Ross, Rachel, Monica, Chandler, Phoebe i Joey spotkali się po latach, aby pogadać o starych czasach. Formuła odcinka specjalnego „Przyjaciół” jest prosta i udowadnia, że bohaterowie kultowego sitcomu pozostają wiecznie młodzi.
OCENA
Jeśli ktoś jeszcze łudził się, że w długo wyczekiwanym i przekładanym z powodu pandemii odcinku specjalnym, zobaczy dalsze losy serialowych „Przyjaciół”, to na sam początek muszę sprowadzić go na ziemię. „Spotkanie po latach” dotyczy obsady. Ekranowi Ross, Rachel, Monica, Chandler, Phoebe i Joey zgodnie z tytułem spotykają się wszyscy razem po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Na szczęście twórcy epizodu dobrze wiedzieli, jak wszystko zaplanować, jak wyreżyserować, kogo zaprosić, żeby na nowo ożywić magię, charyzmę i humor kultowego sitcomu. Aktorzy są więc odpytywani przez Jamesa Cordena, odwiedzają ekranowe lokacje w studiu, a nawet siadają przy stole, aby jeszcze raz odegrać kilka pamiętnych scen.
Scenariusz sobie, reżyseria sobie, scenografia sobie, ale nikt nie zaprzeczy, że przez dziesięć lat śledziliśmy losy szóstki przyjaciół z Nowego Jorku dla obsady. Aktorzy i aktorki byli tak dobrze dobrani do granych ról, że do dzisiaj funkcjonują w zbiorowej świadomości jako swoje postacie z serialu (dlatego w tekście odnoszę się do nich ekranowymi imionami). Wytworzyła się między nimi chemia, która sprawiła, że zżyliśmy się z nimi jak z prawdziwymi znajomymi. Jeśli mi nie wierzycie, w „Spotkaniu po latach” właśnie o tym mówią fani produkcji z różnych zakątków świata, wypowiadający się na temat swoich relacji z bohaterami.
„Przyjaciele” zrewolucjonizowali nie tylko sitcom jako gatunek, ale również nasze myślenie o rodzinie.
Na przestrzeni 10 sezonów pokazali, że to dobrzy znajomi, a niekoniecznie krewni, mogą nam pomóc przetrwać trudne czasy, jednocześnie stając się nam bliscy. Z łatwością mogliśmy się z nimi utożsamiać, a obsada w tym czasie zacieśniała więzy, przekuwając chemię w prywatnych relacjach na energię przed kamerą. Być może dlatego ten serial dzisiaj ogląda się tak samo dobrze, jak na przełomie wieków. I z tego też powodu twórcom „Spotkania po latach” udaje się wyłuskać z widzów wszelkie możliwe emocje, bazujące na naszej nostalgii.
Twórcy poszli w tym wypadku na łatwiznę. I bardzo dobrze. Chociaż nie wszyscy z obsady dobrze się zestarzeli, a Joey bardziej niż amanta z chłopięcym urokiem przypomina Matta LeBlanca z „Odcinków”, „Spotkanie po latach” oglądałoby się wyśmienicie, nawet gdyby pomysł na reunion polegał na posadzeniu aktorów w jednym pomieszczeniu i nagraniu ich rozmów. Chemia nie uleciała z ich relacji, dlatego nie można oderwać od nich wzroku, kiedy wspominają pracę na planie, oglądają wspólnie bloopersy i zwiedzają „stare śmieci”. Ale jest tutaj coś więcej. Dużo więcej.
Monice, Joey'owi, Rachel, Chandlerowi, Phoebe i Rossowi przyszło ponownie chociażby zagrać w grę dotyczącą ciekawostek i spotkać się ze starymi znajomymi, których mieliśmy okazję zobaczyć w różnych odcinkach serialu. Jakby tego było mało sławy pokroju Davida Beckhama czy Kita Haringtona wypowiadają się na temat swoich ulubionych odcinków. Nie brakuje zakulisowych ciekawostek od twórców, ani fragmentów serialu, od których łezka zakręci się w oku. Nie mogę za wiele zdradzić, ale spodziewałem się zwykłego reunionu, a wyszło coś o wiele lepszego.
„Przyjaciele: Spotkanie po latach” wypada uznać za trafną analizę fenomenu kultowego sitcomu, która ożywia cały wachlarz emocji.
To sen wszystkich fanów serialu, na nieco ponad 100 minut przemieniający się w rzeczywistość. Dalsze losy bohaterów zostają w sferze domysłów, ale jest coś kojącego w wiedzy, że tytułowi „Przyjaciele” pozostali tacy sami i wciąż potrafią oddziaływać na nas z identyczną mocą co na przełomie wieków. A co ważniejsze, że udało im się w końcu rozwiązać budzącą od dawna spór kwestię czy Ross i Rachel mieli przerwę.