Disney wycofuje się z Rosji. Myszka Miki teraz zrywa z Putinem, ale przez lata podlizywała się reżimom
Powszechny bojkot Rosji i tamtejszych produktów codziennie powiększa się o nowe firmy i korporacje. Disney właśnie dołączył do innych gigantów branży rozrywkowej takich jak Netflix, Amazon i WarnerMedia, którzy na czas nieokreślony wycofują się z Rosji. Ta jedna decyzja nie poprawi jednak wizerunku firmy. Bo Myszka Miki ma na sumieniu flirt choćby z chińskim autorytaryzmem.
W zeszłym roku w samym środku afery ze Scarlett Johansson napisałem w swoim komentarzu, że Disney nie pasuje do roli obrońcy uciśnionych. Od tego czasu nie zmieniło się wiele, bo Myszka Miki nadal pozostaje symbolem korporacyjnej chciwości i podlizywania się autorytarnym reżimom w zamian za możliwość większych zarobków. Być może dlatego Disney dłużej od innych firm branży rozrywkowej wstrzymywał się ogłoszeniem bojkotu Rosji.
W reakcji na brutalny atak na Ukrainę swoje biznesy w Moskwie wstrzymały lub zlikwidowały takie korporacje jak Netflix, Amazon, WarnerMedia czy Discovery. Nawet polskie Allegro dorzuciło swoją cegiełkę do blokowania rosyjskiej i białoruskiej gospodarki. Disney ogłosił decyzję o wstrzymaniu swoich premier w Rosji kilka godzin przed innymi wytwórniami. W kwestii zablokowania innych linii biznesu został jednak z tyłu za swoimi hollywoodzkimi konkurentami. Jak podaje portal Variety, część swoich rosyjskich przedsięwzięć Disney wstrzyma z efektem natychmiastowym, ale na niektóre będzie trzeba poczekać.
Disney wycofuje się z Rosji. Z Chin sam został wyproszony.
Rosja w bliżej nieokreślonej przyszłości straci dostęp do stacji telewizyjnych takich jak Disney Channel, Disney XD i National Geographic. Disney nie będzie też wypuszczać nowych filmów, produkować lokalnych filmów i seriali, a nawet wystawiać licencji na sprzedaż swoich markowych produktów. Rosjanie nie będę też mogli kupić magazynu "National Geographic", ani korzystać z korzystać z potężnych wycieczkowców działających tam wcześniej w ramach Disney Cruise Line.
Warto pochwalić wytwórnię za jej sprzeciw wobec "niesprowokowanej inwazji na Ukrainę", ale nawet w samym Stanach Zjednoczonych reakcje na dzisiejszy gest są dalekie od entuzjastycznych. Wszystko dlatego, że Disney uwikłał się na początku tygodnia w kolejną dużą aferę związaną z dyskryminowaniem środowiska LGBT+. Szefowie firmy najpierw nie zajęli jasnego stanowiska wobec nowego prawa wprowadzonego na Florydzie i ochrzczonego mianem "Don't Say Gay". Następnie zaś opublikowali zalatujące hipokryzją oświadczenie, na które zareagowali pracownicy. Okazuje się, że szefowie Disneya od lat blokowali i cenzurowali wszystkie wątki LGBT+ w filmach studia Pixar. Nie dziwi to jakoś przesadnie, gdy przypomnimy sobie o wieloletnim wycinaniu scen i ukrywaniu osób nieheteronormatywnych w dubbingu w takich miejscach jak Rosja, Bliski Wschód czy (niestety) Polska. Tylko dlatego, żeby nie narazić się niechętnej gejom i lesbijkom władzy.
Prawda jest taka, że Disney raz za razem pakuje się w kolejne afery i dlatego trudno wierzyć w czyste intencje i szlachetne pobudki szefów korporacji. Wiele osób wciąż nie wybaczyło firmie jej kontaktów z chińskim reżimem i kręcenia zdjęć do "Mulan" na terenach, gdzie znajdują się obozy internowania dla Ujgurów. Podobnych sytuacji było zresztą więcej, co sprawiło, że w amerykańskiej satyrze Myszka Miki stała się symbolem bezwzględności i chciwości. Co więcej, wszystkie polubowne gesty w stronę Chińczyków na nic zdały się Disneyowi, gdy tamtejsza władza postanowiła zacieśnić kontrolę nad dystrybucją zachodniej popkultury. Od tego niemal żaden film wytwórni nie zadebiutował na największym po USA rynku w globalnym box office.