Kinowa „Liga Sprawiedliwości” to był jawny sabotaż. Niesamowite, jak dużo lepsza jest ta historia w „Snyder Cut”
Po czterech latach walki i miesiącach oczekiwania fani DC nareszcie doczekali się ogólnoświatowej premiery „Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera” na platformach VOD należących do HBO. Produkcja trwa ponad cztery godziny i to jest jej zdecydowanie największy problem. Ale można ją jednocześnie ocenić dużo lepiej niż wersję kinową. Jak to się mogło stać?
Uwaga! Tekst zawiera pojedyncze szczegóły z fabuły „Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera”. Bezpoilerową recenzję filmu znajdziecie TUTAJ.
„Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera” to projekt, któremu pomimo mojego dosyć ambiwalentnego stosunku do tego reżysera trudno było nie kibicować. W ostatnich latach często mówiło się o toksyczności fandomów (nie bez przyczyny), dlatego przypadek pozytywnej działalności wielbicieli jakiegoś tematu powinien nas wszystkich cieszyć. Fani Snydera walczyli długo i dzielnie, a dzięki ich staraniom dostaliśmy nie tylko dużo lepsze dzieło, ale też bardzo ciekawy wgląd w powstawanie kina jako takiego. Bo nowa „Liga Sprawiedliwości” pod pewnym względami jest nawet ciekawsza jako eksperyment w rozbieraniu filmu na części pierwsze, żeby zobaczyć dlaczego funkcjonuje tak, a nie inaczej.
Joss Whedon i Warner Bros. dokonali jawnego sabotażu, wypuszczając taką wersję kinową. Tak jakby sami chcieli zabić DCEU.
Oryginalny film był swoistym potworkiem Frankensteina zlepionym z zupełnie różnych pomysłów i estetyk. Ale co nawet ważniejsze, w żaden sposób nie rozwijał filmowego uniwersum DC. Wręcz przeciwnie, w aktywny sposób próbował storpedować jakiekolwiek plany poszerzania uniwersum. Dlatego Steppenwolf jest tam swoistym samotnym wilkiem, którego motywacje zdają się totalnie nie mieć sensu. W „Snyder Cut” sytuacja wygląda zupełnie inaczej, bo nad całą historią wisi widmo Apokolips i rządzącego nad planetą Darkseida.
Jeden z najważniejszych antagonistów DC nie jest tutaj aż tak mroczną i pierwotną potęgą jak w kultowym komiksie „Mister Miracle”, ale i tak budzi wrażenie – z każdą kolejną swoją sceną coraz większe. Zaczyna się nieco nijako od potyczki z przeszłości (w kinowej wersji zamiast tego bez ładu i składu został wklejony Steppenwolf), ale pod koniec filmu nie ma już wątpliwości, jak ciekawym przeciwnikiem dla Ligi Sprawiedliwości byłby ten bohater. Jakim cudem Warner Bros. pozwolił Whedonowi wyciąć ten wątek niemal do zera? Naprawdę trudno ocenić. Inna sprawa, że amerykański reżyser w dosyć wyraźny sposób nie był też zainteresowany Thanosem, który jako postać rozwinął się dopiero po „Avengers” i „Avengers: Czas Ultrona”. Widać tu więc pewną zależność.
Tytułowa Liga Sprawiedliwości budzi teraz dużo większą sympatię, głównie za sprawą Flasha i Cyborga. Obaj w końcu są pełnoprawnymi postaciami.
Oczywiście, trzeba otwarcie sobie powiedzieć, że Zack Snyder nie jest mistrzem charakteryzacji bohaterów. Nigdy nie będzie go stać na jakiś głęboki psychologiczny dramat, dlatego choćby Batman w jego oczach sprowadza się do eleganckiego mięśniaka z grubym portfelem. Wyraźnie widać jednak, że w przeciwieństwie do Whedona był zainteresowany postacią obu młodych bohaterów. Dlatego daje im sporo czasu na rozwinięcie skrzydeł, dobrze zarysowuje ich motywacje i oddaje bardzo ważne zadania do wykonania.
Cyborg to wręcz główny bohater „Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera” i film bardzo dobrze na tym wychodzi. Abstrahując od oskarżeń o mobbing i rasistowskie traktowanie, Ray Fisher naprawdę mógł być wściekły na to, jak jego postać potraktowała kinowa wersja. Na plus w Snyder Cut wypada także Wonder Woman, której związek emocjonalny z Amazonkami nigdy nie był tak wyraźny. Zack Snyder dobrze zdaje sobie sprawę z aktorskich ograniczeń Gal Gadot, dlatego nie wymaga od niej szerokiego spektrum aktorskich narzędzi. Zamiast tego skupia się na tych elementach, w których jest dobra.
Zawodzi nieco kreacja Supermana, bo poza czarnym kostiumem zmienia się tu bardzo niewiele. Aquaman to z kolei bohater trzecioplanowy, a Batman przez większość filmu nie ma nic do roboty. Szkoda Bena Afflecka, bo nigdy nie dostał tak naprawdę szansy na to, żeby w pełni rozwinąć swojego Bruce'a Wayne'a. Snyder kompletnie nie jest zainteresowany jego umiejętnościami detektywistycznymi, a w scenach walk z postaciami o supermocach nie wie, co ma z nim począć.
Prawie wszystkie sceny akcji w Snyder Cut są o niebo lepsze niż w wersji kinowej. Problem w tym, że trzeba na nie ciągle czekać.
Nowa „Liga Sprawiedliwości” to film długi. Zdecydowanie za długi, o ile ktokolwiek będzie chciał obejrzeć go w całości. Wizja artystyczna Zacka Snydera jest zdecydowanie ciekawsza niż to, co zobaczyliśmy w kinie. Ale niestety wiąże się to też z licznymi słabościami. Mowa o reżyserze, który ma swój specyficzny, dosyć kiczowaty styl. A skoro tym razem mógł robić, co mu się żywnie podoba, zaproponował HBO właściwie cały nakręcony materiał (plus kilka dokrętek). Nie ma potrzeby, żeby „Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera” trwała aż cztery godziny. Kilkadziesiąt minut można było z tego spokojnie wyciąć lub ewentualnie zmontować całość jako miniserial. Na to Snyder się jednak nie zgodził.
- Czytaj także: Zack i Deborah Snyder opowiadają nam o pracy nad nową wersją filmu i stosunku do zmian wprowadzonych przez Whedona.
Produkcja jest co prawda podzielona na kilka rozdziałów wraz z epilogiem, ale jako serial przyjęty podział się dramaturgicznie nie sprawdza. Opcja oglądania małych odcinków filmu nie ma więc sensu, a z kolei przyjęcie całego filmu na jeden rzut wymęczy prawie każdego odbiorcę. Osobiście polecam przerwanie seansu po godzinie i pięćdziesięciu minutach. W ten sposób „Liga Sprawiedliwości” zostaje podzielona na dwie prawie równe części, a taki podział jest też logiczny z punktu widzenia fabuły.
Warto sobie zostawić siły na finał, bo „Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera” kończy się w spektakularny sposób. A po tym następuje epilog, który zainteresuje głównie fanów komiksów.
To wręcz szokujące, jak dużo lepsza jest finałowa sekwencja pokazująca pojedynek ziemskich superbohaterów ze Steppenwolfem. W końcu mamy tutaj emocje i rzeczywistą stawkę, a nad wszystkim wisi upiorny cień Darkseida. Widać w tym wszystkim też plan na dalszy rozwój tej historii i bardzo interesujące spojrzenie na rozwój postaci Supermana. Obecny w filmie epilog sam w sobie raczej rozczarowuje, ale jednocześnie obiecuje ciąg dalszy, o jakim wielu fanów DC marzyło od dawna. Szkoda, że według wszelkiego prawdopodobieństwa ta wizja pozostanie tylko i wyłącznie w wyobraźni Zacka Snydera.
Bo choć styl tego reżysera cały czas potrafi drażnić, a nowa „Liga Sprawiedliwości” jest filmem dalekim od ideału, to jego pomysł na przyszłość DCEU naprawdę miał potencjał. Wersja zaproponowana przez HBO Max wydaje się w jakiejś mierze lepsza przez porównanie do tego, co otrzymaliśmy w 2017 roku (zarazem film Whedona prezentuje się jeszcze gorzej niż wtedy). Natomiast osobiście wydaje mi się to w jakimś stopniu nierozerwalną częścią tego dziwnego i niecodziennego doświadczenia, jakim jest premiera „Snyder Cut”.
Obie wersje filmu znajdziecie na platformie HBO GO.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.