Premier Mateusz Morawiecki zagrał va banque. Mam jednak wątpliwości, czy Netflix się ugnie
W weekend zawrzało. Miniserial od Netfliksa, „Iwan Groźny z Treblinki” zawierał błąd historyczny tak poważny, że zareagował na niego sam premier, Mateusz Morawiecki.
Od początku. W serwisie Netflix wylądował pięcioodcinkowy serial pt. „Iwan Groźny z Treblinki”. Opowiada on historię Iwana Demianiuka, który został oskarżony o udział w prawie 30 tys. morderstwach w czasie II wojny światowej. Z pochodzenia Ukrainiec miał wykazywać się szczególnym okrucieństwem jako strażnik w obozach koncentracyjnych, przez co nadano mu przydomek „Iwan Groźny”. Ta niesamowita historia o spóźnionej, ale nieuniknionej sprawiedliwości, a także o wątpliwościach obrońców i części opinii publicznej zaskakuje bezmiarem cierpienia i zła, jakiego mogą dopuścić się ludzie.
Rzecz jednak w tym, że chociaż sama opowieść jest głośna i wyjątkowo poruszająca, to pojawiła się w niej konfundująca i nieprawdziwa informacja.
W miniserialu zamieszczono mapę, która pokazywała rozmieszczenie niemieckich obozów zagłady, tyle tylko, że ich lokalizację umieszczono na konturze Polski powojennej. Spotkałem się już z argumentami, że owo przedstawienie pomaga współczesnemu widzowi zorientować się w tym, gdzie te obozy leżały geograficznie. Nie jest to jednak żadne uzasadnienie. I w mojej opinii sprawa jest nie tylko wyjątkowo krzywdząca, ale też groźna.
Nie dziwi więc, że do sprawy odniósł się Sebastian Kaleta, wiceszef Ministerstwa Sprawiedliwości. Na Twitterze zaznaczył on, że „na takie nieprzyjemne okoliczności powstały narzędzia ochrony dobrego imienia Polski (…)”. Sprawa jest jednak zdecydowanie poważniejsza, bo w sprawę włączył się Mateusz Morawiecki. I chociaż możemy dyskutować, czy odpowiedniejsze w tym wypadku nie byłyby działania Ministerstwa Spraw Zagranicznych, to rząd daje jasny sygnał, że sprawę traktuje bardzo poważnie.
To oczywiście cześć znacznie większego problemu wynikającego z niewystarczająco przekonującej narracji Polski dotyczącej II wojny światowej.
I chociaż nasz kraj był w centrum wydarzeń tamtego konfliktu, nasze miasta były niszczone, a ludność bezwzględnie terroryzowana i mordowana, tak ze względu na położenie geograficzne miejsc kaźni, często w szerokich przekazach medialnych, to właśnie Polska i Polacy są utożsamiani ze sprawcami. Dla nas sprawa jest bardzo poważna, ale dla wielu zagranicznych mediów to tylko niuans i nie da się tego zmienić ustawą, hasztagiem czy jednorazowym upomnieniem. Ale powiedzmy sobie szczerze - premier kraju zwracający się bezpośrednio do szefa międzynarodowej korporacji to naprawdę ciężkie działo.
Pytanie brzmi, czy skuteczne i czy w przypadku fiaska nie będzie to wizerunkowy cios dla premiera i przy okazji niekorzystnie nie odbije się na całej sprawie. Jakkolwiek nie przejmuję się przesadnie tym pierwszym, tak to drugie brzmi groźnie.
Netflix co prawda nieraz już udowodnił, że gdy chodzi o kontrowesje, to warto pójść na pewne ustępstwa. Niespełna rok temu było głośno o sprawie, gdy Saudyjska Komisja ds. komunikacji i technologii informacyjnych orzekła, że odcinek programu „Być patriotą – zaprasza Hasan Minhaj” jest niezgodny z tamtejszym prawem. Epizod satyrycznego tytułu poświęcony był w dużej mierze Muhammadowi ibn Salmanowi, który jest księciem Arabii Saudyjskiej, i jego domniemanemu związkowi ze śmiercią Jamala Khashoggiego, dziennikarza Washington Post.
Netflix usunął wtedy kontrowersyjny odcinek, argumentując, że zrobił to „dopiero po otrzymaniu prawnie uzasadnionego żądania, stosując się do wymogów lokalnego prawa.”
Pamiętajmy, że epizod zniknął jedynie z saudyjskiej wersji serwisu.
W sprawie „Iwana Groźnego z Treblinki” sprawa jest o tyle złożona, że chociaż nadużycie historyczne jest znaczące i bardzo krzywdzące dla nas, to Netflix nie ma za bardzo pola do manewru. Z jednej strony usunięcie programu z polskiej wersji serwisu nie ma znaczenia, bo nie o polskiego widza tu chodzi, a o utwierdzanie krzywdzących przekonań za granicą. Z kolei ingerencja w program może być uznana za ingerencję w swobodę twórczą. A czerwonemu serwisowi VOD zależy przecież, aby mieć wizerunek miejsca otwartego na niezależnych i wolnych artystów.
Najbliższe tygodnie i decyzja Netfliksa będzie kluczowa dla tego, jak serwis będzie postrzegany w przyszłości, zwłaszcza w Polsce. Czy stanie po stronie prawdy historycznej i zarazem ugnie się pod naciskami polityków, czy może zasłoni się wolnością artystyczną? Oba warianty są możliwe, chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby serwis poszedł na wojnę z politykami. Zrobił to m.in. wtedy, gdy stan Georgia planował zaostrzenie prawa aborcyjnego. Gigant wyraził wtedy swoje niezadowolenie z możliwej zmiany prawa, a że kręci tam swoje seriale, to ryzyko, że przeniesie studia produkcyjne do innego stanu, było realne.