REKLAMA

15 momentów 2007

W zestawieniu tym krótko, szybko i z ignoranckim zadęciem postaram się przedstawić 15 momentów roku 2007, które z mojego punktu widzenia warte są przypomnienia. Będzie to tekst chaotyczny oraz pozbawiony ładu i składu, tak jak lubię. Czym bowiem jest popkultura, jeśli nie wielkim maglem pełnym różnorodnego śmiecia zmieszanego z kilkoma perełkami?

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Będzie trochę sportu, będzie sporo kultury, natomiast nie liczcie na jakąkolwiek wzmiankę o polityce - ten temat zostawiam tchórzliwie, ale z premedytacją. Niech się tym zajmie ktoś mądrzejszy. Jan Englert powiedział kiedyś, że jak nie wiadomo co zrobić z dziennikarzem, to daje się go do kultury. Dlatego też właśnie muzyce, filmowi, prasie i całej reszcie poświęcone jest w znacznej mierze moje zestawienie. :)

REKLAMA

Moment 1: Klapa pod Termopilami

Uczta dla oka, jasne. Techniczny nokaut. Ale z drugiej strony, "300" to obraz pusty jak wydmuszka. Co z tego, że ładnie pomalowana, jak z bliska widać, że sensownej zawartości brak. No ok, jeśli kogoś kręci oglądanie półnagich facetów w seksownej czarnej bieliźnie, odrealnionej łomotaniny czy cyfrowej krwi, to jest to film dla niego, natomiast całej reszcie polecam poczekać na kontynuację "Sin City" w reżyserii Roberta Rodrigueza (który naturalnie pojawi się jeszcze w tym zestawieniu, a jakże). Może miałem wygórowane oczekiwania, może oczekiwałem czegoś co naprawdę mnie poruszy i zmiecie z fotela nie tylko technicznym pietyzmem (właśnie jak "Sin City"), ale fakt jest faktem, że trailery "300" zapowiadały coś dużego, coś czego jeszcze nie dane było zobaczyć w kinach. Otrzymaliśmy jedynie cyfrową rzeź wyglądającą jak gra komputerowa i kultowy okrzyk Leonidasa. W00t.

Moment 2: Euro nasze, dramat w 2 aktach

Najpierw była euforia z powodu przyznania Polsce i Ukrainie prawa do organizacji Mistrzostw Europy w 2012 roku. Potem głos zabrały różne zrzędy, które usiłowały i ciągle próbują uświadomić wszystkich dookoła, że się nie uda, że nam zabiorą i oddadzą Włochom, że będzie wstyd i plama na sarmackim honorze. Do nich dołączyła loża szyderców z tej samej partii (NNSNUNUNBUBT - Nic Nam Się Nie Udawało, Nie Uda i Nie Będzie Udawać, Bo Tak), ironizując, iż nareszcie zagramy na Euro, bo takie prawo z urzędu mają gospodarze, a reprezentacja w obecnych eliminacjach nie da rady, no bo przecież Żurawski na ławie w Celtiku, Jeleń nie jest powoływany, a repreza poległa w Armenii. Leo Beenhakker na szczęście polskiego nie umie, gazet nie czyta, TV nie ogląda, więc specjalnie się sumieniem narodu nie przejął i w ładnym stylu awansował z Polakami do mistrzostw w Austrii i Szwajcarii. Bohaterem został Ebi Smolarek, strzelec 9 bramek, który niedługo potem strzelił także pierwszą bramkę w nowym klubie, Racingu Santander. Można? Można, tylko więcej wiary. Osobiście mam dosyć malkontentów (którzy znowu dali głos po losowaniu grup).

Moment 3: Szaaaaał, Muchy mają płytę!

Łojezu, ile było lamentów, że nikt nie chce ich wydać. Chłopaki nagrali demo, wysyłali je gdzie się da i w końcu ktoś się zlitował, ewentualnie wyczul koniunkturę na takie granie (bo jakby nie patrzeć, indie rock to sfera raczej dziewicza na polskim rynku wydawniczym). Jakby nie patrzeć, Muchy grają bez kompleksów, na światowym poziomie i "Terroromans" to potwierdza. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na samą muzykę jako taką, bo przecież mamy hajp, w stosunku do którego trzeba się koniecznie ustosunkować. I tak promujące tru-niezal-muze serwisy Porcys.com i Screenagers.pl poparły recenzjami swoich ziomali, na co oburzyła się szybko uformowana druga strona i stanowczo stwierdziła, że nie ma się czym podniecać (bo zawsze jest grupka ludzi, którzy są w alternatywie do alternatywy i starają się być bardziej tru, żeby kontestować więcej rzeczy, wtedy się jest bardziej fajnym). Pierwszy sukces Muchy mają już więc na koncie - wzbudzili emocje, nie przechodzi się wobec nich obojętnie.

Moment 4: Śmiercioodporny Tarantino

Nikt nie pisze takich dialogów jak Tarantino, koniec i kropka. Nikt też nie potrafi wejść w taką grę z widzem, poprowadzić fabułę tak jak widz tego oczekuje, ale tak naprawdę wcale się nie spodziewa. Nie zamierzam pisać tu setny raz o idei "Grindhouse" bo wyszła z tego już nie-wiadomo-jaka filozofia, a tak naprawdę chodzi o dobrą, czystą i nieskomplikowaną zabawę. No i o te cziksy, o ich rozmowy o niczym, o ich stopy i jak potrafią pobić Kurta Russella. Tarantinowski "Death Proof" to kino w najczystszej postaci, pure ownage dla wszystkich filmów tego roku, które miały być po prostu dobrą rozrywką.

Moment 5: Zasłużona porażka

Arctic Monkeys - z uporem nazywam ich najbardziej przereklamowanym bandem świata i po krążku "Favourite Worst Nightmare" głosy podobne do mojego stały się na tyle głośne, że aż przeważające. Pierwsza płyta jechała na fali majspejsowego sukcesu, ale druga obnażyła ich kompletnie. Zero pomysłu na melodie, kompletne zero polotu, ogólnie nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Nie chciało im się nawet pokombinować i wydać jakiegoś przebojowego singla, który by pociągnął sprzedaż. Efekt? Who the fuck are Arctic Monkeys? Zginęli w szarej toni brytyjskiego indiegrania, tak jak można się było tego spodziewać. Bye chłopaki, jest milion takich jak wy w każdym angielskim garażu na przedmieściach Shieffield.

Moment 6: Najpiękniejszy film roku

"Labirynt Fauna" mylnie uważano na starcie jako film dla dziatwy, bo w trailerach widać było baśniowego fauna, jakieś wróżki, polany i lasy, etc. Dzieci jednak zapewne z krzykiem opuszczały w pośpiechu kina już po pół godziny seansu, bowiem Guillermo del Toro ("Kręgosłup Diabła", "Hellboy") stworzył dzieło przejmujące, pełne brutalnego naturalizmu, kontrastującego z baśniowym światem wykreowanym przez umysł małej Ofelii. "Labirynt Fauna" wzrusza i trzyma w napięciu. Jest przepiękną i pełną magii wizją, jednak dostatecznie przybrudzoną i poplamioną krwią, by widz nie bez emocji dotarł do przejmującego finału. Uczta dla oka i duszy.

Moment 7: Największa polska gwiazda 2006 zniknęła

Pamiętacie jak kończył się rok 2006? Gigantycznym sukcesem Piotra Rubika, którego "Psałterz Wrześniowy" był najlepiej sprzedającym się albumem w polskich sklepach, a "Psalm dla Ciebie" leciał w każdej stacji radiowej, no bo jakże by inaczej, skoro Rubik wielkim kompozytorem jest i wzrusza. Potem przyszedł konflikt z wytwórnią i solistami, efektem czego "Psałterz..." promował się (i położył) już bez Pana Piotra, a nowo wydany protest song "To cała prawda" (już z nowymi wokalistami) nie okazał się sukcesem na miarę Klaskanego czy piosenki o szaliku w komodzie. Obecnie nawet serwisy plotkarskie odpuściły sobie pisanie o szczęśliwym związku Rubika ze swoją młodziutką narzeczoną - ogólnie trwa posucha. Okazało się, że ludzie szybko znudzili się blond artystą, a sacro-polo jest taką samą chwilową modą jak hiphopowo, królujące nieco wcześniej.

Moment 8: Jak zrobić najzabawniejszy film roku

O ile pierwszej części "Grindhouse" można zarzucić (na siłę), że przegadany i się dłuży, to Robert Rodriguez nie musi się przejmować taką krytyką. W zasadzie problem z filmami takimi jak "Planet Terror" polega na tym, że nie wiadomo jak je oceniać. No bo kiedy krytyk spróbuje ocenić na poważnie film zrobiony - powiedzmy sobie szczerze - dla jaj, narazi się na śmieszność. Natomiast wysoki i opiniotwórczy urząd krytyka zakazuje mu jarać się filmami z zombie i o scenariuszu, którego nie powstydziłby się Ed Wood. Dlatego najlepiej na zamieszaniu wychodzą miłośnicy tego typu kina. Ci, którzy uwielbiają wczesną twórczość Petera Jacksona ("Martwica mózgu", "Zły smak"), bezsensowne szmiry w stylu "The Story of Ricky" (polecam k o n i e c z n i e sprawdzić, trzeba znać!) czy choćby "Od Zmierzchu do Świtu" Rodrigueza właśnie. Oni będą się bawić świetnie widząc strzelanie do armii zombie z karabinu zastępującego protezę i nie ruszają ich wszelkie obrzydlistwa, jakie są udziałem hordy nieumarłych. Dla wszystkich, którzy czują nostalgię za złymi (naprawdę złymi) filmami, Robert Rodriguez przygotował prawdziwą perłę w koronie, kanonadę aluzji i smaczków, jazdę bez trzymanki, ale z uśmiechem na ustach.

Moment 9: Comedy Central pokazuje jak zdobyć popularność

Comedy Central zadebiutowało w Polsce tak naprawdę pod koniec 2006, jednak to na rok 2007 przypada okres gwałtownego rozwoju tej telewizji. Zaczęło się od emitowania starych (ale znanych i lubianych) seriali komediowych, a potem pojawiły się nowe propozycje programowe, które przyjęły się z miejsca. Co mnie najbardziej cieszy, to dbałość o kreskówki - postarano się o zakup licencji na zabójczo śmiesznego "Family Guya" (kilka sezonów!) oraz nowe sezony "South Park" (wcześniej MTV emitowało w kółko dwa pierwsze) . Prócz tego są jeszcze zabawni "Drawn Together" ("Przerysowani") i polska produkcja "Kookły", posługująca się dość swojskim humorem (mohery, dresy i te sprawy).

Naturalnie to nie koniec atrakcji na CC, bowiem widzowie mogą obejrzeć kultowe już seriale "Scrubs" ("Hoży Doktorzy"), "Lody na patyku" (świetny serial komediowo-erotyczny dla młodzieży, bardzo retro) czy "Seks w wielkim mieście". Naturalnie nie wymieniłem nawet połowy wartych obejrzenia propozycji, a Comedy Central stara się co jakiś czas włączać do ramówki coś nowego. Wielkie brawa.

Moment 10: Piękna, nasza, polska, cała... gra

Mowa oczywiście o "Wiedźminie". Bardzo fajnie, że wreszcie pojawiła się propozycja, która okazała się nie tylko ciekawą i dobrze zrobioną grą (w końcu raz na jakiś czas polscy programiści wypuszczali coś, co nie było całkowitym zakalcem), ale i ogromnym wydarzeniem medialnym. No bo gra swoją drogą, ale animacje robił sam Bagiński ("Katedrę" każdy zna), kawałek na jej potrzeby skomponował Vader, a o tytule rozpisywały się magazyny niekoniecznie branżowe, ba - premierę "Wiedźmina" odnotował każdy serwis informacyjny. Prawdziwy szał, co tym bardziej cieszy, że gra przeznaczona jest nie tylko na polski rynek. A gdy jeszcze się doda, że w tym przypadku góra wcale nie urodziła myszy (o czym możecie przeczytać w poprzednim numerze), to wychodzi nam największy sukces polskiej branży growej ever. Nadchodzą chyba lepsze czasy.

Moment 11: Heineken Open'er Festival 2007

Co prawda festiwal ten odbywa się od 2003, ale tegoroczna edycja przerosła wszystkie poprzednie. By pokazać wielkość Open'era jako wydarzenia wystarczy przytoczyć listę gwiazd, które zaszczyciły nasz skromny kraik. Po pierwsze Bloc Party - rewelacja 2006, pojawili się niedługo po wydaniu swojego drugiego krążka (nędznego, ale to co, idąc na koncert nikt się tym nie przejmuje). Po drugie Björk - już teraz jest to wokalistka-legenda, a wydana w mijającym roku płyta "Volta" tylko to potwierdza. Po trzecie, LCD Soundsystem - taneczna rewelacja, porywająca tłumy swoimi elektronicznymi brzmieniami. Po czwarte, Beastie Boys - kolejni muzycy-legendy, chłopaki się nie starzeją, dosłownie i w przenośni. Po piąte, Muse - megagwiazda indie rocka z elektroniczno-synthpopowym posmakiem, regularnie zbierający wszelkie możliwe statuetki i nagrody. A byli jeszcze Sonic Youth, Groove Armada, Deezee Rascal i wielu innych, mniej znanych wykonawców. Brytole mają takich festiwali na pęczki, ale my się swojego Open'era wstydzić nie musimy.

Moment 12: Coś się kończy

2007 to też rok pewnych zmian, z których jedne odbieram dobrze, a inne gorzej. Jurek Owsiak zapowiedział że festiwal Przystanek Woodstock 2007 był już ostatnim w takiej formie, kolejne będą raczej siecią mniejszych wydarzeń muzycznych. Nie ziębi mnie to, ani parzy, ale niezależnie od mojego osobistego stosunku do tej imprezy, trzeba rzec, że Przystanek był co roku sporym wydarzeniem na kulturalno-muzycznej mapie Polski, często tez wzbudzając kontrowersje (spuśćmy litościwie zasłonę milczenia na środowiska, które chyba są zazdrosne o taki sukces i może stąd ta nieuzasadniona krytyka). Działalność kończy też punkowa Pidżama Porno, co mnie osobiście bardzo cieszy, bo Grabaż będzie mógł skupić się wyłącznie na swoim drugim zespole, Strachach na Lachy, które to są wg mnie o wiele bardziej interesującym i wartym uwagi projektem. Jednak to, co najbardziej mnie smuci, to oświadczenie Sachy Barona Cohena, który ogłosił, że żegna się do odwołania z postaciami Aliego G i Borata. Wielka szkoda, bo przełom roku 2006 i 2007 należał do Borata, a o kultowości Aliego G nikogo nie trzeba uświadamiać. Trzeba liczyć, że austriacki gej Bruno zapełni tę lukę.

Moment 13: Hollywood, czyli wybuchy, wybuchy, wybuchy

Wielkimi wydarzeniami 2007 w świecie kina były dwie produkcje, które zupełnie niesłusznie zwróciły na siebie uwagę, bo tak naprawdę dużo do zaoferowania nie miały. Pomijając oczywiście fajerwerki techniczne i masę wybuchów - sytuacja podobna do "300", ale tam przynajmniej forma zapewniała swego rodzaju oryginalność. Zapewne amerykańscy widzowie byli usatysfakcjonowani permanentnym sruuu i bum, które atakowały widza z ekranu, jednak to za mało, żeby zainteresować kogokolwiek innego, nawet oczekującego akcji i nie wymagającego żadnego głębszego przesłania. Zarówno "Transformers", jak i "Szklana Pułapka 4.0" okazały się pustymi i wypranymi z kinowej magii plastikowymi tworami made in Hollywood, w najgorszym stereotypowym rozumieniu.

Moment 14: Wysyp programów kreujących gwiazdy

Najpierw był "Taniec z Gwiazdami". Okazał się wielkim sukcesem, podobnie edycja druga, trzecia, czwarta, itd. (nie chcę nawet wiedzieć, z którą to z kolei mieliśmy do czynienia teraz; a szykuje się kolejna). Na bazie popularności programu TVN pojawił się polsatowski "Showt!me", ale okazał się wielką klapą. Polsat widząc jednak słupki oglądalności TVNu w niedziele wieczorem nie dał za wygraną i powstał show o podobnej konwencji co "Taniec...", tylko że ze śpiewaniem, pt. "Jak oni śpiewają". Zasadniczo śpiewali koszmarnie, ale widowni się spodobało. TVP również nie chciała pozostać w tyle i zafundowała abonentom to samo co TVN, tylko nie na parkiecie, a na lodzie, przy okazji angażując w roli jury m.in. Dodę i Edytę Górniak. Okazało się, że tak naprawdę widownia może nasycić się wszystkimi tymi programami, w związku z tym zapewne doczekamy się jeszcze wielu edycji z naszymi polskimi pseudocelebrities. Widowiska w tym stylu spodobały się na tyle, że zadowoleni są zarówno producenci (wysoka oglądalność = $$$), jak i biorące w nich udział gwiazdy. Katarzyna Cichopek czy Edyta Herbuś awansowały do pierwszej ligi polskiego showbizu, a kariery Anny Guzik, Agnieszki Włodarczyk czy Joanny Liszowskiej dopiero ruszą z kopyta (ewentualnie wszystkie dostaną do prowadzenia jakiś program w TV). Miejsce szału na podglądanie życia zwykłych ludzi w reality show zajął szał na oglądanie zmagań gwiazd.

Moment 15: Rozwój serwisów społecznościowych

Największego skoku dokonał w Polsce serwis Nasza-klasa.pl, a na świecie bez dwóch zdań

Facebook.com. Ten drugi stał się idealnym rozwiązaniem dla tych, których irytował już brzydki, chaotyczny, niefunkcjonalny i pełen trolli Myspace.com. Facebook odnotował gigantyczny przyrost odwiedzin, pojawiło się doń sporo rozszerzeń i funkcjonalności, a migracja użytkowników z Myspace zdaje się nie ustawać. Nasza-klasa z kolei wzbudza wciąż sporo kontrowersji. Zdaje się, że autorzy nie byli kompletnie przygotowani na tak gigantyczny sukces, bowiem w pewnym momencie serwery przestały sobie radzić z ilością odwiedzających, a splash z Panem Gąbką już przeszedł do historii. Dynamicznie rozwija się też grono.net, które trochę na przylepkę (ale zawsze) dodaje nowe funkcjonalności, zerżnięte z innych serwisów (np. mikroblogging Blimp na wzór Tweeter.com czy ostatnio otwarty dział, w którym wzorem Naszej-klasy znajdować możemy przyjaciół ze szkolnej ławki). Generalnie Web 2.0 powoli zjada własny ogon (a pojawienie się gotowych systemów cms wzorujących się na Digg.com czy możliwości zakładania przez każdego użytkownika własnego portalu społecznościowego tylko ten proces przyspiesza) i wysyp badziewia postępuje coraz bardziej, jednak marki, które zdążyły się wypromować wcześniej, sukcesywnie się rozwijają (tak jak Last.fm, Tweeter czy Digg albo Wykop.pl w Polsce).

Posłowie

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że lista ta jest niepełna i każdy dopisałby spokojnie kilka pozycji, aż uzbierałaby się okrągła pięćdziesiątka, natomiast nic nie stoi na przeszkodzie by wdać się w polemikę z moim tekstem, lub przedstawić własne propozycje - np. na naszym forum lub via mail. Zdaję sobie sprawę z dyskusyjności tematu, więc liczę na gorącą wymianę zdań. :)

Dla jakich wydarzeń zabrakło miejsca? Na pewno można jeszcze wspomnieć o powrocie starych licencji - na antenie TV4 pojawił się czwarty Big Brother (i okazał się umiarkowanym sukcesem, na tyle dużym, że powstanie kolejna edycja), a do TVN-u wracają Milionerzy z Hubertem Urbańskim. Na pewno też dał się we znaki strajk scenarzystów w USA. Protestował m.in. Seth MacFarlane, twórca "Family Guy". Szefostwo telewizji FOX, która emituje serial postanowiło, że z Sethem czy bez jego udziału, kreskówka będzie tworzona i nadawana dalej. Najzabawniejsze jest to, że MacFarlane użycza głosu 80% postaciom w "Family Guyu", poza tym zajmuje się animacją, scenariuszami odcinków, jest producentem i dyrektorem wykonawczym. Dyrektorzy innych telewizji i wytwórni zachowują milczenie. ;)

REKLAMA

Cóż, mam nadzieje, że bieżący rok obfitować będzie w równie ciekawe wydarzenia, jak ten ostatni, bo przyznam się szczerze - wydarzyło się naprawdę sporo, pojawiło się kilka ważnych albumów muzycznych, interesujących filmów, wartych uwagi wydarzeń kulturalnych, poza tym to dobry rok dla polskiego sportu (sukcesy piłkarzy ręcznych, pływaków, reprezentacji piłkarskiej i powrót w wielkim stylu Adama Małysza, dobry rok dla tenisistek).

Bądźmy optymistami, 2008 będzie dużo lepszy. Pojawi się "Duke Nukem Forever", Polska wygra Euro 2008, a Piotr Rubik wróci do formy z 2006. :) Wszystkiego dobrego!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA