Nowy zwiastun „Skywalker. Odrodzenie” jest fatalny. Ale Disney tego potrzebował, aby zainteresować zranionych fanów sagi
Dzisiejszy poranek w mediach obfitował w doniesienia na temat finałowego trailera filmu „Skywalker. Odrodzenie”. Ostatnia część sagi „Gwiezdnych wojen” to w końcu jedna z największych marek na świecie. I właśnie dlatego mogła sobie pozwolić na materiał wideo tak słaby i nieinteresujący. To swego rodzaju pułapka zastawiona na fanów.
Czasem warto wyrwać się z potoku zachwyconych newsów i entuzjastycznych nagłówków zachęcających do kliknięcia. Powiedzieć sobie przy tym kilka mocnych, ale prawdziwych słów. W tym wypadku brzmią one następująco: Nowy zwiastun „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” to jedno wielkie NIC. Nie pokazano na nim żadnej zjawiskowej sceny, żadnego głęboko poruszającego momentu, nic czego od dawna nie wiedziałyby osoby śledzące ten temat.
Wręcz przeciwnie, po publikacji trailera można znaleźć więcej niż jeden powód do niepokoju.
„Skywalker. Odrodzenie” będzie najdłuższym filmem sagi w całej jej historii, ale nawet 155 minut może nie wystarczyć do sensownego pokazania: współpracy Kylo Rena i Rey, ich walki, (prawdopodobnego) przejścia syna Hana i Leii na Jasną Stronę Mocy oraz (sugerowanej w poprzednim teaserze) deprawacji Rey. Zwłaszcza, że oprócz tego dzieło J.J. Abramsa ma też zamknąć wątki dwóch wcześniejszych trylogii, pożegnać kilku starszych bohaterów, pokazać całą grupę nowych – w tym Rycerzy Ren i pilota granego przez Dominica Monaghana – oraz zadowolić fanów Finna, Poe Damerona i Rose. Połączenie tego wszystkiego w koherentny, sensowny twór będzie niezwykle ciężko. I nawet bardzo prawdopodobne ignorowanie zakończenia „Ostatniego Jedi” może w tym nie pomóc.
Disney może jednak spać spokojnie. Nudny i pozbawiony konkretów trailer na pewno im nie zaszkodzi, a może pomóc.
Powodów takiego stanu rzeczy jest oczywiście kilka. Status „Star Wars” jest nieporównywalny do znacznej większości popkulturowych marek. Na podobnym poziomie znajdują się tylko Marvel, Batman (i postaci z nim związane), Pixar, „Gra o tron” i „Stranger Things”. Tego typu dzieła nie muszą się reklamować standardowo, bo mają zapewnione zainteresowanie widzów tak czy inaczej. Nie oznacza to oczywiście, że mogą całkowicie zrezygnować z marketingu, ale samą fabułę mogą w dużej mierze ukrywać w tajemnicy.
Szczególnie było to widać na przykładzie „Avengers: Endgame” oraz właśnie „The Rise of Skywalker”, bo jako ostatnie części trwającej od dłuższego czasu serii mogą grać czymś innym niż poprzednie produkcje – aurą tajemnicy. Wszyscy uwielbiamy zakończenia i nadajemy im szczególne znaczenie. Istnieją osoby, które czytanie książki lub oglądanie serialu zaczynają od zakończenia i wcale nie uważają, że to popsuje im zabawę. Dlatego wzmożone ukrywanie fabuły, a nawet oszukiwanie widza trailerami zostają w takich przypadkach uznane za coś normalnego, a nie nagannego.
Enigmatyczny trailer „Skywalker. Odrodzenie” może też pomóc w przyciągnięciu do kin widzów obrażonych po „Ostatnim Jedi”.
Wystarczy przejrzeć komentarze na oficjalnych profilach „Star Wars” w rozmaitych mediach społecznościowych, żeby zobaczyć dużą grupę fanów powtarzających jak mantrę jedną myśl: „Ostatni film mnie całkowicie zniechęcił. Mam nadzieję, że to będzie lepsze”. Najwięksi pesymiści dodają potem zazwyczaj, że dotychczasowymi materiałami ze „Skywalker. Odrodzenie” nie czują się przekonani. Brzmi jak mało pozytywna wiadomość dla Disneya, prawda?
W rzeczywistości mogłoby być jednak znacznie gorzej.
Z dwóch powodów. Po pierwsze, część fandomu nastawiona krytycznie do wytwórni Myszki Miki nie ufa trailerom. Zwiastun „Przebudzenia Mocy” obiecywał wiele, a sam film okazał się kopią rozwiązań z oryginalnej trylogii. „Ostatni Jedi” sugerował, że da odpowiedź na wiele ważnych pytań, by potem wyrzucić je z pogardą do kosza. Dlatego z ich perspektywy lepiej, że nowy film J.J. Abramsa ogranicza się do ogólników. Po drugie, brak jasnych elementów fabuły w połączeniu z nostalgią daje nadzieję, nawet jeśli złudną. Bo w końcu czy da się popsuć tak ikoniczną postać jak Imperator Palpatine? Nawet prequele sprawiły, że stał się jeszcze ciekawszy.
A im więcej takiego myślenia, tym bardziej prawdopodobne, że zniechęcona osoba ostatecznie pójdzie do kina. Bo uwielbiamy mieć rację, ale też czasem lubimy pomylić się, jeśli źle myślimy o ukochanych osobach, twórcach i filmach. Nie ma wielkiego znaczenia, że „Skywalker. Odrodzenie” nie dał nam dowodów na to, że będzie dobrze. Wystarczy, że to zasugerował. Z punktu widzenia marketingu taka ułuda jest lepsza od brutalnej prawdy.