REKLAMA

Zero horroru w horrorze. „Resident Evil: Wieczny mrok” najpierw strzela, potem... też strzela

Seria „Resident Evil” powróciła do swoich horrorowych korzeni w dwóch ostatnich grach i odzyskała tytuł najlepszego survival horroru. Dlatego wielu graczy było bardzo podekscytowanych zapowiedzią animowanego serialu rozgrywającego się w tym samym uniwersum. Niestety, „Resident Evil: Wieczny mrok” ostro zawodzi.

resident evil wieczny mrok recenzja netflix
REKLAMA

Minione cztery lata były niezwykle udane dla fanów „Resident Evil”. Dwie nowe gry z serii postawiły bardziej na horror niż akcję i otrzymały w zamian fantastyczne oceny od krytyków i widzów. Trwający przez kilka tygodni szał wokół Lady Dimitrescu najlepiej pokazał, że japońska seria wróciła na szczyt. A w międzyczasie gracze otrzymali też dwa remaki poprzedni części, które również wywołały w większości pozytywny odbiór. Opublikowany wczoraj serial „Resident Evil: Wieczny mrok” nie podtrzymał jednak tego pozytywnego trendu.

Głównymi bohaterami czteroczęściowej serii są znani doskonale graczom Leon S. Kennedy i Claire Redfield, a sama akcja została umiejscowiona między wydarzeniami z „Resident Evil 4” i „Resident Evil 5”. Nie ma w tym żadnego przypadku, bo animacja Netfliksa właściwie całkowicie odpuszcza jakąkolwiek próbę przyciągnięcia nowych fanów. To opowieść skrojona pod wieloletnich odbiorców, którym zwariowany i często nonsensowny styl „Resident Evil” zawsze odpowiadał. Dwie ostatnie gry faktycznie powróciły do horrorowych korzeni, ale „Resident Evil: Wieczny mrok” nie poszedł podobnym tropem. Zamiast tego znacznie bliżej mu do nastroju 5. oraz 6. części.

REKLAMA

Resident Evil: Wieczny mrok” to nie horror, a raczej sensacyjny serial akcji z elementami thrillera politycznego.

Na przestrzeni niecałych dwóch godzin pojawia się tylko garstka momentów celujących w zaniepokojone widza czy wywołanie atmosfery grozy. Jeden z pobocznych bohaterów serialu w kółko opowiada o strachu i terrorze, ale twórcy produkcji nieszczególnie mieli ochotę wysłuchać jego przesłania. Po obejrzeniu wszystkich odcinków animacji nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w „Resident Evil: Wieczny mrok” częściej oglądałem łuski po kulach spadające na ziemię niż ujęcia potwornych zombiaków. Może nieco przesadzam, ale tylko nieco.

Zawiedzeni będą zresztą nie tylko wielbiciele horrorów, ale też wierni fani Claire Redfield. Dostępny na YouTubie zwiastun stara się ją pokazać jako istotną postać dla fabuły, ale w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Claire pojawia się tylko w szeregu scen, a jej całe zaangażowanie w tę historię nie zostało udokumentowane w jakikolwiek sposób. Gdyby jej w tym serialu nie było, to literalnie nic by się nie zmieniło. Dawno nie spotkałem tak zmarnowanej i niepotrzebnej postać. Leon S. Kennedy dostaje zdecydowanie więcej do roboty i tak naprawdę finalnie w pojedynkę ratuje cały świat, ale gracze „Resident Evil” akurat do tego są już na pewno przyzwyczajeni.

Udział Kennedy'ego w tej historii inaczej niż w przypadku Redfield nie jest ani przypoadkowy, ani wymuszony. Cała intryga rozpoczyna się bowiem od ataku hakerskiego na Biały Dom i późniejszego zamachu terrorystycznego przy wykorzystaniu zombie. Leon otrzymuje więc zadanie rozwiązania zagadki obu tych zdarzeń wraz z dwójką innych agentów. Mają też sprawdzić, czy w cały spisek faktycznie są zamieszane Chiny. „Resident Evil: Wieczny mrok” nie jest idealnym thrillerem politycznym, ale akurat ta część historii wypada całkiem nieźle. Warto docenić scenarzystów, że nie poszli tutaj linią najmniejszego oporu i zafundowali widzom kilka sporych twistów. Niestety, im dalej w las, tym serial Netfliksa coraz szybciej kroczy w stronę banalnego i nudnego finału z udziałem obligatoryjnego zmutowanego potwora.

REKLAMA

Gry „Resident Evil” często zachwycają grafiką, ale CGI wykorzystane przy serialu miejscami kuleje.

Szczególnie mocno rzuca się to w oczy w trakcie wspomnianej finałowej walki. Projekty postaci bardzo wyraźnie odbijają się wtedy od tła i sprawiają okropnie nierzeczywiste wrażenie. Nie wspominając o tym, że wygląda to po prostu tanio. Wcześniej też pojawiają się pojedyncze problemy, choćby z dopasowaniem szybkości ruchu warg do dialogów. Serialowe „Resident Evil” nie może się też pochwalić wybitnym aktorstwem, bo niektóre postaci brzmią okropnie płasko, jak pozbawione emocji lalki. Fani serii są przyzwyczajeni do aktorstwa tak przesadzonego, że aż zabawnego. W tym wypadku VA po prostu stoi na niskim poziomie. Zresztą jak cały serial, który trzeba wprost nazwać sporym rozczarowaniem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA