REKLAMA

Nieudany filmowy przekręt. "Volta" - recenzja Spider’s Web

Choć i tak lepsza niż pomyłka jaką była "Ambassada", "Volta" niestety nie umywa się nawet do średnio udanych komedii Juliusza Machulskiego. Ten ewidentnie stracił reżyserskie wyczucie i tym samym koronę króla polskiej komedii.

Volta recenzja filmu
REKLAMA
REKLAMA

Zaznaczę na wstępie, że "Volta" nie jest filmem na wskroś złym. Da się na nim w miarę przyjemnie spędzić czas, tylko pytanie, czy rzeczywiście warto go poświęcać akurat na twór średnio udany? W dodatku będący po części filmem promocyjnym miasta Lublin.

Z pewnością nie można odmówić Juliuszowi Machulskiemu wyobraźni i rozmachu w samych konceptach swoich filmów. Na tym opiera się cała jego filmografia, która w naszym dość ubogim - jeśli chodzi o filmową infrastrukturę -kraju była w stanie wykrzesać całkiem sporo naprawdę imponujących dzieł z gatunku kina rozrywkowego.

Również "Volta" na poziomie samego scenariusza i ogólnych założeń prezentuje się ciekawie.

Machulski wrzucił do filmowego kotła motywy sensacyjne, historyczno-przygodowe, dołożył do tego pełną zmyłek intrygę opartą na wielkim przekręcie. I oczywiście zmieszał to wszystko w sosie komediowym.

Z jednej strony można uznać, że Machulski trochę za dużo tych składników wrzucił do owego kotła, ale z drugiej strony, gdyby to sprawnie przeprowadzić mogłaby wyjść z tego naprawdę imponująca filmowa zabawa. No, ale właśnie, "gdyby"... Owa żonglerka motywami i pomysłami udała się reżyserowi gdzieś tak w 30 proc.

Główną osią fabuły jest korona, którą w mieszkaniu w Lublinie znajduje "przypadkiem" Wiki (Olga Bołądź). Również przypadkiem, niedługo wcześniej Wiki napotyka na ulicy na młodą kobietę, Agę (kompletnie bezbarwna i drewniana Aleksandra Domańska). Ta wraz ze swoim ochroniarzem jedzie akurat ulicami miasta.

Olga Bołądź i Aleksandra Domańska w scenie z filmu Volta

Aga jest na utrzymaniu bogatego spin doktora, Bruna Volty (świetny jak zawsze Andrzej Zieliński). Tytułowy Volta szybko dowiaduje się o znalezisku oraz o tym, że być może jest to korona króla Kazimierza Wielkiego. Co więcej, może być ona warta miliony euro.

Nietrudno się więc domyślić, że Volta zrobi wszystko, by tę koronę uzyskać, gdyż może ona mu pomóc w sukcesywnym przeprowadzeniu kampanii prezydenckiej kandydata Dolnego (wyborny jak zawsze Jacek Braciak), dla którego obecnie pracuje.

Już samo opowiedzenie fabuły tego filmu jest dość męczące. Ogląda się to wcale nie tak źle, ale jednak czuć toporność i niepotrzebnie wielowątkową opowieść. Tym bardziej, że w skrypcie jest cała masa dziur, błędów i zwyczajnych głupot.

Główna intryga jest może i efektowna w swoim koncepcie, ale też tak naiwnie głupia i naciągana, że nawet ramy gatunkowe komedii tego nie usprawiedliwiają.

"Volta" rozgrywa się na kilku płaszczyznach czasowych. Gdy tylko Bruno Volta dowiaduje się o istnieniu korony, rozpoczyna swoje prywatne śledztwo historyczne. Mężczyzna próbuje prześledzić losy artefaktu na przestrzeni wieków. Sam pomysł na to, by część filmu poświęcić na swoisty wykład z historii Polski nie jest może wcale taki zły, tylko szkoda, że Machulski kompletnie nie miał na to żadnego pomysłu ponad sceny, w których pani historyk sztuki dzieli się swoją wiedzą w statycznych rozmowach i kilka sekwencji przenoszących nas m. in. do XVI-wiecznej Hiszpanii.

Joanna Szczepkowska udzielająca wykładu z historii bohaterom filmu Volta

W ogóle brak polotu i jakiejkolwiek werwy czuć niemalże w każdym kadrze "Volty".

Machulski, niegdyś pełen ciekawych pomysłów i filmowej energii, dziś nie potrafi nawet skomponować ciekawych ujęć, nie panuje nad montażem, całość ma ślimacze tempo i wygląda jak średniej jakości produkcja telewizyjna, a nie film kinowy.

Wątek wielkiego przekrętu szyty jest zbyt grubymi filmowymi nićmi i niezbyt dobrze poprowadzony. Sama jego konstrukcja fabularna jest dość dziwna i jakby niedokończona/niedopracowana.

Chwilami wręcz ma się wrażenie, że film ten powstał na bazie brudnopisu, którego nikt nie miał czasu (albo pomysłu) doszlifować, tak by zrobić z niego pełnoprawny scenariusz.

Machulski zaczyna opowieść od skupienia się na postaci Wiki, aczkolwiek dość szybko okazuje się, że nie jest ona główną postacią filmu, bo nagle uwaga przeskakuje na tytułowego Voltę i to przy nim zostajemy jako widzowie przez większość czasu. Cały wątek Wiki schodzi nagle na drugi plan.

W dodatku reżyser ewidentnie nie miał pomysłu nawet na poprowadzenie aktorek – Bołądź jest tu kompletnie bezbarwna, a Domańska nie potrafi wydobyć z siebie ani emocji, ani miny innej niż sfochowana księżniczka.

Aleksandra Domańska i jej zaskoczona twarz - kadr z filmu Volta

Z tego wszystkiego najbardziej udany (także aktorsko) jest komediowo-obyczajowy wątek współpracy Volty przy kampanii prezydenckiej Dolnego, jednakże jest to konstrukcja szkatułkowa i usadowiona została ona w środku większej opowieści, stanowi więc co najwyżej wątek poboczny. Strasznie to wszystko chaotyczne i niepoukładane, żeby nie powiedzieć amatorsko porozwalane.

Dziwi mnie to i smuci, bo ciągle pamiętam czasy świetności Machulskiego jako reżysera i scenarzysty. Nie sądziłem, że ktoś, kto przez prawie dwie dekady właściwie samodzielnie kształtował polskie kino rozrywkowe i ma na swoim koncie takie legendarne w obrębie rodzimej kinematografii dzieła jak "Vabank", "Kingsajz" czy "Seksmisja", jest w stanie aż tak mocno podupaść, zarówno jeśli chodzi o pomysły jak i ich realizację.

No i jeszcze ta nieszczęsna promocja miasta Lublin z okazji 700-lecia jego istnienia... Ech... Nie mam nic do Lublina, to urokliwe miejsce , a ja sam jestem fanem zwiedzania polskich miast, miasteczek i wsi.

"Volta" jednak wyraźnie daje widzowi do zrozumienia, że jest filmem na dobrą sprawę reklamowym, rozciągniętym do prawie dwóch godzin spotem promocyjnym Lublina.

REKLAMA

I nawet jako taki twór sprawuje się dość marnie. Nie mam problemu, gdy dany film jest platformą promującą dane miejsce, byleby to było robione z finezją i pomysłem. "Volta", poza paroma uliczkami i bodajże jedną przeciętną panoramą miasta, nie pokazuje nic, co mogłoby zachęcić do odwiedzenia Lublina.

A przecież w kinie nie brak przykładów na to, że świetnie zrobione filmy z charakterystycznymi miejscami, które są odpowiednio wykorzystane, potrafią wręcz zbudować całą infrastrukturę turystyczną. Ale niestety, nawet to się Machulskiemu nie udało...

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA