Harlan Coben i Netflix z nowym serialem. „Bez pożegnania” to kryminał do obejrzenia w weekend
Na platformie Netflix w miniony piątek zadebiutował nowy serial kryminalny na podstawie jednej z powieści Harlana Cobena. Tym razem padło na „Bez pożegnania”, a za serial zabrali się Francuzi. Czy poszło im lepiej niż Polakom przy „W głębi lasu”?
OCENA
Harlan Coben kontynuuje współpracę z platformą Netflix, która przyniosła mu w ostatnich latach takie adaptacje jak polskie „W głębi lasu”, hiszpański „Niewinny” czy powstały najwcześniej (i do tej pory najlepszy) „The Stranger”. Każda z tych produkcji cieszyła się sporym zainteresowaniem wśród użytkowników serwisu, więc obie strony tak naprawdę nie mają żadnych powodów, by się zatrzymywać. Wręcz przeciwnie, wiele wskazuje na to, że tempo ekranizacji powieści Cobena w ostatnich miesiącach tylko wzrasta.
Zaledwie trzy miesiące po premierze „Niewinnego” do biblioteki platformy dołączył miniserial „Bez pożegnania”. A przecież w Polsce trwają też już prace nad pośrednią kontynuacją „W głębi lasu”. Tak wielkie zatrzęsienie kryminalnych historii od jednego autora sprawiło, że adaptacje książek Cobena rywalizują coraz częściej same ze sobą o uwagę widzów. Czy „Bez pożegnania” ma w takim starciu szanse z poprzednikami? Odpowiedź na to pytanie jest dosyć skomplikowana, bo francuski miniserial Netfliksa ma kilka bardzo mocnych stron, ale też równie wiele słabości. Przez co na skali jakości znajduje się gdzieś pośrodku.
Bez pożegnania Netflix – recenzja:
„Bez pożegnania” opiera się na jednej z najwcześniejszych powieści Harlana Cobena i być może dlatego nie jest zbyt wierną ekranizacją. Nie chodzi tylko o to, że miejsce i czas akcji uległy dużym zmianom. Do tej pory było tak przy każdej z wymienionych powyżej adaptacji Netfliksa i to po prostu część strategii platformy. Ważniejsze jest to, że przy przenosinach na mały ekran twórcy miniserialu przerobili kluczowe sceny, motywacje bohaterów i okoliczności zdarzeń. Fani wydanej po raz pierwszy w Polsce w 2007 roku powieści sami najlepiej ocenią, czy taka przeróbka oryginalnego tekstu przypadnie im do gustu. Z punktu widzenia przeciętnego użytkownika Netfliksa nie ma to jednak wielkiego znaczenia.
Głównym bohaterem „Bez pożegnania” jest pracujący w ośrodku zajmującym się trudną młodzieżą Guillaume Lucchesi. Mężczyznę poznajemy w dniu pogrzebu jego matki, a nie jest to bynajmniej ani pierwsza, ani ostatnia z czekających go osobistych tragedii. Dziesięć lat wcześniej Lucchesi był świadkiem morderstwa popełnionego na jego byłej dziewczynie Sonii. Zamieszany w całą sprawę był też jego ukochany starszy brat, który wpadł do morza po strzałach oddanych przed domniemanego sprawcę zabójstwa i od tej pory jest uznawany za zmarłego. Cała ta trudna przeszłość z powrotem zwali się na barki Guillaume'a, gdy jego nowa dziewczyna zniknie w dziwnych okolicznościach tuż po pogrzebie.
Mężczyzna postawi sobie za punkt honoru odnalezienie wybranki serca, w czym pomoże mu najlepszy przyjaciel imieniem Daco. Szybko okaże się, że głoszona wszem i wobec śmierć Freda została ogłoszona zdecydowanie przedwcześnie. Co więcej, Guillaume i Daco odkryją dziwne powiązania łączące dziewczynę młodszego z Lucchesich nie tylko z jego bratem, ale też zamordowaną przed dekadą Sonią. Czy w całej tej skomplikowanej układance powiązań znajdzie się ktoś, komu bohaterowie będą mogli zaufać?
„Bez pożegnania” sprawdza się zaskakująco dobrze jako osobisty dramat społeczny. Niestety, strona kryminalna serialu bardzo kuleje.
Francuski thriller jest przesadnie długą opowieścią. Cała historia mieści się w pięciu odcinkach trwających mniej więcej po 50 min. Każdy z nich koncentruje się na innej z ważnych postaci serialu oraz jej przeszłym losom. Najpierw poznajemy bliżej głównego bohatera, potem Ines (młodszą siostrę Soni – obie kobiety gra ta sama aktorka), Daco, Norę i Freda. Taka strategia sprawdza się całkiem dobrze w zarysowaniu głębi charakterów poszczególnych postaci. Sam pomysł na fabułę nie jest zbyt skomplikowany, ale każdy z bohaterów ma swoje drugie a nawet trzecie oblicze. Waga przeszłości to jeden z absolutnie głównych tematów „Bez pożegnania” i cieszy, że nie został potraktowany po macoszemu. Szczególnie mocno uderza epizod poświęcony Daco, choć po prawdzie jego związek z głównym wątkiem jest minimalny.
Problem w tym, że te interesujące postaci zamieszkują dosyć nijaki świat i są częścią okropnie schematycznego kryminału. W trakcie seansu „Bez pożegnania” co rusz nasuwa się pytanie: „Jakim cudem te wszystkie osoby się znały?”. Przed końcem produkcji scenarzyści podają odpowiedź na to pytanie, która jest nawet całkiem wiarygodna. Problem w tym, że jednocześnie jest okropnie nudna. „Bez pożegnania” po prostu nie jest zaskakującym i pełnym suspensu thrillerem. Po podobny dreszczyk emocji lepiej udać się gdzie indziej.
Najlepiej symbolizuje to zresztą ostatni odcinek, który zamiast skupić się na finałowej konfrontacji przedstawia widzom przeszłe życie kolejnego z bohaterów. Bez podanych tam szczegółów cała opowieść nie miałaby żadnego sensu, ale ostatnie minuty sensacyjnego serialu to nie jest czas na tłumaczenie fabularnych zawiłości. Trudno powiedzieć, czy błąd popełnili już scenarzyści czy dopiero osoby odpowiedzialne za montaż, ale taki podział koniec końców działa na szkodę serialu. Tym bardziej żal kilku naprawdę świetnie odegranych scen (popis daje Guillaume Gouix jako Daco) i wcale niegłupiego spojrzenia na francuskie społeczeństwo. Niestety, w „Bez pożegnania” najlepiej działają kwestie drugorzędne, a główna kryminalna historia okazuje się mniej warta czasu widzów. Nie jest to najgorszy wybór do obejrzenia na weekend (ze względu na swoją długość), ale potrafię sobie wyobrazić bardziej ekscytujące rozrywki,