Renesans horrorów trwa w najlepsze. Rok 2017 dał nam warte uwagi straszaki. Przedstawiam listę najlepszych horrorów ostatnich 12 miesięcy.
Jeden z najbardziej oczekiwanych horrorów ostatnich lat (a może i dekady) nie zawiódł. Nie dość, że stał się bodaj najbardziej kasowym horrorem wszech czasów (zarobił prawie 700 mln dolarów!), to jeszcze spotkał się z przychylnymi opiniami krytyków i widzów. I całkiem zasłużenie, bo "TO" znakomicie oddaje atmosferę powieści Stephena Kinga, potrafi przestraszyć, zafascynować, ale też wciągnąć w tę niezwykłą opowieść o dojrzewaniu i przyjaźni. Rozdział drugi "TO" zobaczymy już 6 września 2019 roku.
"Mięso" to jeden z ciekawszych horrorów, jakie widziałem w ostatnich latach. W umiejętny sposób łączy poetkę surowego kina arthouse’owego z filmami grozy. Do tego stanowi oryginalną metaforę inicjacji seksualnej. Wyreżyserowany został przez początkującą Julię Docournau, która już teraz zapowiada się na wspaniałą nową autorkę kina. "Mięso" pełne jest świetnych scen, pięknych kadrów, reżyser udanie stopniuje napięcie i wprowadza nas w dość surowy i niepokojący świat.
Jedno z największych zaskoczeń tego roku. Filmy M. Night Shyamalana już od jakiegoś czasu nie budzą mojej fascynacji, tak jak to miało miejsce przy okazji premier "Znaków" czy "Osady". Przez ostatnie lata reżyser wypalił się ze świeżych pomysłów, a potem jeszcze zaczął robić filmy wysokobudżetowe.
W 2015 roku powrócił do skromnych thrillero-horrorów z udaną "Wizytą", a w 2017 dał nam "Split". Wybuchową mieszankę thrillera, który płynnie i dość nieoczekiwanie przechodzi w dramat psychologiczny, horror, a nawet w opowieść w stylu komiksowego origin story. "Split" napakowany jest świetnymi rolami (James McAvoy, który wciela się w człowieka z rozszczepieniem osobowości, jest znakomity), wspaniale rozwijającą się linią fabularną i licznymi, mistrzowskimi, zwrotami akcji, które udanie igrają z naszymi przyzwyczajeniami.
To był bez wątpienia rok Stephena Kinga, który rządził i w kinie, i w Netfliksie. Filmowa "Gra Geralda" uczyniła z dość średniej książki (choć ze świetnym pomysłem wyjściowym) znakomity thriller z elementami horroru. Zrobić wciągający i elektryzujący film o kobiecie przypiętej kajdankami do łóżka, to nie lada wyczyn, gdyż - jak wszyscy wiemy - kamera filmowa karmi się ruchem i nie lubi statycznych sytuacji, które trwają zbyt długo. W przypadku "Gry Geralda" udało się to zarówno dzięki znakomitej reżyserii jak i fantastycznej roli Carli Gugino.
Ogary miłości
Kolejny świetny debiut z Australii. "Ogary miłości" przenoszą nas do lat 80. Film jest oparty na faktach i opowiada o młodej dziewczynie, która została porwana przez parę seryjnych morderców. By przeżyć, próbuje jednak nimi manipulować.
Ben Young, reżyser filmu "Ogary miłości", pomimo potworności o jakich opowiada, stara się nimi nie epatować, bo doskonale rozumie siłę niedopowiedzeń, tym bardziej w horrorach. Poza tym, czysto formalnie, jego obraz zachwyca prowadzeniem aktorów i świetnymi zdjęciami oraz napięciem, które chwilami trudno znieść. A finał po prostu zwali was z nóg.
Dawno już nie było w kinach filmu, który wywoływałby tak sprzecznie reakcje i odczucia. Dawno też sam nie widziałem równie psychodelicznego dzieła. I jasne, z jednej strony można stwierdzić, że "Mother" to "popisówka" Darrena Aronofsky’ego, który - trochę na wyrost - uważa się za chodzącego geniusza, a jego nowy film wręcz krzyczy: "Patrzcie, jakim wielkim artystą jestem!".
Zawarte w "Mother "metafory i parabole są grubo ciosane i dość naiwne, ale jeśliby je pominąć, to pierwsza połowa filmu potrafi skutecznie wciągnąć widza, wprowadzić w stan dezorientacji i chwilami przyprawić o dreszcze. Sam finał, nawet jeśli poziom abstrakcji i szaleństwa sięga zenitu, też robi potężne wrażenie.
Na koniec jeszcze tylko wyjaśnienie - jako że film "Uciekaj" znajduje się na styku wielu gatunków i pojawi się na mojej liście najlepszych filmów całego 2017 roku, to zdecydowałem się go pominąć w tym zestawieniu. Chociaż - oczywiście - jest on również horrorem.