"Żony Miami" to nowe reality show Playera. Podglądamy w nim życie kilku Polek, którym, krótko mówić, mocno się poszczęściło. Szpanują swoimi willami, jachtami i biżuterią, wyzwalając w nas zgorzkniałego Janusza. Amerykański sen wjeżdża tak bardzo, że widzowi serio chce się spać.
TVN kilka lat temu wypuścił "Żony Hollywood", które na tyle się spodobały widowni, że powstały aż trzy sezony. W nowym programie przenosimy się na słoneczną Florydę, gdzie nawet trawa jest bardziej zielona niż u nas (albo mam za mocno podkręcone kolory w telewizorze). Pierwsze dwa odcinki "Żon Miami" już można obejrzeć na Playerze.
Jego bohaterkami są bogate Polki, które wyszły za mąż za milionerów (jeden z jest np. z branży IT, a drugi to lekarz). Z jednym wyjątkiem - Ela jest projektanką-bizneswoman oraz singielką. Pozostałych praca polega przede wszystkim na byciu żoną, a przynajmniej tak to jest pokazane w programie.
Jak wygląda życie milionerki w Miami? Dzień zaczyna się od lampki szampana pitej na własnym jachcie.
Jedna z nich pokazują nam, że tu stoi chata Antonio Banderasa, a tam 50 Centa, który w zasadzie jest jej sąsiadem. Potem wraca do willi, wykonuje kilka telefonów, by zorganizować imprezę i może się oddać relaksowi, bo zrobiła swoje. Nawet nie ściera łapek kota, który przeszedł po blacie, bo i po co, skoro ma od tego sprzątaczkę, która przybiega na każde jej skinienie. Wszak szlachta nie pracuje.
Jak widzicie, program jest nastawiony na to, by wywoływać w nas poczucie zazdrości lub hejtowanie milionerek. To nie są przecież typowe postacie, które pokochamy, bo nie dają nam najmniejszych powodów – no może z wyjątkiem tego, że kochają swoje czworonogi (jednemu pieskowi nawet zorganizowano urodziny z tortem i śpiewaniem 100 lat).
Nie są też idealnymi wzorami do naśladowania, bo pokazują świat dostępny dla nielicznych. Słyszymy, że w Miami liczy się zabawa, wygląd i kod pocztowy, a do tego potrzeba jeszcze góry pieniędzy. Przez dwa odcinki nie dowiedziałem się w zasadzie, jak się tam znalazły i jak udało im się wyrwać bogatego męża. Wiem za to, że jedna dostała obrączkę za 100 tysięcy dolarów.
Życie "Żon Miami" jest strasznie nudne. Dajcie mi budżet, to ja wam pokażę jak się imprezuje
Nie chcę oceniać tych kobiet indywidualnie, bo to nie wypada i w sumie jest bez sensu, bo, co ja Polak-Cebulak siedzący na kanapie mogę o nich wiedzieć. Widzę tylko ogólnie, że to ich opływające w luksusy życie wygląda na puste i w gruncie rzeczy samotne. Oprócz rzecz jasna prywatnego ochroniarza na podorędziu.
"Jestem imprezowiczką przez George'a, on mi daje tylko kasę" – mówi Aneta, która zorganizowała party na katamaranie za 80 milionów dolarów (nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić takich pieniędzy), na które przyszło kilkanaście osób, wiało nudą, a jej mąż ją totalnie olewał.
Sprowadziła mu specjalnie ruskie pierogi ze skwarkami, wsunął jednego i poszedł dalej niezadowolony. Może krępował się kamer, ale nie czuć było w ich małżeństwie takiej bliskości jak nieraz widzimy, gdy para staruszków w Polsce idąc trzyma się za ręce. I nie robi tego tylko po to, by się nie przewrócić na śniegu.
Wiadomo, że program nie pokazuje wszystkiego, ale wygląda to tak, jak sobie wyobrażamy – facet zarabia hajs, a kobieta ma ładnie wyglądać. No nie są to wartości, które powinno się promować i to w stacji sytuującej się na progresywną, ale też nie chcę moralizować. Można to przecież traktować jako dokument, a nie instruktażowe wideo coachingowe.
Serial Playera nie pokazuje niczego nowego. Można go obejrzeć tylko dla ładnych widoczków z Florydy.
Aż przypominają mi się słowa Ala Bundy'ego, który zapytany o to, co by wolał: pieniądze czy miłość, odpowiedział: "Pieniądze, bo miłość można kupić" (czy jakoś tak, ale sens jest zachowany). I ten ponadczasowy cytat bardzo dobrze pasuje do "Żon Miami". Jedna z nich w czasie, gdy mąż pracuje, łazi po sklepach z jego kartą kredytową i kupuje niepotrzebne rzeczy (sztuczne storczyki, kolejną ładowarkę do telefonu, aż jej ukochany ją potem wyśmiał przed kamerą)
Druga chwali się członkostwem, w klubie tenisowym, który rocznie kosztuje milion dolarów, ale jest to "bezcenne", bo jedyne, co się liczy, to szacunek ludzi Miami. Opowiadają o tym wszystkim z taką dumą i ekscytacją, ale ja robię dosłownie to samo na mniejszą skalę – też lubię sobie iść po badziewne gadżety do Pepco lub pograć w tenisa na Orliku z karnetem za 0 zł.
Oczywiście tak sobie tylko tłumaczę i wmawiam, bo jestem biedny. Nie zmienia to faktu, że program sam w sobie nie pokazał mi czegoś, o czym nie miałem bladego pojęcia. W zasadzie za wiele tam nie widzimy – kilka willi na krzyż, jachty, wnętrza butików i malownicze pejzaże Miami. To samo mam, jak wejdę na Instagrama jakiejś popularniejszej influencerki. No i gdzie te gwiazdy ja się pytam? Obserwowanie może i luksusowego, ale tandetnego życia (można pieniądze, ale gustu nie dostaniesz nigdzie) mało interesujących kobiet strasznie mnie nużyło. Gdyby był jeszcze jeden odcinek, to z pewnością zapadłbym od razu w polski sen.
"Żony Miami" możecie obejrzeć online na Player.pl.
* zdjęcie główne: TVN / Materiały prasowe