REKLAMA

„Tenet” to fabularnie najgorszy film Nolana, ale ma olbrzymi potencjał na sequele. Wszystko przez... inwersję czasową

Christopher Nolan to reżyser, którego filmy zawsze odciskają piętno na historii kina. W przypadku „Tenet” jest podobnie, choć debiutująca niedawno w polskich kinach produkcja jest bardzo daleka od ideału. Paradoks tego dzieła polega jednak na tym, że dominujący nad całą fabułą koncept inwersji czasowej de facto skazał „Tenet” na porażkę.

tenet opinia
REKLAMA
REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera spoilery i dokładne omówienie fabuły „Tenet”.

Nowy film wytwórni Warner Bros. i Christophera Nolana jest dostępny w polskich kinach od ponad tygodnia. Produkcja doczekała się w naszym kraju już ponad 90 tys. widzów, co nie jest może najlepszym wynikiem w karierze tego reżysera, ale trzeba wziąć poprawkę na ograniczenia związane z pandemią koronawirusa. Inna sprawa, że wielu widzów zapewne czeka też na jasny sygnał ze strony osób, które „Tenet” już obejrzały – czy warto dla nowego dzieła Nolana ryzykować zdrowiem? Rzecz w tym, że raczej się go nie doczekają. Bo na temat produkcji z Johnem Davidem Washingtonem w roli głównej zewsząd płyną sprzeczne opinie i to się już raczej nie zmieni.

Na pierwszy rzut oka nie jest tak źle. „Tenet” może się pochwalić średnią ocen 7,0 na Filmwebie i 8,0 na IMDb, co wydaje się dobrym wynikiem. Bardziej dogłębna analiza pokazuje jednak, coś trochę innego. Żaden film Nolana nie uzyskał bowiem gorszej średniej od polskich widzów, a na IMDb słabiej wypadły tylko wczesne „Śledząc” i „Bezsenność” oraz minimalnie „Dunkierka”. Da się też zauważyć, że „Tenet” dostaje tak od krytyków, jak i zwykłych widzów bardzo skrajne oceny. Od „dwójek” i „trójek” aż po te najwyższe w skali.

Powód takie stany rzeczy jest prosty, choć składa się na niego wiele zmiennych. „Tenet” to film paradoksów.

Jak w każdym dziele Nolana nie brak tu elementów choćby wizualnych, które można i należy podziwiać, ale jeszcze nigdy nie było to tak trudne. W stosunku do wielu produkcji Brytyjczyka często padały zarzuty o nadmierny chłód i mechaniczność. Przeważnie takie opinie można było określić mianem nietrafionych. Filmy Nolana zawsze były poważne, unikające humoru czy wchodzenia w satyrę lub absurd. Ale uczucia zawsze buzowały w nich pod powierzchnią fabuły. Czasem jak w przypadku „Interstellar” było ich wręcz za dużo, przez co historia opowiadana w tamtej produkcji zbyt często wpadała w przesadny patos.

„Tenet” również trudno nazwać chłodnym emocjonalnie dziełem, ale fabuła nie jest w stanie udźwignąć tego ciężaru. Jeszcze nigdy Nolan nie budował swojej historii na tak glinianych podstawach i tak sztucznie kreowanych emocjach. Duża w tym wina bohaterów, którym poza jednym wyjątkiem brakuje charyzmy, charakteru i dwuznaczności. Grany przez Kennetha Branagha Andrei Sator to prawdopodobnie najsłabszy antagonista w filmowym dorobku twórcy „Mrocznego Rycerza”. John David Washington przez cały film desperacko szuka motywacji swojego Protagonisty, a ich brak próbuje zatuszować w teorii żartobliwymi odzywkami. Właściwie tylko Robert Pattinson dostaje od Nolana faktycznie ciekawego bohatera i potrafi go swoim aktorstwem wyciągnąć na wyższy poziom.

Christopher Nolan nigdy wcześniej nie sięgał po tanie scenariuszowe i reżyserskie chwyty, a w „Tenet” robi to nagminnie.

Cały wątek Kat (w tej roli Elizabeth Debicki) i jej syna idealnie pasuje pod temat dla studentów scenopisarstwa pt. „Jak nie budować stawki w swoim filmie”. Nolan zdaje się mówić: „Widzu musi ci zależeć na bohaterach, bo jeśli zawiodą, to zginie dziecko”. Czemu kogokolwiek miałoby to obchodzić? Przez całą długość „Tenet” nie poznajemy Maxa, nie mamy nawet okazji usłyszeć jego głosu. Wisząca nad jego głową groźba przedwczesnej śmierci miała być emocjonalnym szantażem, a wyszła nieskuteczna wydmuszka.

Podobnych tanich i zużytych chwytów jest tu zresztą więcej. Nolan w „Tenet” m.in. ukrywa wielki twist za pomocą uciętego kadru kamery oraz odtwarza po raz drugi tą samą scenę od końca, gdy bohater cofa się w czasie. W jego nowym filmie nie brakuje też dziur fabularnych, spośród których największa zdarza się w kulminacyjnej scenie całego filmu. Jak na tak oryginalnego reżysera Nolan sięga tym razem po niewybaczalną liczbę schematów i oczywistych twistów.

tenet opinia class="wp-image-439726"

Skoro miejscami jest tak źle, to dlaczego „Tenet” ma największy sequelowy potencjał spośród wszystkich autorskich projektów Nolana?

Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać w koncepcie inwersji czasowej i sposobie, w jaki wpływa ona na sposób kształtowania historii w „Tenet”. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że opowiedziane w omawianym filmie uniwersum ma olbrzymi potencjał do bycia rozwijanym i ulepszanym. Wizja wielkiej rywalizacji między ludźmi z przyszłości i teraźniejszości, w której obie strony mają dostęp do technologii inwersji czasowej i grożą sobie nawzajem zagładą brzmi naprawdę fascynująco. Podobnie jak zasugerowana w filmie wieloletnia relacja między Neilem i Protagonistą. Potrafię sobie jak najbardziej wyobrazić trylogię poświęconą postaci Roberta Pattinsona, w której systematycznie poznajemy coraz więcej na temat jego przeszłości, która doprowadziła go do ostatecznego poświęcenia w finale „Tenet”.

Byłby to nie tylko ciekawy projekt dla aktorów (np. Washington mógłby zagrać zupełnie innego, bardziej bezwzględnego siebie z przyszłości), ale też intrygujący sposób podejścia do zużytego przez Hollywood tematu sequeli. Paradoksalnie ewentualna kontynuacja mogłaby też retroaktywnie naprawić problemy z fabułą „Tenet”. Dużym problemem tego filmu jest bowiem również fakt, że wszystko co najciekawsze zostaje zarysowane na samym finiszu. Dopiero wtedy po raz pierwszy widzom zaczyna zależeć na bohaterach, którzy nareszcie zawiązują między sobą jakąś ściślejszą, bardziej ludzką więź. W ramach swoistej scenariuszowej inwersji Nolan de facto opowiada nam początek na samym końcu.

W podobny sposób bawił się formą już w „Memento”, ale takie eksperymenty przeważnie wiążą się z wysoką ceną.

REKLAMA

Film z 2000 roku zapłacił za swój twist jednorazowym wpływem na odbiorców. Gdy widz poznaje cały koncept, to właściwie nie ma już żadnego powodu, żeby oglądać „Memento” po raz drugi. W „Tenet” Nolan poświęcił nawet więcej, bo takie podejście do opowiadania historii ostatecznie okazało się bardzo złym wyborem i skutecznie zniwelowało wpływ opowiadanej historii i jej bohaterów.

W ramach tego eksperymentu narodziła się pod wieloma względami bardzo słaba 1. część, ale jednocześnie dał on obietnicę czegoś większego i niezwykle pociągającego. Pytanie jednak, czy Christopher Nolan sam był w stanie to zauważyć. I czy w dobie koronawirusa jakakolwiek wytwórnia lekką ręką sfinansuje podobnie duże przedsięwzięcie (a Brytyjczyk, jak wiadomo, lubi kręcić z rozmachem). Osobiście mam nadzieję, że tak będzie. I to pomimo faktu, że do oglądania „Tenet” jeszcze długo nie mam zamiaru wracać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA