Tym razem Boba Fett nie dopadł Hana Solo. „Star Wars: Zewnętrzne Rubieże” to gra niemal idealna na czas kwarantanny
„Star Wars: Zewnętrzne Rubieże” obiecuje, że wcielimy się w łotrów ze świata Gwiezdnych wojen. Czy ta przygodowa gra planszowa spełnia obietnicę? Sprawdzamy!
OCENA
Już na wstępie muszę zaznaczyć, że moja relacja z grami przygodowymi jest przynajmniej skomplikowana. Próbowałem wielu z nich i żadna nie zatrzymała mnie na dłużej, a większość powodowała znudzenie. Z jednej strony często przeszkadza mi ich złożoność, bo aby móc zróżnicować bohaterów i ich przeciwników potrzeba zazwyczaj wielu statystyk, pionków i innych elementów stołu. Z drugiej przeszkadza mi ich losowość (bez niej gra nie będzie regrywalna). A w końcu po prostu mnie nudzą. Gdybym chciał zobaczyć, jak wykreowany (dobre sobie, w grze przygodowej powinienem powiedzieć raczej: wylosowany) bohater, to albo usiadłbym do konsoli, albo zaprosił znajomych na sesję RPG.
Do tego ominął mnie szał na „Talisman: Magia i Miecz”, a jego najnowsze wydanie kojarzy mi się z pewnym przydługim wieczorem, w trakcie którego zanim ukończyliśmy grę, to zdążyliśmy się znudzić. Do dzisiaj pamiętam, że syczenie grilla wydawało się znacznie bardziej pasjonujące. Mam jednak wśród znajomych zagorzałych fanów tego tytułu, więc rozumiem, że zew przygody, jaki oferują tego typu gry, musi być silny.
Z takimi wątpliwościami usiadłem do „Star Wars: Zewnętrzne Rubieże”.
Fabuła jest prosta: grasz przemytnikiem, łowcą nagród czy innym hultajem prosto z Odległej Galaktyki, a twoim zadaniem jest odznaczyć się sławą większą niż inni gracze. Każda z osób przy stole wybiera lub losuje jedną ze znanych postaci ze świata „Star Wars”. Jest Lando Calrissian, Boba Fett, Han Solo i inni, potem wybiera się statek (każdy z nich ma inne możliwości) i zaczynamy.
Gra składa się, o zgrozo, z wielu elementów, ale jest bardzo prosta. Gracze poruszają się po półpierścieniu złożonym z kawałków tektury, na którym wyrysowane są planety i gwiezdne drogi do nich. Gracze poruszają się po nich (w zależności od wartości ruchu statku), podróżując między ciałami niebieskimi mogą kupować karty wyposażenia, kolejne zlecenia czy członków załogi. Mogą też spotkać się z tajemniczym kontaktem. Chodzi o to, aby wypełnić na tyle dużo zadań i zleceń, aby zdobyć odpowiednią liczbę punktów władzy.
To chyba pierwsza gra przygodowa, która naprawdę mi się podobała.
Mechanika w przygotówkach jest ważna, ale to nie ona zazwyczaj sprzedaje grę. W teorii przynajmniej liczy się samo doświadczenie płynące z rozgrywki. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że mało kto chce się babrać w podręcznikach, nazywanych dla niepoznaki instrukcjami, gdzie dochodzisz do wniosku, że bez kalkulatora nie opłaca się rozkładać stołu. „Star Wars: Zewnętrzne Rubieże” ma instrukcję potężną, do tego podobnych rozmiarów glosariusz, w którym spisane są najważniejsze reguły w porządku alfabetycznym. I to wszystko niestety trzeba znać. Rzecz w tym, iż zasady są bardzo, bardzo proste.
Byłbym mocno zaskoczony, gdyby po przeczytaniu instrukcji najważniejsze mechaniki nie były jasne. W zasadzie wszystko, co trzeba wiedzieć nie odbiega zanadto od tego, co znamy z innych, podobnych gier. Samo przesuwanie statków, kupowanie kart, zbieranie monet jest łatwe i bardzo intuicyjne. Różnorodność bierze się tu z liczby odmiennych elementów, bo zadań, członków załogi, postaci do spotkania i planet do odwiedzenia jest tu zatrzęsienie. Do tego dochodzi fakt, że każdym z wybranych bohaterów może wiązać się inna ścieżka zdobywania punktów. Wspominałem o tym, że dobranie karty przesuwa jedną z czterech (przyjaznych nam lub wrogich) statków patrolowych? Nie? To wspominam.
Wielość opcji mechanicznych nie udźwignęłaby jednak rozgrywki, gdyby nie klimat.
To chyba pierwsza gra, nie tylko przygodowa, w której naprawdę jestem zainteresowany fabularnymi opisami na kartach. Zwykle bywa to tak, że fabuła jest tylko przyczynkiem do opakowania rozgrywki. Tu fabularny opis fajnie współgra z tym, co dzieje się na planszy i z efektami, które wywołują karty. Czuć, że to świat Gwiezdnych wojen, czuć, że planety to niebezpieczne miejsca, a przestrzeń kosmiczna jest jeszcze gorsza.
„Star Wars: Zewnętrzne Rubieże” od Rebela to kapitalna i wyjątkowo regrywalna gra przygodowa. Większość elementów jest tu dopracowanych w najdrobniejszym szczególe. Jedynymi rzeczami, do których można się przyczepić to wiele kartonowych elementów, które łatwo ulegają upływowi czasu i napojów (szkoda, że postacie nie są figurkowe!) i niewielkie problemy z balansem poszczególnych postaci. Po za tym gra oferuje naprawdę wiele godzin świetnej, klimatycznej zabawy. Daje poczucie grania w świecie Star Wars i do tego jest tu nawet całkiem niegłupi tryb dla jednego gracza.
Szukacie świetnej gry na czas kwarananny? Już nie musicie.
PS. Jeśli chcielibyście zamienić sobie kartonowe znaczniki na figurki (tak jak w zdjęciu tytułowym), to z łatwością możecie kupić sobie modele ze „Star Wars: Legion" i pomalować je.