Nie powinienem czuć, a kocham, pozbawiono mnie marzeń, a pragnę, oczyszczono moją pamięć, a mam wspomnienia
***
Było zimno, a strzeliste góry rzucały ostre jak miecz cienie. Z pozoru było tu cicho. Jedynie tętent kopyt i dźwięk mieczy odbijanych delikatnie od zbroi dochodził do jego uszu. Wtedy jeszcze był małym dzieckiem bez wyczulonych zmysłów, pragnącym jedynie spokojnie spędzić całe życie - obojętnie czy miało prowadzić go przez drogę złodziejstwa czy chwały i uwielbienia.
Ostatnio tak jakoś zimno jest. Mroźny wiatr pokąsał mu policzki, zmieniając ich barwę na delikatnie różową. Otulił się mocnej w skórę poprzecieraną na łokciach, przez plecy przewiesił srebrny miecz i brocząc po kostki w śniegu ruszył pustym przejściem. Wędrując przez liczne krainy, zawsze miał jednego wroga. Był nim on sam. Mierząc się z największymi potworami, walczył z własną przeszłością. Odbierając życie każdej kolejnej maszkarze widział swoją twarz rozcinaną przez miecz. Świat się zmienia, staje się inny, obcy, wręcz nie do poznania. Wszystko ewoluuje, podąża stale z duchem czasu tylko on i jego dwa miecze pozostają bez zmian.
Zmęczony, kuśtykając doszedł do drewnianych drzwi karczmy pełnych dużych i ściemniałych sęków. Krew ściekała mu z prawego policzka prosto na jego ubiór, rysując nieciekawą ranę. Mała czerwona plamka przemieniła się ogromna plamę juchy. Śnieg, który z początku opierał się ciepłu krwi, zaczął delikatnie się dopić, barwiąc na nieprzyjemny dla oka odcień czerwieni. Gdzieś w górze Słońce próbowało przedrzeć się przez grube warstwy ciemnych chmur. Życie przytłaczało coraz bardziej, a żadna nadzieja nie chciała się przebić przez klosz nieszczęść. Wszedł do środka, starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi, było to o tyle trudne, że ledwo się już trzymał na nogach. Żyła na skroni pulsowała w zastraszającym tempie, nogi uginały bezwładnie w kolanach, a oczy wołały do każdego o pomoc. Zawróciło mu się w głowie i cały świat stanął do góry nogami. Padł na ziemię niby ścięty, nieprzyjemnie uderzając głową o ziemię. Obrazy całego życia przemknęły niczym burza. Jego umysł nie wytrzymywał napięcia, oczy odbierające obraz jakby zza mgły dostrzegły, że wszyscy się na niego patrzą, wytykają palcami, ale nie wyciągają ręki bo w końcu jest inny.
***
Kucał na drodze chwytając się głowy. Nigdy nie był zbyt dobrym myślicielem, ale każdy ma czasem chwile w swoich życiu kiedy musi rozpatrzyć kilka spraw. Myślał, dlaczego jest inni niż wszyscy. Dlaczego akurat on jest wiedźminem wyjątkowym. Nagle wspomnienie, jak strzała przebiło mu skroń, wywarło ból tak ogromny, że krew delikatnie spłynęła po przemarzniętej twarzy. Parując wpłynęła na brodę i spadła na ziemię. Pękła, tak jak pękło serce samotnego mężczyzny na rozdrożu…
Chwila jest ulotna, jak ptak leci z powietrzem by w jednej chwili paść łupem większego i silniejszego drapieżnika. Miłość jest ulotna lecz nie można jej porównać do niczego. Przychodzi cicho. Czai się jak wyborowy zabójca, chodzi na palcach i kryje się za plecami. gdy zdamy sobie sprawę o jej istnieniu wyciągamy poń rękę, ale jedyne co zastajemy to pustka. Przyszła cicho, odeszła z wielkim hukiem.
Leżał, delikatnie przykryty cienkim kocem. Światło przedzierało się przez gęstwinę leśną leciutkimi promieniami inne przegrały swoją walkę z dużymi liśćmi drzew. Znał już przeszłość, zrozumiał teraźniejszość i z obawami wyczekiwał przyszłości.
***
Była zima. Straszliwa i mroźna, nie znająca litości dla natury. Zabijała wszystko co stanęło na jej drodze, nawet niewinnych. Drzewa spękane chyliły się ku drogom. Wiszące na nich trupy delikatnie się ruszały trąc kończynami o traktat. Oblodzone drogi nagle zaczęły delikatnie drżeć w jednostajnym tempie. Konary drzew jęczały w bólu, liny wisielców czekały tylko aż pękną by nie znosić dłużej tego ciężaru. Sami skazani w niebie modlili się, aby ich ciała roztrzaskały się o podłoże i nikt nie pamiętał o ich hańbie. Jedno ciało spadło ku uciesze duszy spoczywającej, inne zaczęły się wić w nienawiści. Młody jeździec popędził koło tej zbiorowej szubienicy jakby goniony strachem. Kryształki lodu wzbiły się za nim osiadając delikatnie na ciałach. kaptur zasunięty głęboko na głowę zasłaniał jego głębokie oczy. Nie bał się śmierci, ale panikował przed strachem.
***
Stał na rozstaju. Dławiła go myśl o przyszłości i swoim życiu. Mógł osiągnąć wiele, ale nie miał kto nim pokierować. Wychowywany przez matkę nienawidził swego ojca. Przez wielu uważany za wyrzutka, odrzucany i niechciany zawsze starał pokazać się, że stać go na wszystko. Tak też było w istocie.
***
- Dałem Ci wcześniej szansę. Nie wykorzystałeś jej. Mam nadzieję, że teraz masz więcej rozumu w głowie i nie będziesz kąsał ręki, która chce Ci pomóc Odmieńcu.
- Nigdy nie kąsałem, jedynie pokazywałem moje niezadowolenie. Widać nie jesteś Panie na tyle dorosły, aby zrozumieć potrzeby innych.
- Dość tego głupcze. Potrzebujemy Cię, ale nie będę się przed Tobą płaszczył. Masz dwa dni na zastanowienie się.
Spojrzał rozmówcy w oczy. Ten jakby gubił się w jego szarych źrenicach, zdzierał paznokcie o mury studni z której chciał się wydostać. Jak zwierzyna w sidłach tracił tylko siły. Im bardziej się szamotał, tym głębiej wpadał w nieokiełznane czeluści. Wiedźmin obrócił się i wyszedł powolnym krokiem. Przy drzwiach izby delikatnie poprawił swój miecz. Był on pamiątką ukochaną i znienawidzoną zarazem…
- Cóż za bezduszny człowiek. Jego oczy jak Tartar gdzie wyją po dziś dzień sturęcy i Kronos z ojcem. Żeby i on tam wpadł, bo inaczej wszystkimi zawładnie.
Drzwi trzasnęły z hukiem, a przygrubawy rozmówca podskoczył na swoim stołku. Udko kurczaka spadło na ziemię i nim ten zareagował już jakiś biedak skoczył do kawałka mięsa i gdy udało mi się je złapać, wybiegł co sił w chuderlawych nogach z karczmy. Skręcił za róg, potem następny i jeszcze jeden. Mijał dziesiątki innych żebraków i tylko cieszył się w duchu ze swojego szczęścia. Biorąc kolejny zakręt poślizgnął się na zamarzniętej drodze, wywinął piruet i wpadł na wielkiego, czarnego konia ujeżdżanego przez mężczyznę w kapturze. Cofną się odruchowo, schylił głowę, a ręce ze swoim skarbem dał za plecy - częściowo z powodu ukazania swojej niższości, a tak naprawdę, chcąc schować swój pierwszy posiłek od kilku dni. Mężczyzna milczał, oczy wpatrywały się bez przerwy w biedaka.
- Chodź ze mną. Zapewnię Ci ochronę, ale musisz mi być towarzyszem do rozmów!
Chłop wiedział, że takim ludziom się nie odmawia, ale kto mądry w jego sytuacji by odmówił. Ochrona, może i jedzenie, a nawet jeśli nie to wyjadałby resztki. Zawsze można pobajdurzyć, przytakiwać. Niech się cieszy.
- Eee….no….ja tam zbyt dobrym rozmówcą nie jestem, znam się na owym i tamtym, ale skoro se Wasz Mość życzy, to ceby by nie.
Ruszyli.
***
Chłop spał przy ognisku, mamrocząc pod nosem o pięknych babach z dużymi jędrnymi piersiami, które rzekomo zdobył za młodu. Wiedźmin wsłuchiwał się mimo woli, bo nic innego akurat nie miał do roboty. Powoli i jemu oczy zaczynały się kleić, myślami odwodził gdzieś daleko, ogień trzaskał i przestawał słyszeć odgłosy nocy.
Spał i wtedy…
- Nie, nie spał. Za dużo żeś się piwska nażłopał. Skończyłbyś już łajzo tłusta, bo mało Ci to piwsko na łeb padło. Ja wam powiem jak to było i będę mówił ino prawdę jakem jest sługa Pana Naszego! - mężczyzna w czerwono - żółtej szacie podziurawionej i połatanej w wielu miejscach kiwnął na barmana żeby przyniósł mu kolejny kufel z piwem, nachylił się nad stołem i tak zaczął prawić… - … śnił, na pewno skurczybyk śnił, bo nie dość, że coś mamrotał pod tym swoim wiedźmińskim nosem to jeszcze zerwał się kiedy my byliśmy już chcieli go ucapić w wór, zakneblować i zawieść naszemu Panu. Cholera przebrzydła, jak się zerwał na nogi, cisną w tego tam brudasa - wskazał palcem na swojego kompana, który umoczony cały jakimś trunkiem, obmacywał cycatą kobietę, silił się na żarty, ale jedyne co wychodziło mu z gardła to szelest i kupa śliny. Trudno trochę mówić, gdy nie ma się przednich zębów. - jakąś taką kulą diabelską…
-… parszywe chłystki. Nie powiem poturbowali mnie, ale niech no ja tylko dorwę Disendorffa następnym razem, to mu wszystkie kości poprzetrącam.
Młoda kobieta spojrzała na Wiedźmina oczami pełnymi miłości. Zawsze go kochała, ale nigdy nie chciała mu o tym powiedzieć. Z kolei on swoje wiedział, ale bał się do tego przyznać, bał się, że gdy powie, że i ona nie jest mu obojętna znienawidzi go. Wytrzymał jej wzrok przed którym zwykle uchylał głowę. Nie przepadał za nim, bo zawsze miał ochotę złapać ją w ramiona i już nigdy nie puścić. Wiedział jednak, że prędzej czy później, trafi na kogoś lepszego od siebie i wtedy czar by prysnął.
- Tyle razy mówiłam Ci żebyś nie pakował się w kłopoty. Oczywiście ty musisz postawić na swoim, bo jesteś równie głupi jak Ci, którzy zaatakowali Cię dla marnego miedziaka. I nie patrz tak na mnie, bo zaraz ja użyję siły i nie będzie miał kto Cię opatrzyć, paskudo. Obiecuję, że następnym razem zostaniesz leżeć pod moimi drzwiami, może wtedy zmądrzejesz.
Wyszła z pokoju, zabrawszy ze sobą miskę z ciepłą, ciągle parującą wodą i torebeczkę z małymi, poobklejanymi buteleczkami o zawartości niezbyt przyjemnie pachnącej, za to zawsze pomagającej na wszystkie możliwe dolegliwości. Dziewczyna miała niespełna siedemnaście lat, życie nie szczędziło jej przeżyć, toteż rozumem przewyższała dwudziestoparoletnie wychowanki z zamkowych komnat. Nie ustępowała im też urodą. Jej lekko zaróżowiona buzia, szczególnie na policzkach, co było najbardziej widoczne, gdy śmiała się, odsłaniając szereg białych zębów, sprawiała, że już na pierwszy widok przywodziła na myśl aniołka. Krągłe biodra zawsze delikatnie zaznaczała sznurkiem, a na specjalnych uroczystościach zieloną apaszką. Nie nosiła dystyngowanych ubrań, przepełnionych tak modnymi w owych czasach falbanami, puchowymi rękawami czy odstającymi dołami sukni. Ceniła prostotę, wiedziała też, że nie może liczyć na nic innego. Lepiej czuła się w zbroi z mieczem przytroczonym u boku, ale taki wizerunek postanowiła pozostawić w przeszłości.
Stała w małej kuchni, bez okna, z zwisającymi ze ścian garnkami i patelniami. Nie było ich wiele, bo kosztowały tyle co dobra klacz, ale te miała jeszcze od swojej matki. Trzymała się za głowę, szlochając i pociągając nosem, raz po raz przecierając twarz fartuchem. Starała się być silna, ale płakała zawsze gdy jej ukochany przybywał tylko wtedy, kiedy groziła mu już śmierć.
Wiedźmin wstał powoli i z oporem ze swojego łóżka, kuśtykając wyszedł z pokoju i ruszył prze króciutki korytarz do dziewczyny. Musiał jej o czymś powiedzieć, to paliło go i dodawało sił aby wykonywać kolejne kroki, tak pełne bólu. Stanął chwiejnie w drzwiach do kolejnego pomieszczenia. Dziewczyna obróciła się gwałtownie trochę przestraszona…
- Śniłaś mi się tej nocy. Chcieli Cię spalić na stosie. Nie mogłem nic zrobić, próbowałem przedrzeć się przez tłum, ale byłem bezsilny. Wtedy zdecydowałem, że rzucę zaklęcie i ten oprych dostał w gębę. Nie wiem co znów próbujesz, ale proszę przestań. To nie był zwykły sen, ale ten z tych proroczych. Przestań proszę. - wyszedł z małego domeczku na skraju miasta. Tutaj mieszkali elfowie i krasnoludowie, zmuszeni do życia po sąsiedzku. Ona nie należała do żadnej z tej ras, w ogóle nie wiedziała kim jest…
Mgła spowiła swoją delikatnością całą okolicę. Wcisnęła się w każdy możliwy zakamarek i szczelinę, jakby badała czy jest tam coś ciekawego. W oddali malowała się potężna sylwetka wolno idącej postaci. Z każdą chwila zbliżała się coraz bardziej i bardziej. Wiedźmin stał i czekał z mieczem w dłoni, drugi przygotowany już delikatnie wystawał ze swojej pochwy. Rozpiął koszulę, złapał za amulet przedstawiający głowę rozwścieczonego wilka. Wypowiadał powoli zaklęcie, łącząc je z ruchem miecza i myślami płynącymi wszędzie w około. Zbierał moc do walki. Wiedział, że będzie to długa i ciężka potyczka, z której może nie wyjść zwycięsko…
Zgrzyt mieczy i ciągłe okrzyki spłoszyły ptaki siedzące na pobliskim drzewie. Wiedźmin i jego wróg wymachiwali żelastwem z taką prędkością, że mgła w ich pobliżu zdawała się nie istnieć. Możliwe jednak, że odczuwała każdy ich cios i sama postanowiła się wycofać. Potężna postać, przywdziana w krwisto - czerwoną zbroję, zamachnęła się po raz ogromnym mieczem. Wiedźmin odskoczył delikatnie, wykonując paradę i szybie cięcie na wysokości szyi. Tajemniczy rycerz popisał się refleksem i w zastraszającym tempie odbił cios i zadał dwa kolejne. Na szczęście dla Wiedźmina, były to ciosy słabe, bo drugi sięgną brzucha….
Ruiny kościoła oświetlane w porannych promieniach słońca rzucały niepełny cień na młodą kobietę. Ubrana była w zieloną szatę z dużym kapturem na głowie. Spojrzała w niebo i zamknąwszy oczy weszła do środka. Tam zastała olbrzymią salę wypełnioną stołami, jedzeniem i całą gromadą rozweselonych ludzi. Na środku stała wielka kula, pokazująca walkę Wiedźmina z Czerwonym Rycerzem. W popłochu cofnęła się, pobiegła przed siebie i gdy zdała sobie sprawę, że jest już dobry kawałek od ruin, wszystko zniknęło.
- A więc to prawda. Zamek magów istnieje. - wtedy uzmysłowiła sobie, że Wiedźmin walczy. Jej Wiedźmin…