i wyrazisty wizualnie film. Powiedziałem „brutalny” i oczywiście taki też jest, ale liczę, że mimo tego wielu ludzi znajdzie w nim także szczyptę humoru i mrugnięcia okiem do widza. Razem z reżyserem, Jonasem Åkerlundem, chcieliśmy stworzyć coś kompletnie innego niż można było dotychczas oglądać w formacie telewizyjnym.
Kręciłem „Arktykę” i „Polar” dosłownie tuż po sobie i przyznaję, że było to nie lada wyzwanie. Aż żałowałem, że nie mam znowu 25 lat, bo przejście od ekstremalnych warunków pogodowych do wymagającego kina akcji, to było nie lada zadanie. Szczególnie, gdy masz 53 lata na karku.
A czy możesz zdradzić cokolwiek na temat projektu Hideo Kojimy „Death Stranding”? To niezwykle intrygująca i tajemnicza produkcja.
Mógłbym ci powiedzieć bardzo dużo, a wierz mi - jest o czym. Ale gdybym to zrobił, to za moją głowę zostałaby wyznaczona nagroda. To co mogę powiedzieć, to fakt, że Hideo Kojima jest moim zdaniem prawdziwym geniuszem. Nie wydaje mi się, by świat widział dotąd grę taką jak „Death Stranding”. To będzie coś wyjątkowego, absolutnie rewolucyjnego.
Jesteś częścią tej wielkiej skandynawskiej fali filmowców, która niemalże zalała Hollywood w ostatnich dwóch dekadach. Myślałeś kiedyś na czym polega ten fenomen Fabryki Snów, która tak chętnie sięga po Duńczyków, Szwedów, Norwegów?
Z pewnością jest ku temu niemało powodów. Z perspektywy Duńczyka – ogromny wpływ na ten stan rzeczy na pewno miał fakt, że duńskie kino, w dość mocnej i niemałej reprezentacji, wyraźnie zaznaczyło swoją obecność na międzynarodowym rynku w latach 90. Po raz pierwszy światowa widownia miała możliwość w tak masowej skali oglądać nasze filmy, o których zaczęło być głośno.
W Hollywood zawsze istniało, i do dziś istnieje, zainteresowanie nowymi i świeżymi twarzami. W pewnym momencie tamtejsi producenci, szukając doświadczonych i nowych zarazem twarzy, których nie znajdowali w Stanach, zaczęli rozglądać się poza granicami ich kraju. Przy okazji trafiając na co najmniej kilka głośnych duńskich czy szwedzkich filmów, a w nich znajdywali właśnie te świeże, nieopatrzone twarze, które nie są znane masowej widowni, ale mają też niemałe doświadczenie aktorskie w swoich krajach.
Czy był taki moment, w którym Netflix zwrócił się do ciebie z propozycją roli Geralta w seriali „Wiedźmin”?
Nie, to nigdy nie miało miejsca. Dotarły do mnie informacje, że wielu internautów typowało mnie na tę rolę, ale Netflix podjął inną decyzję. Natomiast, ciekawostka - mój brat Lars zagra w „Wiedźminie” złego maga Stregobora. Życie potrafi więc czasem podążać ciekawymi ścieżkami.
Moim, i nie tylko moim, zdaniem byłbyś idealnym Wiedźminem.
Ha, ha. Dziękuję. Wiele osób mi to mówi. No, ale teraz już na to za późno. Pozostaje tylko trzymać kciuki za to, że Henry [Cavill, przyp.red.] poradzi sobie świetnie.