Wybredny „Josef Heynckes” szuka miłości, a Jacek Kurski tylko zaciera ręce. „Rolnik szuka żony” znów nie zawiódł!
Program „Rolnik szuka żony” rozgrzewa emocje polskich widzów od lat. Kiedy włączałam pierwszy odcinek nowego sezonu, nie sądziłam jednak, że te sięgną zenitu — wszystko przez 66-letniego Józefa, który swoim zachowaniem zdołał wyprowadzić z równowagi nawet krynicę spokoju, czyli Martę Manowską.
Już pierwszy odcinek kolejnego (siódmego) sezonu programu „Rolnik szuka żony" jest dowodem na to, dlaczego ta produkcja — momentami przaśna, przewidywalna i banalna —podbiła serca i umysły tak wielu widzów. Z jednej strony to bowiem przejrzenie się w lustrze cudzych i własnych słabości, problemów, a nierzadko głupstw, z drugiej zaś to przynajmniej momentami prawdziwa opowieść o szukaniu w życiu miłości i prób otwarcia się na drugiego człowieka.
Jacek Kurski ma powody do zadowolenia: „Rolnik” znów zapewnił wysoką oglądalność
I choć dla wielu uczestników to wyzwanie okazuje się ponad ich siły, to sam fakt, że stosunkowo mało jest tam wyreżyserowanych scen, a dużo codziennej prostoty (nawet jeśli czasem prostackiej i grubiańskiej) okazuje się wystarczający, by prezes TVP mógł pochwalić się wynikami oglądalności.
Świetny start flagowych formatów jesiennej ramówki Telewizji Polskiej.
13.09 Ludzie i bogowie 3,3 mln; Rolnik szuka żony 3,75 mln (TVP1 niebieska linia wykresu)
12.09 Ameryka da się lubić 2,15 mln;
The Voice of Poland 2,9 mln (TVP2 linia czerwona)
Super weekend TVP. Dziękujemy. pic.twitter.com/2O3kBo5I78
— Jacek Kurski PL (@KurskiPL) September 13, 2020
Wybredny Józek vel. Josef Heynckes skradł show już w pierwszym odcinku
Każda edycja ma przynajmniej jednego bohatera, który sprawia, że w leniwy niedzielny wieczór portale plotkarskie, walczące o każdy klik, rozpalają się do czerwoności. Najczęściej to pocieszny, nierzadko nieporadny uczestnik po sześćdziesiątce, który orientuje się, że czas biegnie nieubłaganie i próbuje — być może po raz ostatni — puścić los na miłosnej loterii swojego życia.
66-letni Józef (w którego twarzy i fryzurze piłkarscy kibice znajdą podobiznę niemieckiego selekcjonera Josefa Heynckesa) rozkręcił na dobre karuzelę emocji w tegorocznej odsłonie jednej z najsłynniejszych produkcji TVP.
Józef w siermiężnym, mało przyzwoitym stylu oceniał kandydatury kolejnych samotnych kobiet, które nadesłały do niego listy z próbą zwrócenia na siebie uwagi. Jak to bywa w tego rodzaju historiach (fani „Rolnika..." mogą podać przynajmniej kilka analogii z poprzednich edycji), nie zabrakło ani momentów zażenowania, ani kabaretu. Kiedy zafrasowany Józef odrzuca kolejne propozycje singielek, niezmordowana Marta Manowska podrzuca jedną z ostatnich desek ratunku: telefon do jednej ze zgłoszonych kobiet, by przełamać opór uczestnika.
Tym razem niewiele to pomogło. Ośmielony Józef zadzwonił, owszem, ale tylko po to, by upewnić się, że jego potencjalna wybranka serca jest zbyt smutna na zdjęciu, a co za tym idzie — niespełniająca wymagań dotyczących urody. Wiem, brzmi to trochę jak próba opowiedzenia sytuacyjnej anegdoty podczas spotkania ze znajomymi — dlatego najlepiej zobaczyć to na własne oczy i poczuć na plecach tę gęsią skórkę wywołaną przez wybuchową mieszankę irytacji, zażenowania i śmiechu:
Chęć zaistnienia, czy desperacka walka z doskwierającą samotnością?
Myliłby się jednak ten, kto sprowadziłby program „Rolnik szuka żony" wyłącznie do tego rodzaju smaczków. Nie ma co kryć; twórcy produkcji wybierają część uczestników na tej samej zasadzie co kiedyś Wojciech Mann zapowiadając uczestników „Szansy na sukces" — od początku wszyscy wiedzą, że przychodzi czas na uśmiech i dystans. Ale tak jak w śpiewającym konkursie, tak i w „Rolniku..." są też sprawy i osoby w wersji absolutnie poważnej.
Dobrze widać to zwłaszcza w pierwszych odcinkach kolejnych edycji, gdy do uczestników programu spływają listy samotnych osób z całej Polski. Nawet zakładając, że część ze zgłoszeń polega na chęci zaistnienia i pokazania się w telewizji, to przecież większość z nich jest po prostu wielkim wołaniem o wyrwanie z samotności, która — jak w piosence Dżemu — jest najgorszą trwogą wielu osób. I choć zapewne dla niemałego ułamka widzów będzie to przesłanką wyłącznie do żartów i dowcipów, to przecież zarówno uczestnicy „Rolnika...", jak i przede wszystkim ci, którzy starają się zainteresować ich w listach, wykazują się nie lada odwagą.
Kładą na szali wiele: wystawienie się na pośmiewisko i niewybredne komentarze, ale przecież i możliwość złamania serca — i to w obecności kilku milionów Polaków przed telewizorami plus wszystkimi, do których dotrą co bardziej pikantne i śmieszne fragmenty tych perypetii. Myślę zresztą, że to właśnie otwarta furtka do szerokiej widowni: nie uładzeni, dobrze odgrywający swoją rolę aktorzy, ale właśnie zwykli ludzie, czasem pogubieni, innym razem próbujący wejść w nie swoje buty, ale, prędzej czy później, zawsze jakoś na swój sposób szczerzy.
Nabijanie się z czyjegoś wyglądu to najsłabszy punkt „Rolnika”
Tak, czasem wywołujący ciarki żenady, owszem — nierzadko będący powodem salwy śmiechu przed telewizorem, ale w tym wszystkim bez maski, z opuszczoną emocjonalną gardą. Twórcy programu mają zarazem i takie momenty, gdy balansują na cienkiej granicy przesadnego wykorzystywania tego otwarcia się uczestników i kandydatów.
Nie jestem pewna, czy pokazanie milionom widzów twarzy jednej ze zgłaszającej się kobiet tylko po to, by któryś z rolników zarechotał nad jej listem lub wyglądem, jest potraktowaniem poważnie ludzkich emocji. Z drugiej zaś strony każdy, kto zgłasza się do „Rolnika..." wie, jakie są zasady tej dziwacznej gry i do jakiej rzeki wchodzi (pisałam zresztą na ten temat w felietonie o „Top Model” TVN).
Pierwszy odcinek siódmej serii poza wspomnianym Józefem przyniósł też kilka charakterystycznych postaci, które również są jakimś echem powtarzalnych cech uczestników z poprzednich edycji. Widać już po inauguracji nowego sezonu, że na horyzoncie pojawiają się i rolnicy-cwaniacy, i niepewni siebie lokalni intelektualiści, ale i rolniczka będąca obiektem westchnień rekordowej liczby mężczyzn (tak przynajmniej wskazuje liczba listów, jakie do niej dotarły).
Nie taki „Rolnik” obciachowy
To oczywiste, że można załamać ręce nad kolejną sytuacją, w której jeden z uczestników robi maślane listy do treści listu, jaki otrzymał, by szybko uciekać wzrokiem, gdy dostrzega dołączone do niego zdjęcie autorki... Ale czy i takie postawy nie są fragmentem naszej codzienności zarówno w małych miejscowościach, jak i dużych miastach? Czy w tej opuszczonej gardzie wszystkich zgłaszających się do programu nie widać wszystkich przywar, które mamy gdzieś czasem pochowane na dnie serca? Wreszcie — czy wszyscy obśmiewający program „Rolnik szuka żony" nie powinni otrzymać na końcu każdego odcinka cytatu z Gogola: „Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie..."?
Pytania pozostaną zapewne bez odpowiedzi, a skala sukcesu tej produkcji pokazuje, że możemy mówić o pewnym fenomenie programu „Rolnik szuka żony". I nawet jeśli ktoś nie znajdzie w tym wielkiej filozofii, wzruszeń i życiowych rozterek, a po prostu niedzielne rozluźnienie się przed trudami nadchodzącego pracującego tygodnia, to czy czasem w tego rodzaju rozrywkach nie chodzi przede wszystkim właśnie o to?
*Zdjęcie główne: Facebook.com/rolnikszukazony
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.