Stan Lee nie chciał wiązać swojego życia z komiksami. Stan Lee. Człowiek-Marvel - recenzja
Stan Lee zostanie zapamiętany jako jeden z twórców takich postaci jak Fantastyczna Czwórka, Spider-Man czy Avengers. Mało osób jednak wie, że ojciec superbohaterów Marvela wcale nie chciał wiązać swojego życia z komiksami. O tym i o innych ciekawostkach przeczytacie w jego nowej biografii.
OCENA
Historia wydawnictwa Marvel, które wespół z DC stworzyło mit nowoczesnych superherosów, sięga lat 40. ubiegłego wieku. Jest burzliwa i pełna zwrotów akcji. Niebagatelną rolę odegrał w niej zmarły wczoraj w wieku 95 lat Stan Lee. Pod koniec życia cieszył się zasłużonym statusem celebryty, ale nie zawsze tak było.
Kim był Stan Lee?
Najnowsza biografia twórcy superbohaterów Marvela pióra Johna Batchelora została wydana już rok temu, ale na naszym rynku zadebiutuje oficjalnie dopiero 14 listopada 2018 roku - na 3 dni po śmierci twórcy, którego życie i dorobek opisuje. Termin jej wydania w naszym kraju to więc czysty przypadek.
Książkę skończyłem czytać w zeszłą niedzielę i kłębi się we mnie do teraz masa trudnych do opisania uczuć. Nie przypuszczałem bowiem, że przyjdzie mi pisać o biografii twórcy jednych z moich ulubionych fikcyjnych postaci w takich okolicznościach. Na szczęście do jej lektury mogę bez cienia wątpliwości zachęcić.
Stan Lee. Człowiek-Marvel to obowiązkowa pozycja dla fanów komiksu jako medium.
Dotyczy to zarówno osób, które są entuzjastami samych komiksów, a o ich twórcach nie wiedzą zbyt wiele, jak i starych wyjadaczy. Sam o historii tej branży zresztą co nieco już wiem - przeczytałem kilka książek na ten temat i obejrzałem wiele programów dokumentalnych o rozwoju tego medium.
Historię Stana Lee tym samym jako-tako znałem. Mimo to John Batchelor kilkukrotnie mnie zaskoczył, wciągając pod lupę fakty sprzed połowy wieku, o których do tej pory nie miałem pojęcia. Rzuciło to sporo światła na późniejsze podejście Stana Lee do pracy i jego niesamowitego dorobku.
Stan Lee. Człowiek-Marvel to typowa chronologiczna kronika, którą czyta się z zapartym tchem.
W dodatku wzmianki o superbohaterach, którzy od kilkunastu lat szturmują Hollywood, pojawiły się dopiero po 130 stronach. Współtwórca Fantastycznej Czwórki, Spider-Mana i Avengersów zaczął co prawda pracę w wydawnictwie jako nastolatek, ale swoje największe dzieła stworzył dwie dekady później.
Stan Lee przez pierwsze lata swojej kariery był w końcu kopistą w wydawnictwie Timely Comics, które dopiero później przemianowano na Marvela. Fantastyczna Czwórka, która rozruszała gatunek superbohaterów, była jego rozpaczliwą próbą stworzenia czegoś autorskiego, co porwie tłumy.
Ojciec komiksów na kartach biografii nie jawi się jednak jako człowiek szczęśliwy.
Patrząc na tę postać z perspektywy XXI wieku, Stan Lee to bez dwóch zdań najbardziej medialna persona świata komiksu. Rozkwit kultury geeków sprawił też, że superbohaterowie wreszcie stali się cool. Trzeba jednak pamiętać, że w połowie ubiegłego wieku komiksy okryły się złą sławą.
Stan Lee to zresztą tak naprawdę Stanley Martin Liebert, który posługiwał się pseudonimem, bo marzył o karierze pisarza i nie chciał, by jego prawdziwe nazwisko było kojarzone z poślednim w oczach wielu medium. Przez całe życie martwił się, że ludzie patrzą na niego z góry, gdy słyszą, czym się zajmuje.
Stan Lee. Człowiek-Marvel pokazuje, że to podejście się zmieniło na przestrzeni lat.
Widać też, jak dużo energii włożył Stan Lee w tworzenie swoich postaci, a później promowanie ich na całym świecie. W kontekście jego wczorajszej śmierci, cieszy, że dożył czasów, gdy Hollywood jego kreacje wreszcie doceniło. To o to zabiegał przez całą drugą połowę swojej kariery.
Książka napisana przez Johna Batchelora przypomina też, że za powstanie gatunku superbohaterów odpowiada szereg zbiegów okoliczności. Gdyby nie Stan Lee, superherosi mogliby być tylko kolejną przemijającą modą, po rysowanych taśmowo westernach, horrorach i romansach.
O jedno tylko do autora biografii Stana Lee mam żal.
W jego książce zabrakło bowiem całkowicie… przypisów. Narracja w formie opowieści łamana jest co jakiś czas cytatami, ale nie sposób dotrzeć do ich źródła. Wolałbym, gdyby autor dał mi okazję dotarcia do pełnych treści tych wypowiedzi. Mogłoby to niektórym nadać szerszy kontekst.
Dobrze natomiast, że John Batchelor w swojej książce ani nie poświęca zbyt wiele czasu życiu prywatnemu ojca Marvela, ale nie wyciąga za specjalnie brudów z życia zawodowego Stana Lee. Zdaję sobie jednak sprawę, że jeśli by pogrzebać, to trochę by ich pewnie było.
Autor nie unika całkowicie opisywania trudnych epizodów z życia twórcy, ale stara się go momentami usprawiedliwiać, a nawet wybielać. W rezultacie Stan Lee. Człowiek-Marvel to w polskim wydaniu taka laurka post-mortem… czego w obecnej sytuacji nie uznaję jednak za wadę.