Netflix pyta: „Kto zabił Sarę?”. A ja próbuję zrozumieć, dlaczego ten serial jest numerem jeden w Polsce
Pytanie o to, kto zabił Laurę Palmer, jest już passé. Teraz serialomaniacy mają nową zagwozdkę, a Netflix zaciera ręce z radości. Meksykańska produkcja „Kto zabił Sarę?” siadła polskim widzom niczym kontenerowiec Ever Given w Kanale Sueskim. Serial jest obecnie na pierwszym miejscu najchętniej oglądanych tytułów w serwisie. Dlaczego? Mam kilka tropów.
OCENA
Pierwszy sezon „Kto zabił Sarę?” pojawił się w serwisie 24 marca i błyskawicznie wskoczył na szczyt. To serial kryminalno-sensacyjny, którego bohaterowie szukają odpowiedzi na tytułowe pytanie. Sara (Ximena Lamadrid) zginęła w tragicznych okolicznościach na wakacjach ze znajomymi. Winą za to został obarczony jej brat Alex Guzman (Manolo Cardona), który spędził 18 lat w więzieniu. Po wyjściu na wolność chce dokonać pieczołowicie zaplanowanej zemsty.
Nasze mamy i babcie oglądały hiszpańskojęzyczne telenowele obyczajowe, więc my oglądamy hiszpańskojęzyczne telenowele sensacyjne.
Główny punkt wyjścia przypomina skrzyżowanie „Prison Break” i „Skazanych na Shawshank”, ale meksykański serial w dużej mierze koncentruje się na zewnętrznych zawirowaniach wokół majętnej rodziny Lazcano. Dosłownie każdy jej członek lub znajomy ma coś na sumieniu i co rusz na jaw wychodzą kolejne „smaczki”: od zdrad i romansów, przez homofobię i hipokryzję, po handel ludźmi i brutalne morderstwa.
Jest tu sporo scen i wątków naprawdę przypominających patologiczną telenowelę. Jak na przykład wątek, w którym mąż zdradza żonę i robi dziecko swojej synowej, stając się tym samym ojcem swojego wnuka. Chciałoby się krzyknąć „Ale Meksyk!”, a to przecież dopiero początek. Sposób kręcenia niektórych scen też jest telenowelowy – zwłaszcza te przeciągane zbliżenia na twarze, by widz mógł dobrze rozszyfrować emocje bohaterów.
Ładni ludzie podejmują głupie decyzje. Schemat z „Domu z papieru” sprawdza się i tutaj.
Od „Domu z papieru” odepchnęły mnie kompletnie nieracjonalne, irytujące zachowania głównych bohaterów. Zostały podkręcone do granic absurdu przez scenarzystów tylko po to, by wprowadzać taśmowo zwroty akcji. Przykład? Planują napad na bank kilka miesięcy, ale nie mogą powstrzymać się od migdalenia, przez co narażają całą akcję na niepowiedzenie. Rozumiem, że każdy ma chwile słabości, ale no bez przesady.
W „Kto zabił Sarę?” jest podobnie, a przynajmniej czuję podobne wibracje. Główny bohater wychodzi z paki i zamierza iść na wojnę z gangsterami. Wprowadza się więc do zwykłego domu w środku miasta, do którego każdy może wejść bez problemu z ulicy – wystarczy otworzyć drzwi z kopa lub przedostać się przez okno. Ma kasę na lepsze zabezpieczenia, ale woli ją trzymać w otwartej torbie na stoliku. Praktycznie wszyscy bohaterowie i antybohaterowie są stereotypowi do bólu i przerysowani, tak jakby twórcom zależało na tym, byśmy ich szczerze znienawidzili. I nawet nie pomagają w tym ładne buzie.
Seks, intrygi, seks, intrygi, seks, intrygi i tak w koło Macieju.
Mniej więcej w połowie sezonu już miałem sobie dać spokój z serialem. Seks jest fajny, ale czy twórcy serialu próbowali w życiu czegoś innego? Biorąc pod uwagę kilka pierwszych odcinków, to ludzie w Meksyku nie śpią, bo muszą „serduszkować”. Opakowane jest to często generyczną muzyką elektroniczną, co w efekcie przypomina erotyk z TV Puls lub, co gorsza, „365 dni”. Czy faktycznie to sprawiło, że serial bije rekordy popularności? Na szczęście w drugiej połowie postacie opanowują o tyle o ile zwierzęcą chuć i coś się zaczyna wreszcie dziać.
Do ekranu może przykuwać nie tylko seks, ale i ujawniane w międzyczasie, szokujące tajemnice. Nie liczmy jednak na to, że sami rozszyfrujemy: co, kto, gdzie, z kim. Do samego końca odkrywamy nowe grzeszki głównych bohaterów w retrospekcjach. Więc wszystko, co oglądamy w teraźniejszości, jest po prostu zwykłym wyprowadzaniem widza w pole. Najbardziej się wkurzyłem, gdy okazało się po wielu odcinkach, że w czasie felernego dnia, był jeszcze jeden chłopak, którego twórcy nie raczyli pokazywać wcześniej. A sam finał jest tak bzdurny, że... chyba będę musiał obejrzeć zapowiedziany już drugi sezon.
„Kto zabił Sarę?” to „netflixcore” - oglądaj i baw się, a potem zapomnij.
Opisując swoje wrażenia po obejrzeniu „Dopasowanych”, określiłem go mianem typowego serialu w stylu Netfliksa. Pozwolę sobie sam siebie zacytować: „fajnie się zaczyna, jest przyzwoicie zrealizowany i obejrzysz do końca, ale nigdy już do niego nie wrócisz, a wkrótce zapomnisz nawet tytuł”. Identycznie jest z „Kto zabił Sarę?”. A może na popularność serialu na wpływ pandemia? Wszak jednym z objawów zakażenia koronawirusem jest utrata smaku...
Serial nie jest jednak totalnym kapiszonem. Kiedy spojrzę na niego z dużego dystansu, to jednak jestem ciekaw rozwiązania tytułowej zagadki. Nie wiem dlaczego, bo w pewnym momencie przestało to mieć dla mnie znaczenie. Napakowanie oderwanymi od rzeczywistości nonsensami dało mi energię do oglądania go dalej. To klasyczny hate-watching: byłem ciekaw tego, na jaki „genialny” pomysł jeszcze wpadną twórcy. Pod tym względem nie zawiedli mnie do samego końca.