REKLAMA

Niczego nie pragniemy bardziej niż superbohaterów w realnym świecie. Udowadnia to „Mister Miracle” - najlepszy komiks ostatnich lat

Co wspólnego mają ze sobą trzy zeszłoroczne produkcje: „Joker”, „Watchmen” i „The Boys”? Każde z tych dzieł próbuje pokazać bohaterów superbohaterskich komiksów w samym środku realnego świata, mierzących się z tymi samymi problemami, co my wszyscy na co dzień. Ten interesujący trend reprezentuje też doskonały komiks DC - „Miracle Man”.

mister miracle komiks
REKLAMA
REKLAMA

Ostatnia dekada to okres całkowitej popkulturowej dominacji superbohaterskich historii. Bez względu na to, czy jest się fanem Marvela, DC czy mniejszego wydawnictwa, każdy widz otrzymał przez ostatnie lata coś dla siebie. Wiele osób zadaje sobie jednak pytanie, jakim cudem faceci w rajtuzach i spandeksie po dwudziestu latach silnej obecności w Hollywood jeszcze się nam nie znudzili.

Powodów takiego stanu rzeczy jest wiele, ale wydaje mi się, że największa w tym zasługa tematycznej pojemności superbohaterskich opowieści. Filmy i seriale z ludźmi o supermocach można robić na najróżniejsze sposoby, podejmując po drodze całkowicie odmienne wątki. Jedni twórcy idą w bezpieczną komedię akcji, jeszcze inni próbują swoich sił w parodii, a jeszcze następni decydują się na zrobienie ponurego dramatu. Wszystko jest możliwe.

Zeszły rok zdecydowanie należał do produkcji chcących opowiedzieć historię z realnymi konsekwencjami, takich jak „Joker” czy „The Boys”.

Komiksowe opowieści o superbohaterach ogółowi społeczeństwa przeważnie kojarzą się z czymś niemądrym i absolutnie nieprawdziwym. Wiele osób traktuje je niczym bajki dla dzieci, w których nikt nie zachowuje się jak w rzeczywistym świecie. To w dużej mierze krzywdzący stereotyp (podobnie zresztą jak w przypadku kreskówek), ale reprezentowany przez takie postaci jak choćby Martin Scorsese. Rzecz w tym, że zwolennicy takiego punktu widzenia nie mogli wybrać gorszego momentu na głoszenie swojej krytyki superbohaterskich filmów i seriali niż rok 2019. Bo właśnie w ostatnich dwunastu miesiącach przeszły one największą metamorfozę.

Chęć ugruntowania zachowań komiksowych bohaterów w prawdziwych okolicznościach widać było nie tylko w najbardziej oczywistych produkcjach jak „Joker”, „Watchmen” i „The Boys”. Nawet pozornie dalekie od podobnego punktu widzenia „Shazam!” czy„Avengers: Koniec gry” prezentują niektóre elementy mody na superbohaterski realizm. Film DC mocno koncentruje się na marketingowej stronie popularności istot o supermocach, a przy tym stara się pokazać, jak na tego typu zdolności zareagowałby współczesny nastolatek.

Z kolei cała 3. faza Marvel Cinematic Universe podejmuje znacznie poważniejsze tematy niż we wcześniejszych filmach serii. Począwszy od terroryzmu, przez katastrofę klimatyczną aż po radzenie sobie z traumą i depresją. Oczywiście, wciąż mówimy o produkcjach Disneya, ale różnica jest zauważalna. Wystarczy zestawić Thanosa z Ultronem czy armią Chitauri, żeby zobaczyć zupełnie inny poziom powagi i bardziej realne wyzwanie, z którymi muszą zmierzyć się Avengers.

Nie twierdzę, że bardziej realne produkcje o superbohaterach są zawsze lepsze. Ale zdecydowanie ich potrzebowaliśmy.

Idiotyczne walki, nonsensowne zwroty akcji i bezimienni przeciwnicy pozbawieni własnych motywacji w pewnym momencie zaczynają widzów nudzić. Ile razy można oglądać to samo? Jak długo jesteśmy w stanie pocieszać się myślą, że oglądamy rozrywkową produkcję, której jedynym celem jest poprawienie nastroju po ciężkim dniu? A przecież każdy, kto śledzi dzieła superbohaterskie, wie, że stać je na coś znacznie lepszego.

Oczywiście w pogoni za realnością można wpaść w śmieszność. W swoim wcześniejszym tekście pisałem, dlaczego serial „Watchmen” od HBO zakończył się całkowitą porażką, również w swoich próbach odwzorowania współczesnego świata. A podobnie nieudanych przykładów jest więcej. Wystarczy przypomnieć, że spośród wszystkich trzech filmów składających się na trylogię Christophera Nolana o Batmanie, „Mroczny Rycerz Powstaje” był najmocniej ugruntowany w ówczesnej tematyce (choćby ruchem Occupy Wallstreet). A jednocześnie to właśnie on jest z nich najgorszy.

mister miracle komiks class="wp-image-373668"
Foto: Przykładowa strona komiksu „Mister Miracle”/DC Comics

Mieszanka realizmu i komiksowości wychodzi najlepiej, gdy oba składki są sobie równorzędne. Wydany właśnie w Polsce komiks „Mister Miracle” to potwierdza.

To prawdopodobnie najwybitniejszy przedstawiciel superbohaterskiego realizmu w świecie komiksu od czasu „Strażników” Alana Moore'a i Dave Gibbonsa. Liczące dokładnie 300 stron dzieło zostało poświęcone tytułowemu bohaterowi, którego w 1971 roku stworzył legendarny Jack Kirby po przenosinach z Marvela do DC. Scott Free stanowi ważną część mitologii Apokalipsy i Nowej Genezy, dwóch planet złączonych niekończącą się wojną. To syn dobrego Wysokiego Ojca, który został oddany na wychowanie Darkseidowi w ramach zawiązanego pokoju. Na Apokalipsie przez lata cierpiał katusze z rąk Babci Samo Dobro, ale w końcu udało mu się stamtąd wydostać. Od tego czasu przybrał miano Mister Miracle, genialnego artysty ucieczek, który od czasu do czasu walczy ze złem i wspiera Ligę Sprawiedliwości.

Bądźmy szczerzy – wszystko to brzmi epicko, bombastycznie, patetycznie, trochę śmiesznie i bardzo w stylu Jacka Kirby'ego. Z całej mitologii Czwartego Świata do głównego nurtu komiksów przeszedł tylko Darkseid jako najgroźniejszy przeciwnik Supermana. Reszta bohaterów tej historii przez lata pojawiała się gdzieś na obrzeżach świadomości przeciętnego czytelnika komiksów. Scenarzysta Tom King i rysownik Mitch Gerads w swoim nagrodzonym prestiżową Nagrodą Eisnera arcydziele nie uciekają jednak od wszystkich wymienionych elementów. Zderzają je jednak z codziennym życiem Scotta Free i jego żony, Big Bardy.

„Mister Mircale” łączy historię o depresji, samobójstwie, istnieniu boga i wychowywaniu dzieci z szaloną, brutalną i bardzo komiksową wojną.

A podejmowanych tematów jest jeszcze więcej. To po części czarna komedia, romans, rozprawa filozoficzna, parodia z superbohaterów i próba zastanowienia się nad istotą współczesnego patriotyzmu. „Mister Miracle” jest tak rozległy jak samo życie. Elementy naturalistyczne łączą się tu z psychodeliczną atmosferą i absurdami naszego istnienia. W jednym momencie Big Barda i Scott dyskutują o remoncie mieszkania podczas brawurowego włamania do siedziby Wysokiego Ojca, a w następnym Mister Miracle płacze pod prysznicem po długich dniach spędzonych na froncie, który pochłonął dziesiątki tysięcy ofiar.

mister miracle komiks class="wp-image-373677"
Foto: Przykładowa strona komiksu „Mister Miracle”/Egmont Polska

Mówiąc wprost, to dzieło absolutnie totalne. Nieoczywista wymowa zostaje tu jednocześnie zestawiona z silnie standaryzowaną formą. Tylko na kilku stronach twórcy łamią podział kadrów 3x3, ale zawsze robią to w konkretnym celu. Co zresztą jest tylko kolejnym dowodem na to, jak bardzo przemyślanym i kompletnym dziełem jest dwunastoczęściowa powieść graficzna Kinga i Geradsa.

REKLAMA

Wszystkie zawarte w niej elementy sprawiają, że jest dziełem znacznie bardziej uwspółcześnionym niż nawet „Joker” czy „The Boys”. Obejmuje bowiem całą sinusoidę ludzkiego życia. A jednocześnie (inaczej niż w „Watchmen”) udało się tego dokonać, bez uprzedniego zniszczenia istniejącej od lat postaci. W takiej chwili rodzi się jednak od razu pytanie: „Co dalej?”. Czy po takich dziełach jak „Joker” i „Mister Miracle” superbohaterskie opowieści pójdą jeszcze bardziej w realizm? A może nikt nie będzie chciał się ścigać z tak wybitnymi utworami i zamiast tego trend się odwróci? Debiut „Ptaków Nocy (i fantastycznej emancypacji pewnej Harley Quinn)” sugeruje raczej drugą drogę, ale czas pokaże, w którą stronę pójdą historie tego typu.

Komiks „Mister Miracle” w polskiej wersji językowej można nabyć w księgarni internetowej wydawnictwa Egmont.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA