Nie liczcie na to, że „Polityka”, nowy film Patryka Vegi, cokolwiek zmieni w Polsce. Będzie za to krzykliwy i pewnie gorszy od jego poprzednich dokonań
Nie mam wątpliwości, że najnowszy film Patryka Vegi pt. „Polityka” (nie może być wymowniej, prawda?) będzie głośny, chociaż pewnie bardzie pasowałoby tu słowo „krzykliwy”, ale ostatecznie na nic się to nie zda i udowadnia to już akcja marketingowa.
Patryk Vega już nie raz próbował nam pokazać, że jest reżyserem niepokornym. Zajmował się kinem gangsterskim, wziął na warsztat patologie służby zdrowia, a także pochylił się nad tematem służb specjalnych i nawet gdzieniegdzie dołożył żyjącym i aktywnym politykom. Swój najnowszy film poświęci rządom, rządzącym, na razie jeszcze nie wiemy, czy również rządzonym. Wiemy natomiast, że ojciec chrzestny sukcesu Tomasza Oświecińskiego na pewno dołoży politykom partii rządzącej, co w wielu osobach wzbudziło radość.
Radość uroczą, bo jest ona nie tylko przedwczesna, ale również naiwna.
Patryk Vega może być sobie gigantem kina rozrywkowego, ale wielokrotnie udowodnił, że jego przepis na kino wyklucza jakąkolwiek dyskusję. Wszyscy pamiętamy „Botoks”, który wstrzelił się do polskich kin w pobliżu protestu w służbie zdrowia, a więc w takim obszarze działania państwa, które nie tylko wymaga gruntownej reformy, ale również budzi bardzo duże emocje społeczne. Jest to problem tak nabrzmiały, że trudno powiedzieć, czy potrzebne jest przekłucie, wycięcie, czy długotrwała i bolesna terapia.
Tymczasem w filmie Vegi mieliśmy zoofilię, pijanych ratowników medycznych, molestowanie, cynizm lekarzy, bezsensowną śmierć.
I ani chwili na namysł. Świat wykreowany przez reżysera „Botoksu” można nazwać naturalistycznym, ale nie da się przejść do porządku dziennego z tym, jak powierzchownie potraktował temat tak złożony, że od 20 lat nikt nie ma pomysłu, jak go rozwiązać. Twierdzenie, że to „tylko film” jest krótkowzroczne, bo sam Vega mówił, że w jego obrazie nie ma zmyślonych historii, że wszystko jest zaczerpnięte z życia. Reżyser gra więc cynicznie, wykorzystując pozór prawdziwości.
Nie ma powodu sądzić, że z „Polityką” będzie inaczej.
To, co pokazał nam reżyser, przypomina bardziej wulgarnie zrobiony odcinek „Ucha Prezesa” i przyznam, że chociaż nie spodziewałem się, iż będzie inaczej, to i tak jestem zaskoczony. Jeśli i tym razem Vega zdecyduje się pokazać „prawdziwe historie” to możemy spodziewać się, że na ekranie zobaczymy chamskie odzywki, kłótnie, spory, pół-wulgarne wypowiedzi, inwektywy, którymi... media karmiły nas miesiącami. Różnica będzie taka, że będziemy oglądać to na wielkim kinowym ekranie i w wykonaniu aktorów. Nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że znajdzie się rola Tomasza Oświecińskiego – wyobrażam go sobie jako nadużywającego narkotyków spin doktora.
Wiara, że ten film cokolwiek zmieni, jest naiwna.
Marzyłbym, żeby film – czy w ogóle sztuka – miała taki wpływ na ludzi, jaki lubimy jej przypisywać. Praktyka pokazuje, że od kina do urny droga jest bardzo daleka. Film Smarzowskiego, który piętnował przewinienia Kościoła był głośny, nawet w komentarzach pod naszymi tekstami czytałem, że film otworzy ludziom oczy. A gdzie są wszystkie partie polityczne, które deklarowały rozdział Kościoła od państwa? No właśnie.
Jedyne, co „Polityka” może osiągnąć, to podrażnienie osób, które portretuje. Widać już zresztą, że tak się dzieje. Sprawę skomentował Jarosław Kaczyński czy Krystyna Pawłowicz, napędzając tym samym marketing filmu Vegi, który sugeruje nawet, że wyjechał do Tokio, żeby móc spokojnie montować.
Brzmi to jak świetna reklama, nawet lepsza niż idealny dzień z helikopterem i bzykankiem w Wenecji (zainteresowanych zapraszam tutaj), a i nawet brzmi to znacznie wiarygodniej. Szkoda tylko, że za kilka miesięcy dostaniemy film oczekiwany, głośny i pozbawiony wartości, a myślę, że nawet niechcący nic zmienić. I to jest chyba najbardziej przerażające.