REKLAMA

Jakby Beyonce tańczyła do "Barki". Nowa polska komedia romantyczna już na Netfliksie

Polskie komedie romantyczne nie uznają półśrodków i walą do widzów z grubej rury. Nie inaczej wygląda to w "Gorzko, gorzko!", które swego czasu miało trafić do kin, ale w końcu wylądowało na platformie Netflix. Żarty szybko zaczynają układać się w festiwal żenady, a melodramatyzm okazuje się tani, jak cebula przed inflacją.

netflix polska komedia romantyczna premiera
REKLAMA

Nie chodzi o to, żeby zatracać się w realizmie, bo przesadny eskapizm wpisany jest przecież w DNA komedii romantycznej. Lubimy patrzeć, jak przekorny los sprowadza wszystko na właściwe tory, dążąc do nieuchronnego happy endu, ale tylko, kiedy znajdziemy w tym pierwiastek wiarygodności i możemy uwierzyć w kolejne zbiegi okoliczności. Niestety, rodzimi twórcy rzadko o tym pamiętają. Wolą rozpływać się w gatunkowym kiczu, szyjąc swoje fabuły grubymi nićmi. Regularnie zabierają nas więc do Polski A, do której przeciętny Kowalski nie ma wstępu, gdyż protagonistami ich opowieści są pławiący się w luksusie pracownicy międzynarodowych korporacji. W "Gorzko, gorzko!" Tomasza poznajemy jako jednego z takich taśmowo wypluwanych bohaterów. Jego życie zaraz ma się jednak wywrócić do góry nogami.

Uganiając się za Olą, Tomek traci szansę na podpisanie ważnego kontraktu. Jeszcze chwilę temu martwił się, czy firma nie wyśle go przypadkiem do Nowego Jorku, bo on przecież chciałby do Los Angeles. Teraz musi przeprowadzić się do klitki brata, gdyż po takim numerze, nikt go nie zatrudni. Z pomocą przychodzi dawny znajomy, który też sobie nagrabił i zanim wyruszy na podbój Hollywood, musi nagrać jedno wesele. Protagonista miałby natomiast zrobić making ofa tego iście tarantinowskiego projektu. Postawiony w sytuacji bez wyjścia przyjmuje ofertę i zaraz okazuje się, że na ślubnym kobiercu stanąć ma - zgadliście - Ola.

REKLAMA

Gorzko, gorzko! - recenzja polskiej komedii romantycznej dostępnej na Netfliksie

Tomek z urokiem podpitego wuja na weselu rozprawia o sposobach na podryw, tłumaczy, że nie znaczy tak, a kobiety są kwiatami, które najpiękniej prezentują się w bukietach. Nie bacząc na nic, ugania się więc za wybranką, przechodząc na naszych oczach metamorfozę z playboya w romantyka, piewcę monogamii. Dlatego babcia Oli zachwyci się nim, kiedy będzie rozprawiał o prawdziwej miłości. Jej postać sprawdza się przede wszystkim jako jeden z czynników pchających bohaterów ku sobie, a reżyser Tomasz Konecki wykorzystuje ją dodatkowo jako comic relief. Ku naszemu zażenowaniu każe jej ciągle mówić o furczeniu. Tak, chodzi o seks.

"Gorzko, gorzko!" to film zinfantylizowany rubasznym humorem, w którym status inteligenta zyskuje się dzięki przeczytaniu "Tristana i Izoldy". Prócz nieudolnie zabawnych interpretacji i kilku prostych odniesień do rycerskiego etosu nie znajdziemy jednak żadnych dowodów, że sami twórcy zapoznali się z tą króciutką lekturą szkolną. Wprowadzono ją do świata przedstawionego na siłę. Jak zresztą wszystko, bo nawet drugoplanowy wątek romansu Janka i uroczej kwiaciarki nie spełnia tu żadnej istotnej funkcji. Niby sprawdza się jako rewers relacji Tomka i Oli, ale w gruncie rzeczy okazuje się tak samo bezpłciowy.

Gorzko, gorzko! - Netflix - premiera

Konecki dwoi się i troi, aby utrzymać nas przed ekranem. Flirt z kinem gangsterskim należy jednak uznać za równie nieudany, co próbę nawiązywania do klasyki X muzy. Co prawda odniesienie do "Absolwenta" wydaje się całkiem na miejscu, ale zostaje sprowadzone do kolejnego w filmie pustego żartu. Serwowany nam humor nie jest zbyt lotny. Odnosząc się do padających w produkcji wypowiedzi, należałoby porównać go do Zenka Martyniuka próbującego śpiewać piosenki Beyonce albo Beyonce tańczącej w rytm Barki.

Czytaj także:

Niesprawiedliwością byłoby ustawiać "Gorzko, gorzko!" w jednym szeregu z najgorszymi polskimi komediami romantycznymi ostatnich lat.

I to nie tylko dlatego, że nie ma rymowanego tytułu i nie natkniemy się tu na nachalny product placement słynnych parówek. Film miewa przebłyski charakteru, bo Konecki próbuje mu nadać satyryczny pazur. Ogranicza się on jednak do skeczy rodem z "Sopockiej Nocy Kabaretu". Reżyser ewidentnie chce być zgryźliwy, dlatego narzeczonym Oli okazuje się syn ministra nienazwanej partii rządzącej. Wysoko postawiony urzędnik państwowy wyciera sobie twarz rodzinnymi wartościami i nadużywa swojej pozycji, jakby był z PiS-u. W dodatku - jak usłyszymy - sra na opinie profesorów prawa i ma prezesa za debila (domyślacie się już na kim jest wzorowany?). Niestety, jak powszechnie wiadomo, kto mieszka w Polsce, ten się w cyrku nie śmieje. Żarty z naszej polityczno-społecznej rzeczywistości można by uznać za zabawne, gdyby nie były tak prawdziwe i prostackie.

REKLAMA

Polskie komedie romantyczne wysoko poprzeczki nie ustawiły. Właściwie leży ona na ziemi. Jedynym zaskoczeniem w tym wypadku jest to, że twórcy się o nią nie potykają. Ale niewiele im brakuje. O jakości produkcji najlepiej świadczą dwa fakty. Po pierwsze Kino Świat wycofało się z planów wprowadzenia jej na wielkie ekrany. Po drugie gra w niej Rafał Zawierucha (Węże nie bez powodu stworzyły dla niego osobną kategorię). Podczas seansu będziecie się modlić, aby ten film urwał wam się szybciej niż na weselu nielubianej kuzynki, na którym cała rodzina się upiła i zaczęła kłócić o politykę.

Czytaj także: Pamiętacie, jak Zawierucha miał podbić Hollywood? W tym roku dostał własną kategorię na Wężach

"Gorzko, gorzko!" obejrzycie na platformie Netflix.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA