Do polskich kin zawitał właśnie sequel hitowej animacji "Sing". Produkcja zatytułowana po prostu "Sing 2" łączy w sobie popularne piosenki w oryginalnym brzmieniu z opowieścią o dążeniu do realizacji marzeń. Czy to wystarczy, by przekonać rodziców i dzieci? Mnie nowy film studia Illumination nie zachwycił. Recenzja "Sing 2".
OCENA
Illumination Studios nie jest może gigantem animacji pokroju Disneya czy nawet DreamWorks, ale dzięki popularnym seriom o Minionkach i sekretach zwierzaków domowych amerykańskiej firmie udało się wybić na niezłą pozycję. Wyprodukowany w 2016 roku komediowy musical "Sing" zarobił 634 mln dol. i wyróżnił się na tle konkurencji jedną istotną zmianą. Zamiast tłumaczonych na język polski piosenek dostaliśmy tam oryginalne produkcje, co wywołało spore kontrowersje w środowisku polskiego dubbingu. "Sing 2" jest zaś kontynuacją obranej wtedy ścieżki.
Animowana produkcja jest - jak sama nazwa wskazuje - bezpośrednią kontynuacją historii opowiedzianej w 1. części. Buster Moon i jego ekipa cieszą się osiągniętym wcześniej sukcesem, a grane przez nich w lokalnym teatrze przedstawienia wyprzedają się jak świeże bułeczki. Na wyciągnięcie ręki znajduje się jednak ogólnokrajowa sława, którą zapewnić ma potentat medialny i właściciel największego teatru w Redshore City Jimmy Crystal. "Alicja w Krainie Czarów" wystawiona przez trupę Moona niestety nie robi wrażenia na jego wysłanniczce, co prowokuje Bustera Moona do wypracowania szalonego planu.
Sing 2 recenzja - czy warto obejrzeć nowy film animowany?
Bohaterowie wkradają się w łaski Crystala za pomocą jednego pozornie niewinnego kłamstwa dotyczącego postaci Claya Callowaya. Niegdysiejszy gwiazdor rocka stał się odludkiem po śmierci żony i przez cały ten czas nie wystąpił na żywo choćby raz. Aż do czasu kosmicznego przedstawienia ekipy Moona, a przynajmniej taka wersja wydarzeń zostaje sprzedana potężnemu magnatowi medialnemu. W takich okolicznościach rozpoczynają się przygotowania do wielkiego występu, w trakcie których każda z postaci będzie musiała pokonać swoje własne demony i lęki.
Fabuła "Sing 2" na papierze prezentuje się dosyć standardowo, ale mimo wszystko poprawnie. To opowieść o przełamywaniu nałożonych na siebie barier oraz znajdywaniu odwagi niezbędnej, by uczynić następny krok w swoim życiu prywatnym bądź karierze. Brzmi jak coś idealnego do polecania młodym widzom szukających godnych naśladowania wzorców? Tylko na pozór.
Cała historia "Sing 2" aż bije po oczach minimalistycznym lenistwem.
Każdy z postawionych przed bohaterami problemów zostaje rozwiązany właściwie bez żadnego wysiłku. W jednej chwili im nie wychodzi, a w kolejnej (gdy scenarzyści "Sing 2" tego potrzebują) ni z tego, ni owego następuje w nich dogłębna przemiana. Ot tak, po prostu. Znaczący problem dostrzegam też w związku z postacią teoretycznie głównego bohatera. Buster Moon wprowadza całą opowieść w ruch, ale potem nie pełni dla fabuły właściwie żadnej konkretnej roli i nijak nie wpływa na pozytywne zakończenie.
W dodatku po drodze kłamie, oszukuje, kantuje i raz za razem pokazuje miałkość swojego charakteru. Z opałów wyciągają go bez przerwy inni. Gdyby poprowadzić tę historię inaczej, to w sumie dobrze nadawałby się na antagonistę. Za wszystkie jego machinacje Bustera nie spotykają jednak jakiekolwiek negatywne konsekwencje. Twórcy "Sing 2" chyba dostrzegli zresztą, że ich protagonista wypada w zasadzie okropnie antypatycznie. Dlatego totalnie podkręcili postać Jimmy'ego Crystala, który zaczyna film jako nieprzyjemny właściciel klubu a kończy jako bezwzględny morderca. Tylko po to, by łatwiej było podzielić obsadę na "tych dobrych" i "tych złych".
"Sing 2" nie porwie was w muzyczny wir. Nie z powodu doboru piosenek a ich wykorzystania.
Nie licząc pojedynczej (i bardzo zabawnej) sceny z udawaniem sprzątaczy dołączona do filmu muzyka prawie wcale nie łączy się z tym, co oglądamy na ekranie. Zmienia się to właściwie dopiero w finałowej sekwencji poświęconej wystawionemu na scenie musicalowi. Kolejne wstawki fabularne są od czasu do czasu przerywane kolejnym hitem. Mają one na celu wywołać w oglądających rodzicach głównie uczucie nostalgii lub coś na kształt zduszonego okrzyku: "Znam to!". Ich rola nie wychodzi więc poza absolutny musicalowy minimalizm.
Dodatkowy problem wiąże się z decyzją o nietłumaczeniu utworów na język polski. Nie chcę w tym miejscu wyrokować, czy oglądający film młodzi widzowie utrzymają koncentrację w czasie podobnych przerywników. Sam nie posiadam dzieci i nie czuję się do końca kompetentny w tej sprawie (choć mam swoje podejrzenia). Trudno mi jednak wybaczyć fakt, że w przypadku szeregu postaci głos polskiego aktora/aktorki nie bardzo pasuje do głosy osoby śpiewającej. Najbardziej oczywistym przykładem jest zdecydowanie Clay Calloway, który z burkliwego lwa o niskim głosie nagle przemienia się w Bono o perliście anielskim śpiewie.
Na wszystkie powyższe elementy oczywiście można nie zwracać żadnej uwagi. Wtedy "Sing 2" będzie przyjemną animowaną opowiastką, za pomocą której można zająć dzieciom jedno popołudnie. Następnego dnia cała rodzina natychmiast zapomni, o czym nowy hit Illumination właściwie był. Natomiast nikt przesadnie się tym faktem nie przejmie. W dzisiejszych czasach naprawdę nie musimy się jednak ograniczać do miałkiej rozrywki. Żyjemy w samym środku animowanego renesansu i dlatego nikt z nas nie powinien tracić czasu na produkcje takie jak "Sing 2".
"Sing 2" obejrzycie w kinach.