„Przyjaciele” oficjalnie powrócili dzisiaj ze wspominkowym odcinkiem specjalnym poświęconym najważniejszym aktorom produkcji. Ale czy to spotkanie po latach nie powinno być słodko-gorzkie? Bo przecież zdaniem milenialsów „Przyjaciele” fatalnie się zestarzeli.
Popkultura nie jest odporna na dotyk czasu i jego niekiedy zbawienny a niekiedy tragiczny wpływ. Dyskusja o sensie powracania do niektórych historii oraz zmianach w tym, jak oceniamy niektóre tytuły, nie jest niczym nowym czy z gruntu złym. Wystarczy jednak zerknąć na burzliwą dyskusję pod tekstem o przeprosinach Kauffman za brak różnorodności w obsadzie, żeby przekonać się, że nie wszyscy podzielają ten pogląd.
Fani „Przyjaciół” często reagują wściekłością na krytykę sitcomu ze strony części pokolenia Y. Osobiście nawet rozumiem ten gniew, bo przecież każdy z nas chce z pasją bronić ukochanego dzieła, gdy jest (w naszej opinii) niesłusznie atakowane. Co oczywiście nie znaczy, że wszystkie obiekcje pokolenia Y mają sens.
„Przyjaciele” nie mogliby powstać dzisiaj, ale nie z powodu swojej obsady czy tematyki.
Zwykło się mówić, że „Gra o tron” jest pierwszym serialem nowej ery, która otworzyła pole do rozwoju produkcji premium i istnienia serwisów VOD. W takim układzie „Przyjaciele” są z kolei ostatnim serialem poprzedniej epoki, w której liczyły się wyniki oglądalności mierzone przez Nielsena, a władza w branży należała do największych amerykańskich stacji telewizyjnych. Produkcja Kauffman i Crane'a doczekała się później wielu naśladowców, a ci dali klasycznej telewizji jeszcze kilka lat dobrobytu. Ale wielkie zmiany majaczyły już na horyzoncie.
Dzisiaj sitcomy ustąpiły pola serialom premium, kryminałom i tytułom z gatunku teen drama. Powstają dosyć rzadko i nie mogą liczyć na popularność podrównującą największym tytułom. Nikt już nawet nie bierze pod uwagę zrobienia klasycznej produkcji takiej jak „Przyjaciele”, której każdy sezon za wyjątkiem ostatniego liczył po 24-25 odcinków. Teraz seriale mają mniej epizodów o niestandardowej długości i rzadko kiedy mogą liczyć na więcej niż 3-4 części. Rynek pędzi znacznie szybciej, jest bardziej elastyczny i konkurencyjny. Dlatego „Przyjaciele” w zestawieniu z nowościami ostatnich lat faktycznie wydają się mieć dosyć przestarzałą formułę i styl. Ale dostrzegam w krytyce zrzucanej na tę produkcję jeden szkopuł... to normalna kolej rzeczy.
Milenialsi chcą, żeby przeszłość była taka jak dzień dzisiejszy. Ale to niemożliwe.
Czy „Przyjaciele” są realnym odzwierciedleniem amerykańskiego społeczeństwa? Jasne, że nie. Ani w czasach swojego powstania, ani tym bardziej dzisiaj. To opowieść o grupie 20-kilkulatków bumelujących całymi dniami w kawiarni, nigdy niemających problemów z zapłaceniem rachunków i sumie to prowadzących bezproblemowe życia. Ale przepraszam bardzo, skąd w ogóle pomysł, że ten serial miał być autentyczny?
Mówimy o sitcomie powstającym niemal w 100 proc. w studiu, którego stałym elementem jest śmiech widowni. Gdzie tu realizm? „Przyjaciele” nigdy nie mieli być szczególnie prawdziwi, mieli za to wywoływać emocje. Przede wszystkim śmiech i wzruszenie. Kto z widzów miał takie problemy jak Joey, Rachel, Ross, Phoebe, Chandler i Monica? Kto przypadkiem wylicytował jacht? Albo wypowiedział niewłaściwe imię przy ołtarzu? Komu przypadło się opiekować kapucynką czubatą i czy ktokolwiek musiał udawać przed synem, że jest świątecznym pancernikiem?
- Czytaj także: Jak oceniamy tegoroczny odcinek specjalny? Naszą ocenę „Przyjaciele: Spotkanie po latach” znajdziecie TUTAJ.
„Przyjaciele” podejmowali też bardziej uniwersalne tematy od przyjaźni, przez miłość, braterstwo i siostrzeństwo, dorastanie, pogoń za marzeniami czy upływ czasu. Ale nie oszukujmy się, że to kiedykolwiek miała być poważna opowieść o prawdziwym życiu. I dlatego analizowanie przyjaciół z socjologicznej perspektywy nazwałbym sztuką dla sztuki. Możemy się zastanawiać, jak bardzo inne było prawdziwe życie nowojorczyków w latach 1994-2004, ale nie powie nam to wiele o „Przyjaciołach”.
„Przyjaciele”, jak wiele innych produkcji z tamtych czasów, mieli w większości białą obsadę. Nie można tego ignorować, lecz trzeba też rozumieć kontekst czasów.
Niech nikomu się nie wydaje, że całkowicie biała obsada była jakimkolwiek przypadkiem czy nawet wynikiem castingu, w której akurat ci aktorzy zaprezentowali się lepiej od innych. Nie mam zamiaru zaprzeczać fenomenalnej chemii między szóstką głównych bohaterów odcinka specjalnego „Przyjaciele: Spotkanie po latach”. To właśnie ona sprawiła, że sitcom Marty Kauffman i Davida Crane'a stał się globalnym hitem. Ale decyzja NBC, by opowiadać o białych bohaterach, musiała być w pełni świadomą decyzją wynikającą ze względów finansowych.
Nie opłacało się tworzyć zróżnicowanej obsady, bo nadmiar np. afroamerykańskich aktorów jednoznacznie sugerował serial dla czarnoskórej widowni. Tak to wówczas działało, a zaczęło się to zmieniać dopiero kilka lat temu. Czy „Przyjaciele” mogli mieć większą liczbą postaci należących do mniejszości? Tak,. Zdawali sobie z tego sprawę też niektórzy aktorzy. David Schwimmer po latach w rozmowie z The Guardian przyznał, że długo apelował o to, by Ross na dłużej związał się z czarnoskórą kobietą. Zawsze można było zrobić pewne rzeczy lepiej, ale tworzenie wizji jakoby „Przyjaciele” mogliby mieć różnorodną etnicznie obsadę jest całkowicie ahistoryczne. Wtedy najzwyczajniej w świecie by nie powstali.
W żądaniach milenialsów jest też swego rodzaju naiwność wynikająca z przekonania, że świat zawsze wyglądał tak jak teraz. To naprawdę nie było częste w latach 90. w USA, żeby osoby z różnych środowisk i grup etnicznych nawiązywały bardzo bliskie relacje. A nieheteronormantywna orientacja seksualna bardzo rzadko była wiedzą powszechną, co najwyżej tajemnicą poliszynela. Zresztą nawet dzisiaj piękne równościowe obrazki z seriali Netfliksa wynikają bardziej z chęci promowania pewnych postaw niż odzwierciedlenia rzeczywistości większości Amerykanów.
„Przyjaciele” zrobili wiele w kwestii promowania tolerancji dla społeczności LGBT+. Choć nie wszystkie żarty były udane.
W Stanach Zjednoczonych walka o prawa homoseksualistów miała swoją długą historię, ale dla wielu Polaków oglądanie byłej żony Rossa biorącej ślub ze swoją partnerką naprawdę było przeżyciem otwierającym oczy na doświadczenie i emocje osób innej orientacji seksualnej. To nie był temat, o którym często dyskutowano w polskich domach. Bądźmy poważni. Niektórzy współcześni widzowie wskazują na to, że w „Przyjaciołach” żartowano czasem z osób LGBT+ czy stosowano stereotypowe odniesienia do męskości i kobiecości. A tak przecież nie wolno.
Tylko że nadrzędnym celem sitcomu jest opowiedzenie dobrego dowcipu, który nie ma celu zrobienia komuś krzywdy. Fakt, że serial żartuje z postaci, która jest np. lesbijką, nie jest niczym złym. Ważne, by było to robione z klasą. Z kolei argument jakoby pokazywanie seksizmu było równoznaczne z promowaniem seksizmu jest absurdalny. Ross i Chandler reagują negatywnie na „niemęskość” czy porównania do osób homoseksualnych, ale jest w tym cel fabularny. Obaj muszą poradzić sobie własnymi traumami i uprzedzeniami. Widać wyraźnie, że Geller bywa małostkowy i seksistowski, lecz w żadnym momencie serial go za to nie wynagradza.
Żarty z przeszłej wagi Moniki w większości są bardzo słabe, dlatego, że ich twórcy idą na łatwiznę i opierają się na zasadzie „Monika jest zabawna, ponieważ jest gruba”, a w tym naprawdę trudno znaleźć jakąkolwiek komedię. Na przestrzeni dziesięciu sezonów znalazły się jednak jeden-dwa lepsze żarty na ten temat, które są pomysłowością śmieszą do dzisiaj.
„Przyjaciele” nie są serialem idealnym, ale lata 90. też idealne nie były.
Nie widzę zresztą przypadku w tym, że wiele tych samych momentów z sitcomu pojawia się w rankingach na najbardziej feministyczne i równościowe sceny, ale też na najbardziej seksistowskie chwile, które się źle zestarzały. Bo to zależy od interpretacji, czy samo pokazywanie już jest problemem, czy może tylko pokazywanie w pozytywnym świetle.
- Czytaj także: Najlepsze i najzabawniejsze odcinki „Przyjaciół” po latach. Sprawdźcie nasz ranking.
Można się oczywiście kłócić, czy stosunek Joeya do kobiet jest problematyczny (moim zdaniem w wielu odcinkach jest, a postać Tribbaniego uwielbiam) lub z jak wielkim problemem z dzisiejszej perspektywy jest deadnaming biologicznego ojca Chandlera. Ale wszystko to powinny być debaty świadome swej ahistoryczności. Bo „Przyjaciele” wcale się źle nie zestarzeli, co nie znaczy, że świat pozostał w tym samym miejscu.