REKLAMA

Serial wspaniały, tylko polscy krytycy się nie znają i hejtują - tak twierdzi Agnieszka Holland. Ma rację?

Jaki jest serial 1983 od Netfliksa każdy widzi, ale jeśli się nie podoba, to nie jest krytyka a brandzlowanie się hejtem, tak przynajmniej twierdzi Agnieszka Holland.

Agnieszka Holland o 1983: "brandzlujecie hejtem". To jej reakcja na krytykę
REKLAMA
REKLAMA

Na 1983 spłynęła fala negatywnych, czy też raczej dość przeciętnych, ocen krytyków. Najczęściej punktowano kiepskie dialogi, sztywną grę aktorską, chaotyczną fabułę. Pozytywne głosy dotyczyły zazwyczaj strony wizualnej i pomysłu na serię. Oczywiście w wielu recenzjach pojawiały się również silne emocje. Nie mogło być inaczej, skoro to pierwszy polski oryginalny serial Netfliksa, na planie same gwiazdy, a ekipa reżyserska to – nie boję się tego powiedzieć - nazwiska światowego formatu.

Cóż, pękł balonik nadziei, który rozdymał się przez ostatnie pół roku.

Krytyka nie spodobała się jednak Agnieszcze Holland. Reżyserka pod postem Łukasza Najdera postanowiła odnieść się do ataków na 1983 i, jak się wydaje, nie tylko do samego posta, który brzmi: 1983? cały czas suchutko.

holland 1983

Krytykę pod adresem swojego serialu wybitna reżyserka nazywa brandzlowaniem się hejtem.

I zakładam, że nie miała tu na myśli „niepotrzebnego przedłużania jakiejś czynności”, sugerując tym samym, że krytykom atak na jej dzieło sprawia jakąś, nie do końca sprecyzowaną, ale sugestywną, przyjemność. Wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie, negatywne głosy, z którymi się spotkałem, były raczej pełne rozczarowania wynikającego z dużych oczekiwań wobec dzieła.

Można by całą sytuację skwitować dość banalnymi stwierdzeniami, że dzieło powinno obronić się samo.

To prawda. Powinno. Faktem jest jednak, że twórcy, którzy zaangażowani są w proces promocji jakiegoś tworu kultury - opowiadają o nim w samych superlatywach w wywiadach, biorą udział w panelach na konwentach - przestają być tylko twórcami.  Stają się również częścią kampanii. Agnieszka Holland najwyraźniej zapomniała, że promocja to jedno, ale gdy produkcja staje się ogólnodostępna, to trailery, zapowiedzi, przecieki z planu, przestają mieć znaczenie. Ten moment to swoiste „sprawdzam”.

Nie każdy twórca potrafi pogodzić się z tym, że projekt, nad którym pracował tak długo, nie jest oceniany przez widzów tak dobrze, jak wyobrażałoby sobie autor.

To nie pierwszy raz, gdy twórca czuje się tak bardzo urażony, że atakuje swoich krytyków. Czasem są to działania na oślep, a czasami są to działania o bardzo prostych motywacjach. Gdy Tomasz Raczek wyraził swoją opinię o filmie Kac Wawa, dość szybko doczekał się odpowiedzi.

Odpowiedzi udzielili nie aktorzy, nie widzowie, którzy mogli się z tą opinią nie zgadzać. W krytyka uderzył Jacek Samojłowicz, producent. Zarzut dotyczył... pieniędzy. Filmowiec twierdził, że przez negatywną opinię Tomasza Raczka stracił kilka milionów wpływów, a sam krytyk miał złamać zasady etyki dziennikarskiej. Problem, jaki się tu pojawiał, dotyczył nie tylko dość dziwacznej walki producenta z dziennikarzem, ale również groźby procesu. Powiedzmy sobie szczerze, że trudny byłby żywot recenzenta, gdyby każdą nieprzychylną opinię musiał tłumaczyć w sądzie. Zwłaszcza że w tym konkretnym wypadku nie chodziło o recenzję a o... wpis na Facebooku.

W tym przypadku chodziło o kasę, ale kilka lat temu mieliśmy podobny spór, który rozgorzał między Barbarą Białowąs, reżyserką filmu Big Love, a krytykiem Michałem Walkiewiczem. Wtedy również powodem była negatywna opinia. Sama debata, którą zorganizowano na prośbę twórczyni, stała się w tamtym czasie viralem, ale moim zdaniem była potrzebna. Często zapominamy o tym, czym tak naprawdę jest krytyka artystyczna. Nie ma tu znaczenia czy dotyczy filmu, książki czy serialu.

Białowąs zarzucała recenzji Walkiewicza wybiórczość, a także to, że krytycy atakując polskie filmy, „robią w ten sposób złą robotę”. Z jednej strony dyskusja była dość zabawna, bo bardzo emocjonalna, ale z drugiej pojawiał się w niej również wątek... niezrozumienia konwencji filmu, której rozpoznanie - zdaniem reżyserki - jest kluczowe do napisania rzetelnego tekstu.

I Agnieszka Holland również mówi o niezrozumieniu konwencji.

Oczywiście zarzucenie dyskutantowi niewiedzy, wykazywanie niekompetencji, zamiast skupienie się na argumentach, jest zagraniem niskim i dość zaskakującym. Agnieszka Holland ma w swoim dorobku nie tylko niezwykle udane filmy, ale również kilka naprawdę rewelacyjnych seriali, żeby wymienić chociażby House of Cards. Tym bardziej dziwi, że ucieka się do tak nieczystej walki i to jeszcze w komentarzach na Facebooku.

REKLAMA

Interesującym wątkiem jest tu również polaryzowanie opinii krytyków zachodnich i tych polskich, których Holland spotkała pod wpisem. Bo może być tak, że interpretacja i ostateczna ocena zależy od rzeczy, które generuje pochodzenie, język, którym się posługujemy? Drętwego dialogu i kiepskiej gry aktorskiej nie wytłumaczy w thrillerze czy serialu szpiegowskim niezrozumienie konwencji, ale już bariera językowa - jak najbardziej.

Badacze literatury latami spierali się, jaka jest rola twórcy, który napisał dane dzieło, w procesie interpretacji. Punktów widzenia na tę sprawę jest wiele. Trudno rozsądzić, czy powinniśmy czytając produkt kultury zawsze podążać tymi tropami, które podrzuca autor. Gorzej, jeśli pojawia się w nim przekonanie, że każdy kto tym tropem nie podąży, nie rozumie zamysłu, a zatem jego zdanie nie ma znaczenia. Cóż, pozostając w tematyce 1983, można to nazwać autorskim autorytaryzmem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA