REKLAMA

Nowe "Igrzyska śmierci" nie są aż tak widowiskowe, ale chwytają za serce. Tak udany prequel to rzadkość

W prequelu "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins zdecydowała się na odważny krok. Głównym bohaterem postanowiła bowiem uczynić człowieka, którego fani zdążyli już znienawidzić. Po filmowej adaptacji "Ballady ptaków i węży" nie spodziewajcie się więc powtórki z rozrywki. Tutaj świat przedstawiony niby jest znajomy, ale jednocześnie zupełnie inny.

igrzyska śmierci prequel premiera recenzja
REKLAMA

Czyżby young adultowe dystopie wracały do łask? Po sukcesie "Igrzysk śmierci" Hollywood już się nimi zachłysnęło, ale szybko odesłało je w niebyt. Ostatnio postanowiło do nich wrócić. Dwa lata temu dostaliśmy już "Ruchomy chaos", a teraz mamy okazję ponownie odwiedzić Panem, gdzie podziały klasowe są większe niż w polskich liceach. Ludzie w Dystryktach klepią biedę i nie mają co do garnka włożyć, podczas gdy mieszkańcy Kapitolu opływają w luksusach i spoglądają na nich z góry. Wśród tej arystokracji jest dobrze nam znany Coriolanus Snow - przyszły prezydent, który będzie rządził twardą ręką. Ale spokojnie, nie mamy tu do czynienia z filmem z serii "ciężkie życie pięknych i bogatych".

Podczas zakończonej już wojny ród Snowów stracił swoją potęgę. Coriolanus co prawda twierdzi, że na śniadanie jada ogromne steki, których połowę musi wyrzucać, ale w rzeczywistości resztki jedzenia z lodówki zostawia dla babci. Wraz z kuzynką Tigris ledwo wiążą koniec z końcem, ale chłopak robi dobrą minę do złej gry. W ekskluzywnej szkole jest prymusem i ma szansę zdobyć nagrodę, mogącą odmienić jego los. Tylko akurat od tego roku nie będzie ona przyznawana. Teraz uczniowie muszą na nią zapracować, mentorując trybutom z dystryktów podczas Głodowych Igrzysk.

Więcej o "Igrzyskach śmierci" poczytasz na Spider's Web:

REKLAMA

Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży - recenzja filmu

"Ballada ptaków i węży" są prequelem, który wywraca logikę oryginalnej serii do góry nogami. Dlatego Głodowe Igrzyska dopiero mają stać się spektaklem. Po raz pierwszy w historii trybuci otrzymują mentorów, a Coriolanus jako jedyny z nich okazuje jakieś zainteresowanie swojej podopiecznej. Lucy Gray Baird nie jest zadziorną Katniss Everdeen, tylko delikatną piosenkarką. Nie potrafi walczyć, ale za to umie śpiewać, co główny bohater postanawia wykorzystać, aby zaskarbić jej uznanie widzów. Bo oczywiście jego empatia początkowo okazuje się cyniczną próbą zwiększenia swoich szans na nagrodę. W miarę rozwoju akcji rodzą się w nim jednak prawdziwe uczucia.

Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży - premiera

Są tu wybuchy, walki i zwroty akcji. To opowieść dynamiczna, w której nie brakuje strzelb Czechowa. Może i nabijanie ich staje się zbyt ostentacyjne, ale scenariusz Michaela Lesslie i Michaela Arndta okazuje się całkiem zgrabnie napisany i umiejętnie bawi się naszymi oczekiwaniami. Bo nie blockbusterowy przesyt okazuje się najważniejszy. "Ballada ptaków i węży" nie może pochwalić się więc widowiskowością "Igrzysk śmierci" i w zamian oferuje nam emocjonalne zaangażowanie. Lucy Gray na zrujnowanej arenie jedynie ukrywa się przed przeciwnikami, a Coriolanus jak tylko może, nie bacząc na obowiązujące zasady, pomaga jej przetrwać. Głodowe Igrzyska służą w ten sposób rozwinięciu relacji głównych bohaterów, są katalizatorem ich romansu.

Opowieść nie nudzi, ale trudno znaleźć uzasadnienie na ponad 2,5-godzinny czas jej trwania. Tym bardziej że stojący za kamerą Francis Lawrence nie śpieszy się z nią nie śpieszy i pozwala wybrzmieć wszystkim emocjom, zatapiając się jednocześnie w zbytecznych scenach. W ostatnim akcie gubi przez to psychologiczną prawdę. Zakończenie okazuje się przyśpieszone, uderza nas nagle, tracąc jednocześnie na sile. Origin story Coriolanusa ma jednak w sobie wystarczająco uroku, aby nie zniszczyć ogólnie pozytywnego wrażenia. Potrafi chwycić za serce, po to, żeby je potem zgnieść.

REKLAMA

Duża w tym zasługa młodej obsady, w której Tom Blyth i Rachel Zegler w głównych rolach błyszczą niczym świeżo oszlifowane diamenty. Ta chemia między nimi sprawia, że ekran aż buzuje od emocji. Młody Coriolanus jest totalnym przeciwieństwem Snowa granego przez Donalda Sutherlanda. Ta nieprzenikniona wcześniej fasada pęka tutaj na naszych oczach, pozwalając nam dojrzeć, co się za nią kryje. Lucy Gray jest bardziej powściągliwa, ale jej kreacja również mieni się tysiącami barw. Wściekłość miesza się w niej z żalem, odwaga ze strachem, zaufanie z niepokojem, a miłość z nienawiścią. Wszystko to wybrzmiewa najmocniej w wykonywanych przez nią piosenkach. Gwiazda "West Side Story" (i przyszłej "Śnieżki") ma tu parę okazji, aby popisać się swoim wokalnym talentem i wykorzystuje je do cna. W jej wykonaniu znane nam The Hanging Tree nie niesie już ze sobą nadziei i woli walki, a jest raczej złowieszcze i pesymistyczne.

"Ballada ptaków i węży" nie jest filmem, który chowa się w cieniu popularnego pierwowzoru. Stoi o własnych siłach i potrafi zaprzeć dech w piersiach. Ma na siebie pomysł i konsekwentnie go realizuje. Dzięki temu wszelkie wady, jakie zazwyczaj psują odbiór prequeli, działają na jego korzyść. Kosogłos może i ćwierczy tutaj cicho, ale z wielką mocą.

"Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży" w kinach od piątku, 17 listopada.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA