REKLAMA

Film "Bez urazy" zażenował mnie i odrzucił. A potem naprawdę go polubiłem

Kilka dni temu nadrobiłem sobie "Bez urazy" od Gene'a Stupnitsky'ego - obraz, którego kinową premierę sobie odpuściłem, a który pół roku później trafił do oferty HBO Max. To był naprawdę dziwaczny seans - doświadczyłem w jego trakcie zarówno zażenowania (rodzaju tych nieprzyjemnych), jak i kilku pozytywnych zaskoczeń. I choć wciąż nie potrafię się zdecydować, czy mógłbym z czystym sercem komukolwiek polecić ten film, ostatecznie uważam, że to naprawdę interesujący, unikalny przypadek - w trakcie nieco ponad półtorej godziny silna niechęć ewoluowała we mnie w sympatię.

bez urazy film opinie jennife lawrence hbo max no hard feelings
REKLAMA

"Bez urazy" (tyt. oryg. "No hard feelings") to amerykańska komedia skupiająca się na Maddie (Jennifer Lawrence) - trzydziestodwuletniej kobiecie, która rozpaczliwie poszukuje pieniędzy, by ocalić swój dom. Poszukując rozwiązania swoich problemów natrafia na nietypowe ogłoszenie: pewne zamożne małżeństwo chce wynająć osobę, która zabierze ich wycofanego syna na randkę, pomoże mu się wyluzować, zaznać dobrej zabawy i otworzyć na świat. Jak nietrudno się domyślić, nadopiekuńczym rodzicom zależy, by ich dziewiętnastoletni introwertyczny Percy nigdy się nie dowiedział, że to oni stoją za angażem zainteresowanej nim dziewczyny. Maddie przyjmuje ofertę; stara się ośmielić Percy’ego i zafundować mu kilka intensywnych doświadczeń, zanim ten - dziecinny, kompletnie niegotowy na zderzenie z dorosłym światem zewnętrznym - wyjedzie na studia do Princeton.

Czytaj więcej o nowościach w streamingu na łamach Spider's Web:

REKLAMA

Bez urazy na HBO Max. Od okropnego początku aż po świetny finał

Ponoć nieważne jak zaczynasz, za to ważne jak kończysz - zgodnie z tym stwierdzeniem mógłbym z czystym sercem napisać, że "Bez urazy" to naprawdę fajne kino. Rzecz w tym, że zanim do tego fajnego kina dotrzemy, musimy przedrzeć się przez kilka warstw głupkowatych, często nieśmiesznych, żenujących i problematycznych sekwencji.

Po kolei. Do połowy - a może i niemal do końca 2. aktu - "Bez urazy" to prosta opowieść o niepewnych i zagubionych (oczywiście - na różne sposoby) młodych ludziach; błądzących posiadaczach dobrych serc. Rzecz w tym, że dzieło Stupnitsky'ego to przy okazji seks-komedia, a spora część wykorzystanych do jej budowy dowcipów ma mocny vibe "American Pie", nie brakuje w nim zresztą podobnych konwencjonalnych schematów. Zupełnie tak, jak gdyby gatunek nie zdążył jeszcze ewoluować i choć trochę się zaktualizować.

Do tego wszystkiego dochodzi olbrzymia dawka creeperstwa, za którą odpowiada Lawrence i fakt, że przez 3/4 filmu próbuje skusić, a momentami niemalże zmusić do seksu trzynaście lat młodszego chłopaka. I jakkolwiek w szerszej perspektywie te elementy scenariusza mają, powiedzmy, głębszy sens, momentami bywa nieco zbyt niezręcznie i problematycznie. Myśl, że podobny film nigdy by nie powstał, gdyby odwrócono role płciowe, atakuje widza dość szybko - wyobraźcie sobie zresztą obraz, w którym ktoś płaci trzydziestodwuletniemu lekkoduchowi za uwodzenie i przymuszanie dziewiętnastolatki do stosunku, którego ta ewidentnie nie chce.

A choć czasami bywa tu zadziwiająco życiowo i szczerze, te przebitki autentyzmu zostają rozmyte przez nadmiar budzących dyskomfort żartów - w efekcie przez długi czas całość wydaje się płaska i pustawa.

REKLAMA
Bez urazy

Wtem! Nagle rozwój tej opowieści obiera dość zaskakujący kierunek. Wątek społeczny okazuje się rozbudowany w sposób niegłupi (a co tam - niech będzie, że nawet mądry) i wrażliwy. Dramatyczne akcenty nareszcie zrównują się z komediowymi; pojawia się balans, który pozwala czerpać z seansu satysfakcję. W końcu dochodzimy też do wniosku, że ta sprośno-sentymentalna fabuła jest przemyślana znacznie bardziej skrupulatnie, niż wydawało się na początku. I tak na przykład główna bohaterka wielokrotnie mierzy się z międzypokoleniową przepaścią, a jej niedojrzałość sprawia, że wypada niemal dziecinnie w interakcjach z rówieśnikami Percy'ego. Dostrzegamy też, że film nigdy nie romantyzuje czy nie toleruje tego, co robią Maddie oraz rodzice chłopaka. Sporo tych bardziej niezręcznych czy wręcz żałosnych tropów obliczono na wywołanie dyskomfortu, niewygodnych uczuć. Dlatego też ostatecznie - przynajmniej w kwestiach damsko-męskich - stajemy po stronie Percy'ego, gdy obraz normalizuje chęć znalezienia szczerej miłości i opartego na bliskości związku, krytykując równocześnie wywieranie presji na młodych mężczyznach w kontekście kwestii intymnych. Zbliżasz się do dwudziestki, ale wcale nie śpieszy ci się z seksem i wolałbyś najpierw się zakochać? Wyluzuj. Wszystko z tobą w porządku.

Dodam też, że nietypowa chemia między bohaterami pączkuje, rozkwitając w jedną z najciekawszych i dziwacznych zarazem relacji między postaciami - Lawrence i Feldman to fantastyczny, pełen uroku duet, który chce się oglądać; w każdej z tych postaci drzemie też znacznie więcej, niż początkowo się wydaje. Najfajniejszy humor w produkcji to ten, który opiera się na śledzeniu reakcji tych aktorów na różne nietypowe okoliczności. Zgrabne połączenie szczerości i absurdu jest zresztą jedną z mocniejszych stron "No hard feeling". Podoba mi się też sposób, w jaki twórcy pozwalają swoim postaciom uzmysłowić sobie, jak wiele je łączy - mimo całej masy charakterologicznych czy powierzchownych różnic.

"Bez urazy" bywa żenujące, nieśmieszne, zabawne, obrzydliwe, bezczelne, poruszające, odważne i męczące. Koniec końców naprawdę polubiłem najnowszą propozycję Stupnitsky'ego - przede wszystkim jako komediodramat o wkraczaniu w dorosłość i krytykę młodzieńczej presji dotyczącej sfery seksu. Muszę też jednak przyznać, że najwięcej frajdy sprawiają mi właśnie takie dziwne, nierówne obrazy; wywołujące sprzeczne uczucia, nietypowe, polaryzujące. Dziwna to była przygoda, ale właśnie dzięki temu nieprędko ją zapomnę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA