„Legiony” mają najlepsze sceny batalistyczne w polskim kinie od dekad. Szkoda, że scenariusz filmu nie jest równie dobry
Polskie kino historyczne w ostatnich latach przeżywa swój ilościowy rozkwit. Na szczęście „Legiony” wyróżniają się na tle innych tego typu produkcji robionych pod gust wycieczek szkolny. To całkiem sprawny, nieźle zagrany film, który zapisze się w historii polskiej kinematografii przede wszystkim pomysłowymi i efektownymi scenami batalistycznymi.
OCENA
Nagły wzrost popularności produkcji historycznych ma kilka powodów. Większe nastawienie na tego typu dzieła ze strony obozu władzy, który poprzez Ministerstwo Kultury ma wpływ na instytucje wspierające finansowo filmowców to najważniejsze z nich. Ale nie ma sensu też ukrywać, że wiele zaplanowanych w ostatnich latach produkcji powstawało przy okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę.
Pełnometrażowym filmom, które nie mogą się pochwalić olbrzymim budżetem, trudno jednak zadebiutować na bardzo konkretną datę. Dlatego zarówno „Piłsudski”, jak i „Legiony” ostatecznie trafiły do kin w 2. połowie 2019 roku. Na szczęście drugi z wymienionych filmów (w przeciwieństwie do nieudanego „Piłsudskiego”) wykorzystał ten czas na dodatkowe usprawnienia scenariusza, scen batalistycznych i dokrętki.
„Legiony” to w połowie romans, a w połowie patriotyczny film wojenny. A wszystko zamknięte w realiach I wojny światowej.
Po wielu latach nieobecności popkultura jakiś czas temu ochoczo przypomniała sobie o tym konflikcie zbrojnym. Wcześniej znacznie częściej portretowano II wojnę światową, po części ze względu na jej olbrzymie znaczenie dla losów świata, Holocaust i większą łatwość w moralnej ocenie konfliktu. W Wielkiej Wojnie tego typu zestawienia szybko tracą rację bytu, bo wiele narodów, takich jak Polacy, przymusowo walczyło po różnych stronach.
Film Dariusza Gajewskiego koncentruje się jednak przede wszystkim na Legionach Polskich działających w ramach Armii Austro-Węgierskiej. Głównymi bohaterami „Legionów” jest trójka młodych ludzi, których połączy wspólny los i przynależność do formacji wojskowej powołanej przez pragnących niepodległości Polaków. Józek (Sebastian Fabijański) to dezerter z armii rosyjskiej uratowany przez podążających do Krakowa legionistów. Na miejscu poznaje Tadeusza Zbarskiego (Bartosz Gelner), przedstawiciela wyżyn społecznych i jego dziewczynę, Aleksandrę (Wiktoria Wolańska), która jest jedną z kobiet należących do Legionów.
Józek początkowo nie ma zamiaru angażować się w konflikt zbrojny przeciwko Rosjanom, ale w wyniku dramatycznych wydarzeń trafia pod skrzydła Stanisława „Króla” Kaszubskiego (Mirosław Baka), jednego z dowódców, który podobnie jak on uciekł z zaboru rosyjskiego. Tak rozpoczyna się trwająca niemal całą wojnę historia pełna miłości, poświęcenia, śmierci, honoru i zdrady.
Twórcom „Legionów” nie sposób odmówić ambicji i chęci pokazania różnych stron I wojny światowej.
Trzeba absolutnie pochwalić stronę techniczną i zdjęciową filmu Gajewskiego. Odpowiedzialny za zdjęcia Jarosław Szoda tworzy w „Legionach” obraz w równej mierze skoncentrowany na detalach, co szerszej perspektywie. Ujęcia podczas scen batalistycznych są dynamiczne, interesujące i nigdy nie widać po nich, żeby usilnie starały się przykrywać braki budżetowe. A to jest przecież typowe zagranie polskich filmowców. Szczególne wrażenie robi filmowa wersja słynnej szarży pod Rokitną (z gościnnym udziałem Borysa Szyca), ale sceny z walk w okopach również znajdują sensowny punkt między naturalizmem a patosem.
Tego ostatniego nie ma zresztą w „Legionach” tak wiele jak można się było spodziewać choćby z uwagi na niezwykle kiczowaty zwiastun. Bardziej przeszkadza wrzucona tu i ówdzie ideologia odwołująca się do współczesnej Rosji. Największy zawód sprawia przedstawienie w filmie Polaka walczącego po stronie rosyjskiej jako opętanego imperialną wizją sprzedawczyka, który rzuca hasła godne Władimira Putina. To dosyć krzywdzące dla wszystkich mieszkańców Królestwa Kongresowego, a jednocześnie nie dorównuje do wizualnej strony sekwencji pojedynku, w której udział biorą Mirosław Baka i Grzegorz Małecki.
Pochwały na temat filmu „Legiony” kończą się, gdy zaczniemy mówić o wątku miłosnym.
Trudno zrozumieć, dlaczego polscy scenarzyści wciąż z uporem maniaka wrzucają romans do kina gatunkowego. Tego typu sceny zwykle sprawiają wrażenie wymuszonych, niepotrzebnych i pozbawionych chemii. Zrobienie wiarygodnego filmu miłosnego to jedno z największych filmowych wyzwań, a nie wypełniacz czasu antenowego. „Legiony” radzą sobie co prawda lepiej niż choćby zeszłoroczny „Kamerdyner”, gdzie między młodymi aktorami nie widać było żadnych emocji. Ale to bardzo niewysoko postawiona poprzeczka.
Szwy składające scenariusz do kupy trzeszczą jeszcze w kilku innych miejscach, bo niektórych bohaterów tracimy z oczu na tak długo, że zupełnie znika zainteresowanie ich losami. Finalnie film Dariusza Gajewskiego należy jednak rozpatrywać w kategoriach pozytywnej niespodzianki. Nie jest może oscarowe dzieło, ale pod wieloma względami przekracza polski standard kina historycznego. To nie nudna laurka, kiczowato uwspółcześniony teledysk, ani zrobiony za grosze film wojenny bez wojny. „Legiony” można więc z w miarę czystym sumieniem polecić osobom, które na scenach batalistycznych zjadły zęby, a nie tylko uczniom chcącym otrzymać piątkę z historii.