„Wyprawa do dżungli” przypomina, jak wielką frajdę może dać oparta na znanych nam schematach wycieczka w egzotyczne rejony z charyzmatycznymi bohaterami, goniącymi ich niemieckimi żołnierzami, odrobiną mistyki i dużą dawką humoru.
OCENA
Disney zekranizuje wszystko. Nawet atrakcje w swoich parkach rozrywki. Był już „Nawiedzony dwór”, byli „Piraci z Karaibów”, a teraz nadszedł czas na „Wyprawę do dżungli”, której fabuła oparta jest na symulacji rejsu statkiem po kilku egzotycznych rzekach. Kapitan zapewnia rozrywkę rzucając kolejnymi ciekawostkami i żartami, a raz po raz na uczestników przejażdżki wyskakują sztuczne zwierzęta. Jaume Collet-Serra znalazł w tym przyczynek do zrealizowania oldschoolowego filmu przygodowego ze współczesnym charakterem.
„Wyprawa do dżungli” niczym jej pierwowzór wydaje się oparte na zimnej kalkulacji. Wszystkie elementy produkcji nastawione są na oniemienie widzów. Tempo trzeba bez przerwy podkręcać, dlatego kiedy tylko narracja spowalnia, zaraz musi wyskoczyć na nas gepard, a gdy robi się zbyt przyziemnie, bądźcie pewni, że za zakolem rzeki już czekają przeklęci przed wiekami konkwistadorzy. Zwrot akcji goni zwrot akcji, a atrakcja kolejną atrakcję. Jest w tym jednak na tyle serca, żebyśmy ani razu nie poczuli się oszukani. Magia Kina Nowej Przygody czai się w każdym ujęciu, znajdziemy ją we wszystkich padających z ekranu żartach i nie umknie nam z żadnej przeszkody postawionej na drodze bohaterów.
Podczas seansu nie sposób się nudzić.
Steven Spielberg i George Lucas głosili chęć robienia filmów, które oglądali w dzieciństwie, a Collet-Serra ewidentnie wychował się na oglądaniu produkcji sygnowanych ich nazwiskami. W „Wyprawie do dżungli” poczujemy bowiem tę samą energię, co w „Poszukiwaczach zaginionej Arki”. Podejmowane wątki mnożą się z każdą sceną, a twórcy z postmodernistycznym zacięciem i ciekawością dzieci łączą ze sobą kolejne zapierające dech w piersiach elementy. Książe Joachim pływa łodzią podwodną po rzece, groźne zwierzęta stają się udomowionymi kotkami, podróż musi przerwać wielki wodospad stojący na drodze do celu, a wszelkie pościgi mają być szybkie i wściekłe. A wszystko to należy jeszcze doprawić sporą dawką humoru.
Fabuła spleciona jest z powidoków znanych schematów. Gdyby nie była oparta na ekscesach sprawiałaby wrażenie zbyt pretekstowej, aby się w nią zaangażować. Jednakże jedynym co można „Wyprawie do dżungli” zarzucić to brak odpowiedniego rozwinięcia wątku melodramatycznego. Chociaż główni bohaterowie przypominają Charlie'ego i Rose z „Afrykańskiej królowej” (pomysłodawca atrakcji w Disnaylandzie inspirował się filmem Johna Hustona), to ich relacja wydaje się raczej braterska. Frank śmieje się, że Lily nosi spodnie, a ona komentuje każdy jego suchy żart i ignoruje wszystkie polecenia. Droczą się i kłócą niczym Indiana Jones i Marion, tylko nie czuć między nimi tej romantycznej chemii. Dlatego kiedy już ujawnią swoje emocje wychodzi to nienaturalnie i sztucznie.
Poza tym główni bohaterowie są idealnie niedobraną parą. Ona inteligentna i niesforna często pakuje się w tarapaty. On manipulant i mięśniak, musi ją ratować. Lily walczy z patriarchatem i nakłania go na przeprawę przez amazońską dżunglę, aby zerwać płatki z mitycznego drzewa życia i dostać się do towarzystwa naukowego, do którego nie ma wstępu przez swoją płeć. Frank ma własne powody, aby wpuścić ją i jej brata na pokład swojego statku. Na ogonie siedzi im jednak charyzmatyczny książę Joachim. I chociaż nasza uwaga jest przede wszystkim skupiona na protagonistach, to jednak on kradnie całe show.
Cóż to za wspaniały czarny charakter, który jest ironiczną reinkarnacją przeciwników Jamesa Bonda. Potrafi zaprosić swojego angielskiego wroga na herbatkę, ale też nie ma skrupułów, kiedy trzeba zabić rzeszę uczonych ostrzem ukrytym w lasce. Jesse Plemons z zabawnych akcentem jest najjaśniejszą gwiazdą tej produkcji. Nawet komiczny Dwayne „The Rock” Johnson i komiczna w swej powadze Emily Blunt nie mogą się z nim równać. Z każdej sceny ze swoim udziałem jest w stanie wycisnąć ile tylko się da. Jego przemowy skradną wasze serca nawet bardziej niż naciągana opowieść Franka o randce z kobietą gumą.
„Wyprawa do dżungli” jest urzekająca w swej szczerości.
Chociaż twórcy podejmują kilka poważnych tematów z wątkami walki kobiet o równouprawnienie na czele, to nikt nie udaje, że chodzi o coś więcej niż dobrą zabawę. Jest szybko, efekciarsko i efektownie, a śmiechy, ochy i achy widzów przychodzą same. Łatwo zatopić się w kolorowym świecie przedstawionym i zachwycając jego brakiem realizmu, płynąć z prądem narracji. Pod sterami Collet-Serry choroby morskiej nie dostaniecie. Wszyscy na pokład!