Horrory z samego założenia mają straszyć. Wiele współczesnych dzieł gatunku podchodzi do tego zadania w sposób albo sztuczny, albo nieudolny. Istnieją jednak wyjątki - filmy, które od początku do końca trzymają w bardzo mocnym napięciu i niepokoju. Przykład? "Dziedzictwo. Hereditary".

Ciężko w to uwierzyć, ale ten film, wyreżyserowany przez 39-letniego obecnie Ariego Astera, jest jego pełnometrażowym debiutem. Aster wcześniej w swojej filmografii miał przede wszystkim produkcje krótkometrażowe, a swoją przygodę z dużym ekranem zaczął od tego tytułu. Rozpoczął on nieprzerwaną dotychczas passę wspaniałych dzieł przez duże D, do których zaliczam jego kolejne projekty: "Midsommar. W biały dzień" oraz "Bo się boi". Mam ogromną nadzieję, że "Eddington", który zostanie pokazany na festiwalu w Cannes, również okaże się podobnym sukcesem. Wróćmy jednak do tytułu, który osobiście uznaję za najlepszy film i jednocześnie najstraszniejszy horror, jaki widziałem kiedykolwiek.
Dziedzictwo. Hereditary - najstraszniejszy horror od dawna
Co się w "Hereditary" właściwie dzieje? Oto w rodzinie Grahamów dochodzi do śmierci Ellen, seniorki rodu - matki Annie (Toni Collette), babci Petera (Alex Wolff) i Charlie (Milly Shapiro). Niedługo po pogrzebie kobiety, cała rodzina zaczyna doświadczać niepokojących zjawisk i wizji, które tłumaczą sobie żałobą i przemęczeniem. Kolejne wydarzenia pozwalają odkryć prawdę na temat tego, kim tak naprawdę była Ellen, i jakie "dziedzictwo" zostawiła swojej rodzinie.
Na wielu poziomach "Hereditary" jest dla mnie idealnym dziełem i nawet jeśli nie uda mi się wspomnieć o wszystkich, to spróbuję wspomnieć o tych najważniejszych. Po pierwsze - mroczny, straszny klimat. Aster nie opiera go na tanich jumpscare'ach (w filmie zobaczycie jeden z najlepszych w historii kina grozy) - konsekwentnie buduje ponure napięcie, atmosferę mieszania się żałoby, zmęczenia i postępującego obłędu, tylko spotęgowanego przez tragiczne wydarzenia na przestrzeni filmu. Choć czuć, że w rodzinę wkradła się jakaś nieczysta siła a nad domownikami wisi fatum, reżyser właśnie za pomocą swoich bohaterów sprawia, że największym horrorem jest rozkład ich wspólnych relacji. Poczucie winy Petera za tragedię z jego udziałem, nieumiejętność radzenia sobie ze swoją psychiką Annie, wyalienowanie Charlie i kompletna bezradność ojca - wszystko to składa się w popękany portret, przedstawiający życiową historię, ubraną w konwencję grozy.
Po drugie - kwestia wizualna, w sumie połączona z tematem klimatu filmu. Aster, wraz ze wspierającym go operatorsko Pawłem Pogorzelskim wiedzą, że pierwszy plan to nie wszystko. W przypadku "Hereditary" warto zwrócić uwagę na to, co się dzieje na drugim planie - choć gdy się to zrobi, poczucie przerażenia i stresu przed tym, co się zaraz wydarzy, jest zdecydowanie zasadne. Wiele jest w tym filmie zresztą momentów, pokazujących absolutną maestrię w inscenizowaniu momentów grozy. Choć widziałem ten film dwa razy i wiem, kiedy będzie scena X, Y czy Z, to oba seanse przesiedziałem na krawędzi fotela i z gęsią skórką.
Po trzecie, i chyba kluczowe - Toni Collette. Mam wrażenie, że po "Hereditary" kariera tej aktorki nie ruszyła tak, jak powinna była. Dość powiedzieć, że skandalem jest niedocenienie jej kreacji ani samego filmu przez Akademię - niechęć gremiów przyznających Oscary do kina grozy jest jednak powszechnie znana, chociaż tegoroczne rozdanie z udziałem "Nosferatu" czy "Substancji" może jakoś wpłynie na przyszłą pozycję tego gatunku wśród hollywoodzkich elit. Wracając jednak do Collette - jej gra aktorska to czysta perfekcja. Jej bohaterka jest złożona, ale zarazem mocno zwyczajna - choć nie ma zbyt wiele dobrego do powiedzenia o swojej matce, nie radzi sobie z jej odejściem i okłamując rodzinę, uczęszcza na spotkania grupy wsparcia, a później odkrywa związki swojej rodzicielki z bardzo dziwnymi ludźmi. Collette bezbłędnie oddaje wszystkie emocje swojej sprowadzonej na skraj, zdesperowanej bohaterki, która próbuje jakkolwiek poukładać swoje życie, które nie jest już takie samo i nigdy nie będzie. Aktorkę wspiera świetnie dobrana obsada drugiego planu - Gabriel Byrne dobrze pasuje do roli statecznego, niezbyt skłonnego do stanowczości faceta, Alex Wolff spełnia się jako wyluzowany i nie do końca świadomy tego, co się dzieje, nastolatek, zaś Milly Shapiro udała się wielka sztuka - za każdym razem, gdy pojawiała się na ekranie, nie musiała mówić, żeby zachowanie jej postaci wzbudzało dyskomfort.
"Dziedzictwo. Hereditary" to bardzo ponury, mroczny niemal od początku do końca film, który ma w sobie sporą dawkę autentyzmu. Jest ona możliwa przede wszystkim temu, że paranormalne zjawiska wiążą się z rzeczywistymi emocjami bohaterów, dzięki czemu po prostu łatwiej w nie uwierzyć i uznać ten horror za niezwykle ludzki. Nie ma póki co żadnego (na pewno współcześnie) horroru, który, moim skromnym zdaniem, pod kątem kreowania klimatu, prowadzenia bohaterów, operowania grozą, zbliżył się do arcymistrzostwa zaprezentowanego przez Ariego Astera.
Więcej o horrorach przeczytacie na Spider's Web:
- Przerażający horror już wkrótce w kinach. Zwiastun 28 lat później
- Obrzydliwy horror podbił Prime Video. To nowy najpopularniejszy film w serwisie
- Z Prime Video znika najbrutalniejszy horror ostatnich lat. W streamingu już go nie obejrzycie
- Głośny horror z Russellem Crowe'em znika z Netfliksa. To ostatnia szansa, żeby go obejrzeć
- Nie mogę się doczekać, aż nowy horror przebije się na Prime Video. Rzuci wyzwanie Reacherowi?