Rozdzielenie nagród podczas gali Oscarów 2022 okazało się wyjątkowo zaskakujące - niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tym, co nie zaskoczyło, pozostaje sfera nominacji i uparte lekceważenie gatunków takich jak science fiction czy horror przez członków Akademii. Zupełnie jakby olbrzymie grono związanych z branżą profesjonalistów nie potrafiło - lub nie chciało - przekodować tego bardzo już przestarzałego sposobu postrzegania kina.
Oscary 2022 zostały rozdane. Otwarcie kin, powrót prowadzących i redukcja czasu trwania formatu najwyraźniej wpłynęły na poprawę oglądalności ceremonii - stacja ABC odnotowała wzrost liczby widzów na poziomie 51 proc. Łącznie było ich około 15,4 mln. To wciąż drugi najgorszy wynik w historii (a raczej od czasu, gdy zaczęto obliczać popularność imprezy), ale znacznie lepszy, niż tragiczny zeszłoroczny - przypomnę, że przedostatnią galę obejrzało 13 mln widzów mniej, niż w roku 2020.
Wszystkim, którzy zakrzykną, że tegoroczny skok to efekt (rzekomo ustawionych - bzdura) rękoczynów na wizji, wyjaśniam - ten incydent miał miejsce w dwóch trzecich trwania gali, podczas gdy szczyt oglądalności przypadł na godzinę przed niesławnym liściem. Czy w przyroście zainteresowanych można zatem dopatrywać się początku odbudowy dawnej popularności ceremonii? Trudno powiedzieć, ale nie sądzę - na spadek zainteresowania imprezą wpływa przecież wiele czynników.
Oscary wciąż pokazują środkowy palec horrorom i filmom science fiction, które zasługują na coś więcej
Wśród najważniejszych wymieniłbym: wspomniany niemożebnie długi czas trwania; możliwość szybkiego sprawdzenia wyników w social mediach; coraz bardziej krytyczne spojrzenie na obrzydliwie bogatych, sztucznych, udających przejęcie problemami tego świata, a w gruncie rzeczy oderwanych od rzeczywistości celebrytów; rosnące zniechęcenie do transmitowanych spektakli, które każą nam zasiąść przed telewizorami o wyznaczonej godzinie; przewidywalne nominacje i zwycięstwa tzw. oscarbaitowych tytułów; w końcu - wzrost świadomości przeciętnego widza, internetowe dyskusje i serwisy, dostęp do agregatorów recenzji.
Z jednej strony można dopatrywać się tu niechęci do autorytetów, a z drugiej - zwykłego znudzenia i irytacji. Interesujący się kinem widzowie są bardziej niż kiedykolwiek świadomi jakości wielu znakomitych filmów, które powinny zostać dostrzeżone przez Akademię, a które są przez nią ignorowane - i to najwyraźniej wyłącznie ze względu na przynależność do gatunków pokroju science fiction, fantasy czy horror.
Nowa fala jakościowych filmów grozy czy filmów fantastycznych w sensie ogólnym zasługuje nieraz na uznanie znacznie większe, niż cała masa wyróżnianych przeciętniaków, których twórcy odhaczyli kilka obowiązkowych oscarowych punktów - niestety, by się przebić, potrzebne jest zazwyczaj wyrobione już nazwisko reżysera (tu odnoszę się między innymi do Guillermo del Toro).
Przykładów ignorancji i lekceważenia entuzjastycznie przyjętych przez krytyków i publiczność obrazów nie trzeba szukać daleko. Choćby w tym roku nominowana do dziesięciu Oscarów "Diuna" zgarnęła nagrody wyłącznie w kategoriach technicznych - jak to zwykle z gatunkowcami bywa. W tym przypadku film przynajmniej dostrzeżono (jakkolwiek brak nominacji reżyserskiej wydaje się niedorzeczny), ale haniebnych i olbrzymich w moim odczuciu zaniechań było znacznie więcej.
Akademia zignorowała przecież znakomity i zdecydowanie jeden z najpiękniejszych wizualnie filmów 2021 roku pt. "Zielony rycerz" Davida Lowery'ego. Prezentująca dwie najlepsze kreacje aktorskie 2019 roku "Lighthouse" Roberta Eggersa została nominowana jedynie za zdjęcia. Ani jednej nominacji nie doczekały się wybitne na poziomie scenariusza, reżyserii, zdjęć i aktorstwa "Dziedzictwo. Hereditary" i "Midsommar" Ariego Astera. "Blade Runner 2049", choć zachwycił krytyków i widzów (niestety, odnosząc też finansowe fiasko) zdobył dwie z pięciu statuetek, na które miał szansę. Oczywiście - wyłącznie za technikalia.
Po "Uciekaj!" Jordana Peelego Akademia najwyraźniej uznała, że to i tak za dużo, więc znakomicie zrealizowane i zagrane "To my" miała już gdzieś - zapewne ze względu na to, że film był pełnoprawnym horrorem, w przeciwieństwie do bardziej powściągliwego gatunkowo poprzednika. Podobny los spotkał bardzo dobrego "Niewidzialnego człowieka" i jeden z najlepszych filmów Netfliksa z 2020 roku - "Czyj to dom?". Jak widać niewiele zmieniło się od czasów, gdy "Carrie", "Omen", "Lśnienie" czy "Obcy. Ósmy pasażer Nostromo" obeszły się smakiem (przynajmniej w kwestii kategorii nietechnicznych).
To oczywiście tylko wybrane przykłady, ale wzgardzonych filmów, które w świadomości widzów funkcjonują jako znakomite, jest znacznie, znacznie więcej. Znudzenie i rosnąca frustracja towarzyszące ślepym na inne godne uwagi gałęzie kina Oscarom niewątpliwie odbijają się na samej gali, skutkując spadkiem jej prestiżu i rezygnacją z oglądania. A tegoroczna impreza jedynie utwierdziła wielu z nas w przekonaniu, że nie warto traktować jej poważnie.