„Boogeyman” to dość swobodna adaptacja jednego ze starszych opowiadań Stephena Kinga, w Polsce znanego jako „Czarny lud” ze zbioru „Nocna zmiana”. Nie dziwi, że sam Mistrz Grozy był ponoć przerażony podczas seansu - film Roba Savage’a, nawet po przemontowaniu, oferuje gęstą, niepokojącą atmosferę.
OCENA
Oryginalny „Boogeyman” - opowiadanie Stephena Kinga pierwotnie opublikowane w 1973 roku w magazynie „Cavalier”, a pięć lat później w antologii „Night Shift” - liczy jakieś osiem stron i rozgrywa się w jednym miejscu. Nowela skupia się na mężczyźnie, Lesterze, który twierdzi, że troje jego dzieci zostało zamordowanych przez ukrywającego się w szafie potwora. Podczas sesji z psychiatrą bohater wraca pamięcią do tych traumatycznych chwil i stara się odtworzyć przebieg wydarzeń. Rzecz jasna specjalista podejrzewa paranoję - przynajmniej do czasu. Polskie tłumaczenie tytułu - „Czarny Lud” - odnosi się do ruchowej zabawy dla dzieci: nazwany „Czarnym Ludem” gracz ma za zadanie wyłapać pozostałych uczestników zabawy; schwytani przechodzą na jego stronę. Po raz pierwszy opisana w 1796 roku gra nawiązuje do epidemii tak zwanej czarnej śmierci, czyli dżumy.
Siłą rzeczy scenarzyści - Scott Beck, Bryan Woods i Mark Heyman - musieli dobudować do materiału źródłowego cały świat: dopisać postacie, wątki, poszerzyć mitologię. W efekcie „Boogeymana” można potraktować bardziej jako sequel noweli: z tytułowym zagrożeniem tym razem muszą zmierzyć się dwie córki znanego z opowiadania psychiatry. Bohaterki opłakują przedwcześnie zmarłą matkę; niestety, dojście do siebie i wyjście na prostą będzie im skutecznie utrudniane. Wygląda na to, że Lester - pacjent z opowiadania - wprowadził złowroga siłę do ich domu. Nadprzyrodzona istota, która żeruje na cierpieniu ofiar, zaczyna dręczyć pogrążoną w żałobie rodzinę.
Podobno twórcy produkcji musieli przemontować film, ponieważ widzowie mieli zbyt głośno krzyczeć podczas jednej ze scen na pokazach testowych. Dorzućmy do tego opowieści o przestraszonym Kingu i napisanym przez niego eseju, który zaadresował do ekipy i w którym bardzo chwalił film - i oczekiwania rosną. Jak ostatecznie wyszło? Z pewnością nie jest to ten rodzaj grozy, który najbardziej działa na wyobraźnię, ale i tak mogę oddać honor - zręcznie wykreowana atmosfera potrafi zaniepokoić, a kilka scen: przestraszyć. Jak na popcornowy, mainstreamowy horror - całkiem sprawnie.
Czytaj także:
Boogeyman - recenzja filmu
„Boogeyman” nie wpisuje się w nurt tak zwanego post-horroru; to straszak mainstreamowy, popcornowy, ale w solidnym wydaniu. Prosta opowieść, która - jak cała masa horrorów ostatnich lat - opiera się na motywie traumy. Mamy tu wyparcie, depresję czy niezdolność do przepracowania straty w formach dosłownych (przede wszystkim) i metaforycznych (rzadziej). Scenariusz posiłkuje się uniwersalnym lękiem przed „potworem z szafy” (czy też: spod łóżka), sięgając po tradycyjne metody straszenia: ponurą, przytłaczającą atmosferę i klasyczne, choć fajnie zrealizowane jumpscare’y.
Nie liczcie zatem na liczne zaskoczenia, szok, żonglerkę motywami, unikalne rozwiązania (czy to fabularne, czy realizacyjne). „Boogeyman” nie oferuje absolutnie nic świeżego, ale i wcale do tego nie aspirował - od początku do końca pozostaje dość uczciwy. Twórcy opowiadają modelową, ale złowrogą historię - i wychodzi im to całkiem nieźle.
Strata to potężny katalizator emocji, a zatem uczynienie z niej punktu wyjścia i tym razem się sprawdziło - nawet biorąc pod uwagę fakt, że nie ma mowy o prawdziwej eksploatacji tematu. „Boogeyman” stoi przede wszystkim warstwą wizualną, reżyserską werwą Savage’a, który wycisnął ile się da z bardzo przeciętnego scenariusza. Ten jest nierówny: opowieść początkowo przypomina studium mierzącej się z bólem i żalem rodziny, by skończyć się na bardzo dosłownej, generycznej „bitwie”, mającej na celu poskromienie potwora. Bywa też nielogicznie: rozkład domu momentami się nie klei, bohaterowie nie słyszą głośnych incydentów i krzyków pozostałych, nie korzystają z latarek w telefonach).
Całe szczęście, że całość świetnie wygląda, a atmosfera - zwłaszcza w pierwszej połowie filmu - zaraża poczuciem niepewności i lęku. Smutek, choć niezbyt dojmujący, zdaje się być wpisany w surową atmosferę domostwa, podbijany paletą barw. Im dalej w las, tym fabularnie gorzej, ale Savage ma, na szczęście, kilka technicznych asów w rękawie. Solidne popcornowe straszydełko.