Ten thriller po latach wciąż ogląda się świetnie. Na długi weekend będzie jak znalazł
Na Netfliksa wpadł już nieco stary, choć wciąż dobrze wspominany film "Ojczym" z Pennem Badgleyem w roli głównej. Nie jest to co prawda majstersztyk kinematografii, ale w tym przypadku to akurat zaleta - jeśli szukacie czegoś niezobowiązującego i lekkiego na długi weekend, rzućcie okiem na ten thriller. To idealna propozycja na letni wieczór.
W 1987 r. światło dzienne ujrzał film "Ojczym" w reżyserii Josepha Rubena z Terrym O'Quinnem w roli głównej. Produkcja został przyjęta przez krytyków tak dobrze, że zdecydowano się na nakręcenie dwóch sequeli - "Ojczym II" (1989) i "Ojczym III" (1992). Niemal dwie dekady później historia pozornie zwyczajnego mężczyzny, który okazuje się być seryjnym mordercą, dostała drugie życie za sprawą remake'u o tym samym tytule. Tytuł w reżyserii Nelsona McCormicka z Dylanem Walshem, Pennem Badgleyem, Selą Ward i Amber Heard zadebiutował w 2009 r. Czy jest równie interesujący, co oryginał?
Ojczym - recenzja thrillera w serwisie Netflix
Fabuła filmu "Ojczym" skupia się na rodzinie Hardingów, w której niespodziewanie pojawia się David Harris (Dylan Walsh). Mężczyzna wpada bowiem w oko Susan (Sela Ward), samotnej matce z trójką dzieci, którą błyskawicznie w sobie rozkochuje. Najstarszy syn Susan, Michael (Penn Badgley), poznaje nowego partnera matki dopiero po powrocie ze szkoły wojskowej. I choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest on zwyczajnym i miłym facetem, Michael zaczyna nabierać podejrzeń, że coś jest jednak nie tak. Kiedy wraz ze swoją dziewczyną, Kelly (Amber Heard) zaczyna zagłębiać się w przeszłość Davida, okazuje się, że mężczyzna ma swoją mroczną stronę.
"Ojczym" to nie jest film wybitny. Ma on jednak w sobie coś, co pozwala na tę produkcję spojrzeć przychylnym okiem. Mowa tu przede wszystkim o obsadzie - młodych aktorów, czyli Penna Badgleya i Amber Heard, w towarzystwie doświadczonego Dylana Walsha i Seli Ward ogląda się świetnie. Biorąc pod uwagę, że zarówno Badgley, jak i Heard podczas nagrywania "Ojczyma" mieli po zaledwie 23 lata, produkcja budzi niemały sentyment.
Film Nelsona McCormicka obfituje w pewnego rodzaju oldschoolowe, jeśli można to tak nazwać, budowanie napięcia, charakterystycznego dla produkcji z wczesnych lat 2000. Nie ma tutaj roztkliwiania się - jest akcja, jest reakcja. Fabuła nie daje w zasadzie żadnych skomplikowanych łamigłówek do rozwiązania - od początku wiemy, kim jest David Harris (początkowa scena jest wspaniała). A jak to możliwie, że ścigany od lat morderca jest nieuchwytny? Nad tym też w zasadzie nie chce się zastanawiać - zamiast tego widz woli oddać się przyjemności niekombinowania i pozwala płynąć tej satysfakcjonującej i wręcz dziecinnie prostej historii.
Do "Ojczyma" wróciłam po latach i mam wrażenie, że oglądało mi się go jeszcze lepiej niż wcześniej. Wtedy niczego od tej produkcji nie oczekiwałam, podobnie jak teraz. Mimo kilku niedociągnięć, oczywistych rozwiązań, które serwuje nam reżyser, i wyidealizowanego obrazu amerykańskiej rodziny, zatopienie się w tej historii wciąż było przyjemnych doświadczeniem. Czy to dobra propozycja na długi weekend? Zdecydowanie tak. Ten film to wehikuł czasu, który przeniesie was do przeszłości i obudzi najlepsze wspomnienia.
O produkcjach w serwisie Netflix przeczytasz na łamach Spider's Web: